Pokolenia z niewiadomą

Nie było u nas wojen pokoleniowych; spory – tak, konflikty poetyk – tak, wojen na wyniszczenie – nie.

13.05.2013

Czyta się kilka minut

Pomysł na pokolenie wraca jak bumerang: ilekroć chcemy go odrzucić jako zbyt łatwy, odruchowy, schematyczny, opisowo pusty, jałowy, niepasujący do okoliczności, tyle razy zjawia się na powrót – niby niechciany i niewiarygodny, a mimo wszystko użyteczny, jakby zaszyty pod skórę filologa. Tak bywa z konceptami oczywistymi, które prawie zawsze wydają się zbyt proste i prawie zawsze okazują się poręcznym narzędziem. Instrument, genialnie zdefiniowany przez Kazimierza Wykę, uparcie pcha się na języki kolejnych, no właśnie, generacji poetów i krytyków. Nie znam nikogo, kto chciałby posługiwać się nim bez zastrzeżeń i chyba nikogo, kto zdołałby się bez niego obyć.

Niehistoria, nienarracja, niepokolenie

Kiedy mniej więcej 20 lat temu, w atmosferze oczekiwania, nieufności i nadziei, pojawili się poeci kojarzeni – trafnie i nietrafnie – z „bruLionem”, pytanie o ich pokoleniową tożsamość przybrało postać wręcz namolną. Z jednej strony obserwatorzy musieli dostrzec i podkreślić, że roczniki 60. kształtowało młodzieńcze przeżycie Solidarności, stanu wojennego, czasami emigracji, czasami konspiracji, z drugiej zaś zdecydowana większość pisarzy z tego kręgu ostro odżegnywała się od tej jakoby narzuconej identyfikacji. To, co uchodziło za doświadczenie wspólne, w istocie miało być źródłem różnic. Dziedzictwo ostatniej dekady PRL-u, zarówno w wersji oportunistycznej, jak i heroicznej, zostało – intencjonalnie – zaniechane, gdyż dla początkujących twórców obie wersje posiadały tę samą właściwość: ujednolicenie postaw, podporządkowanie się nadrzędnym narracjom, ograniczenie swobody indywidualnej. Tymczasem, by móc korzystać z wolności, by zatem historia mogła się dopełnić, należało wyzwolić się także od niej.

Świadomość tego rodzaju zarejestrowana została w poetyckich manifestach kilku czołowych autorów tamtego czasu: Marcina Świetlickiego, Krzysztofa Jaworskiego, Miłosza Biedrzyckiego, Marcina Barana, Marcina Sendeckiego. Dawali jej wyraz krytycy: Jarosław Klejnocki, Jerzy Sosnowski, Karol Maliszewski, Rafał Grupiński, Jacek Gutorow, przedostała się do podręczników akademickich i antologii wierszy. „Brulionowcy” – sądziliśmy wówczas – działają poza historią, polityką, etyką, a nawet poetyką, połączeni przez drugorzędne okoliczności wydawnicze czy promocyjne, w gruncie rzeczy tylko po to, by za chwilę się rozejść i zamieszkać w małych, osobnych światach. Takiemu przekonaniu sprzyjał świeżo odkryty i gwałtownie przyswajany postmodernizm z garścią jego sztandarowych haseł: zmierzch ideologii, prywatne słowniki i opowieści, inność, płynność, kalejdoskopowość kultury, symulacja, pastisz, ironia. Wszystkie opisywały i projektowały zaangażowanie w odrębność. „Wszyscy jesteśmy postmodernistami” – pisał Cezary Kęder; „razem, ale osobno” – pisał Marek Zaleski.

Los pokolenia, które nie chciało być pokoleniem, godząc się co najwyżej na wykrętne miano „formacji”, mógł potoczyć się rozmaicie, nie można bowiem wykluczyć, że jakaś postać kolektywności wzięłaby w końcu górę nad deklarowanym indywidualizmem, tym bardziej że miał to być indywidualizm „słaby”, niemający oparcia w mitologiach jednostki czy artystowskich egolatriach. Świadectwo takiej możliwości daje proza, powieści Piotra Siemiona, Cezarego Michalskiego, literatura mniejszości, zespolonych przez poczucie krzywdy, wspólnego położenia i interesu, a w późniejszych latach już jawnie polityczna twórczość przynależna do różnych ideowych orientacji.

