Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Przy prawie 50-procentowej frekwencji dostał 87 proc. głosów. Drugi był kandydat wspierany przez PiS z zaledwie 10 procentami, zaś kandydatka Platformy nie uzyskała nawet 2 procent.
Choć do wyborów samorządowych pozostało półtora roku, stargardzka elekcja z pewnością zasługuje na uwagę i będzie uważnie studiowana w sztabach głównych partii. Po pierwsze – Zachodniopomorskie było zawsze dla PO łatwym regionem – w ostatnich wyborach prezydenckich Bronisław Komorowski dostał tu 60 proc. głosów, a w parlamentarnych PO pokonała PiS. Wybory lokalne nigdy nie oddają wiernie rozkładu poparcia na partie w przypadku „dużej” ogólnokrajowej polityki, ale tak spektakularna klęska kandydatki Platformy z pewnością zostanie potraktowana jako sygnał zmiany trendu, a przede wszystkim negatywny test stosowanej przez Grzegorza Schetynę taktyki samodzielnej gry PO pod własnym szyldem przy czysto retorycznym podkreślaniu konieczności szerokiego zjednoczenia opozycji. W istocie to zwycięski Zając był takim ogólnoopozycyjnym kandydatem i decyzja, żeby go zakwestionować, spaliła na panewce.
W trakcie piątkowej debaty w Sejmie nad wotum nieufności Schetyna, proponując siebie na premiera, wykonał szereg ukłonów w stronę środowisk samorządowych (m.in. postulując osłabienie władzy wojewodów). Jakkolwiek by oceniać wiarygodność i realizm jego propozycji, przykład stargardzki również może być dla środowisk samorządowców – skonfliktowanych z warszawską władzą i stawiających opór nowym pomysłom PiS (w tym narzuceniu dwukadencyjności wójtów i prezydentów) – solidnym argumentem przeciwko zbyt widocznemu wiązaniu się z główną partią opozycji. ©℗