Na gruncie poetyckim około połowy lat 90. na dobre zakorzenił się tzw. klasycyzm, po części coraz radykalniej konserwatywny, w ogólności nastawiony na odzyskanie tradycji, będący – jak sądzę – w pełni zrozumiałą reakcją na niewiele wcześniejszą apostazję z kluczowych i n s t y t u c j i kultury. Najgłośniejszym przykładem pozostaje konwersja Roberta Tekielego, który najpierw po mistrzowsku praktykował dekonstrukcję (czyli niewiarę), by po dojściu do momentu krytycznego zacząć praktykować ortodoksję. Zrazu gra toczyła się przeciw jedności w imię jednostki, a następnie – przeciw jednostce w imię całości. Część niepokolenia próbowała więc zafundować sobie i innym traumę wielkiej pomyłki, by wokół niej, ekspiacyjnie, zjednoczyć się, nazwać przeszłość, zaplanować przyszłe cele.

Chłopacka nieobliczalność

Ta druga gra nie powiodła się jeszcze bardziej niż pierwsza, scalającej narracji nie udało się stworzyć. Jak pisała Agata Bielik-Robson: „nie ma takiego pokolenia. Jest pewne zbiorowisko ludzi (...); nie ma natomiast języka, spójnej opowieści, w jakiej mogłaby się potwierdzić tożsamość generacyjna. Do tego bowiem, by wyłoniła się wspólnota pokoleniowa, potrzebne są nie tylko podobne przeżycia historyczne; potrzebny jest także język, w którym przeżycia te mogłyby znaleźć przemyślany wyraz. Słusznie bowiem powiada Charles Taylor, autor monumentalnych »Źródeł podmiotowości«, że istotą tożsamości nie jest to, co się wydarzyło, ale to, co dzieje się o poziom wyżej: w sposobie, w jaki istota ludzka artykułuje swój los. W przypadku polskich trzydziestolatków artykulacja ta jest tak kulawa, niemrawa i infantylna, że niemal graniczy z niemotą”.

A jednak szkoda, że nie ma – pobrzmiewa w słowach filozofki sprzed ponad dekady (2002). Dzieliłem ten żal, lecz dzisiaj, kiedy debiutanci z pierwszej połowy lat 90. młodość mają zdecydowanie za sobą, nie byłbym już tego uczucia pewien, gdyż o ile ich głos wspólny pozostał mikry, to ich głosy poszczególne obroniły się przed krytyką i następcami. Nawet niektórzy z dawnych sceptyków przyznają, że nie da się wyprosić Świetlickiego, Tkaczyszyna-Dyckiego, Andrzeja Sosnowskiego, Adama Wiedemanna, Andrzeja Niewiadomskiego, Marcina Sendeckiego, Mariusza Grzebalskiego, Podsiadły, Biedrzyckiego czy Barana z poezji polskiej, że znaczyłoby to katastrofalne jej ogołocenie. To samo dotyczy kilku prozaików.

Zdołali narzucić i młodszym, i starszym od siebie styl traktowania wiersza, nastawienie lekturowe, pewien gatunek antynormatywizmu i czułości. Kolejne tomy odsłaniały większość z tego, czego nie powinniśmy się po nich spodziewać – nieobojętność na świat zewnętrzny, dyskretne trawienie tradycji, otwarcie na duchowość, przemycający się na coraz większą skalę impuls metafizyczny. Brak serca dla dojrzałości, by tak rzec, zarzucany im bez przerwy, coraz wyraźniej zdaje się skutkiem oporności wobec najoczywistszych rytuałów społecznych, konsekracji i konfiskat, zawłaszczających idiom, własny język, i podstawiających w jego miejsce ponoć wieczny, ponoć uniwersalny język gotowy. Chłopacka nieobliczalność poetów z roczników, o których tu mowa, a także niektórych starszych (Bohdan Zadura, Piotr Sommer) i młodszych (Edward Pasewicz, Krzysztof Siwczyk, Przemysław Owczarek, Marta Podgórnik, Justyna Bargielska, Joanna Mueller) uchroniła ich – i nas – przed bezapelacyjnym zwycięstwem brutalnego modelu komunikowania się w Polsce. Słowem: niepokolenie z wyboru okazało się silniejsze od większości zdeklarowanych pokoleń, a niewykształcenie się pokoleniowej narracji przyniosło korzyść. Gwoli uczciwości – przyniosło też stratę. Otóż rzeczywistość PRL-u, nieopisana przez nich, dostała się pod pióra dość nieokrzesane i jednostronne.

Wielość w wielości

Stawiam ich na środku sceny, a przecież tę scenę próbowali zdemontować, choćby ożywić, poruszyć, przewietrzyć, obniżyć ją względem audytorium, udostępnić. Dzięki zakończonej powodzeniem deregulacji życia literackiego nie było u nas wojen pokoleniowych; spory – tak, konflikty poetyk, niekiedy programów – tak, lecz wojen na wyniszczenie – nie. Ktoś uzna, że to źle świadczy o zaangażowaniu we własne wybory estetyczne czy ideowe, wskazuje na niski poziom emocji, albo wręcz rezygnację, zgodę na poboczność, nieważność literatury. Nawet jeśli miałby rację, to tak długo nie byłoby powodu do przejmowania się nią, jak długo nie można udowodnić, że poezja na tym ucierpiała.

Nie ucierpiała, w Polsce – wbrew temu wszystkiemu, co spycha poezję na margines zainteresowania, i dzięki temu, że ona sama wyrzekła się pokusy dominowania jednych języków nad innymi – nadal powstaje dużo bardzo dobrych wierszy, nie uważam, żeby mniej niż kiedyś. Na te niedocenione zasoby składają się twórcy w słusznym wieku (Miłobędzka, Hartwig, Różewicz, Rymkiewicz, Urszula Kozioł, Lipska, Krynicki, Zagajewski, Kronhold, Matywiecki, Polkowski, Maj) i dopiero co dorośli; tradycjonaliści (Anna Piwkowska, Agnieszka Wolny-Hamkało, Tadeusz Dąbrowski, Tomasz Ososiński) i eksperymentatorzy (Zenon Fajfer, Joanna Mueller, Robert Rybicki, Łukasz Podgórny, Roman Bromboszcz, Ilona Witkowska); lingwiści i deskryptorzy, wyobraźniowcy (Roman Honet) i aktywiści (Szczepan Kopyt). Poezję się pisze, czyta, śpiewa, pokazuje, gra. Na papierze, na scenie, na ulicy, w sieci. Ma być intymna, interaktywna i rewolucyjna. I nie wolno jej zapominać, czym jest, co potrafi, a czego nie. Przyznajmy, że w agitkę, propagandę, kaznodziejstwo stoczył się zaledwie jej drobny ułamek. Nie posłuchała ani orędowników „mocnych wartości”, wzywających ją, by poszła „drogą Herberta”, co – nawiasem mówiąc – jest życzeniem nader zaskakującym, gdyż droga ta, w poezji na pewno, była drogą samotnika, ani ścieżką na lewo, lecz obrała kurs na niewiadomą.

Jeśli sytuacja i dorobek poetów obecnie około 50-letnich wiąże się z zasługą pierwszeństwa, torowania przejścia, spełnienia (przeważnie) i niespełnienia (również) oczekiwań na nową literaturę, jeśli starsi od nich kondensują doświadczenia epok, to położenie młodszych nie jest już tak klarowne. Naśladowanie „brulionowców”, najpierw Świetlickiego, potem Sosnowskiego, szło pełną parą, taplanie się w egzystencjalnych czy językowych miazmatach, albo dla odmiany bezpłodne formalne prestidigitatorstwo, dławienie ironią, stadność, wszystko to niewątpliwie się przydarzyło. Ale czy to takie dziwne, czy mogło się nie przydarzyć?

Nie ma co łamać krzeseł, tym bardziej że w każdym z nurtów poetyckich pojawili się młodzi mocni: Marta Podgórnik, idąca – powiedzmy – za autorem „Zimnych krajów”; Joanna Mueller i inni z kręgu warszawskiego SDK – w ślad za Sosnowskim (Sendeckim, Tadeuszem Piórem, Darkiem Foksem); Edward Pasewicz za Sommerem; Jacek Dehnel za nieucieleśnionym u nas ideałem wykwintu, Justyna Bargielska, nie jestem pewien, za Jerzym Jarniewiczem? Co ważniejsze, i typologie, i hipotezy nawiązań mają znikomą trwałość, gdyż „ślad” po poprzedniku jest w każdym z tych przypadków odciskiem z chwili na chwilę coraz słabiej czytelnym, zacierającym się i świadomie zacieranym. Podstawowy nakaz „stania przy słowach”, sedno poetyckiej moralności, będący pochodną podstawowego kłopotu – z wyrażalnością spraw nawet trywialnych, nie kreuje już złudzeń nowatorstwa, przynosząc w zamian realny efekt w postaci niepowtarzania się najlepszych poetów.

I jeszcze jeden, społecznie niebagatelny: marszczenia rozmaitych gładkich perswazji. Wiersz jako kamyk wrzucony do retorycznych maszyn, pracujących dla polityki, ekonomii, promocji, nie może być ze swej istoty ładny, miły, fajny. Poezja jest więc raczej niefajna i dlatego wydaje się niepotrzebna, i dlatego jest potrzebna.

Brutaliści-parnasiści

Szukając własnego głosu, czuje się jednym z głosów wielu, co czasami ją przytłacza, a czasami mobilizuje do wyjścia i akcji na zewnątrz języka. Paru młodych poetów, np. Kira Pietrek („Język korzyści”), Szczepan Kopyt (ostatnio „Kir”) i Konrad Góra (ostatnio „Siła niższa”) nie tylko chce działać wierszem, ale i potrafi to zrobić. Działać wierszem to pisać wiersze jako wiersze (piosenki, manifesty), czyli nie tyle żywić je ideą, co nimi żywić ideę. Wprawdzie zdarza im się deklarować konkretny światopogląd, jak Kopytowi – marksistowski, to lepiej chyba akcentować ich gniewną wrażliwość, na żarłoczność (Pietrek) i ogłupiający, trucicielski fałsz (Góra) tego czasu.

Góra: „Skurwysyni, którzy dyskusję o aborcji mają za otwartą dla gwałci- / cieli i zawodowo bezdzietnych; prawo, które ustawia górną wargę / kary za gwałt na ósmym roku, i wyroki takie – bez trupa – nie / zapadają nigdy, a wargę górną za podrabianie pieniędzy na roku / dwudziestym piątym, i orzeczenia takie zapadają z automatu; pań- / stwo, które los swoich pieniędzy poważa dobrze ponad trzykrotnie / mocniej od losu swoich kobiet; którego służby we własnych oczach / są jego władzą, a władze oczekują szacunku za służbę; gdyby w sej- / mie wisiał wiejskiego stylu lep na muchy, żadna z tych plujek nie / odlepiłaby się odeń i, zdaje się, coś na kształt tego lepu tam wisi” („Banał 31, w lustrze widzące 13”, z tomu „Siła niższa”).

Nie ma tu miejsca na obszerniejsze udowadnianie, że ci poeci niczego nie poświęcili dla niepoezji, podobnie jak nie da się przekonać nieprzekonanych, że rezygnując z poezji coś stracili. Ba, nawet oczekujących na nowego Herberta (Miłosza, Twardowskiego, Tuwima, Gałczyńskiego, Iwaszkiewicza) próżno zapewniać, że jeszcze kiedyś nadejdą. Oni nie wrócą, bo albo nie odeszli (wystarczy sięgnąć na półkę), albo ich powrót jest właściwie niepotrzebny (bo nie wiedzieć jest czymś znacznie ciekawszym, niż wiedzieć).


PIOTR ŚLIWIŃSKI (1962) jest badaczem literatury i krytykiem literackim, profesorem Uniwersytetu im. Adama Mickiewicza w Poznaniu, przewodniczącym jury Nagrody Literackiej Gdynia. Ostatnio opublikował m.in. tom „Horror poeticus”.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 20/2013