Podzielone Niemcy: Ossis skarżą się na Wessis

Choć od zjednoczenia dwóch państw niemieckich minęły 33 lata, wielu mieszkańców wschodnich landów Republiki Federalnej ma poczucie, że są imigrantami we własnym kraju.

10.06.2023

Czyta się kilka minut

Dzieci z zachodnioniemieckich szkół i NRD-owscy strażnicy graniczni pięć dni po otwarciu muru berlińskiego, który przez 28 lat dzielił to miasto. Widoczny fragment muru. Berlin Wschodni, 14 listopada 1989 r.  / STEPHEN JAFFE / GETTY IMAGES
Dzieci z zachodnioniemieckich szkół i NRD-owscy strażnicy graniczni pięć dni po otwarciu muru berlińskiego, który przez 28 lat dzielił to miasto. Widoczny fragment muru. Berlin Wschodni, 14 listopada 1989 r. / STEPHEN JAFFE / GETTY IMAGES

Trzy lata temu Dirk Oschmann, 56-letni profesor literatury z Lipska, otarł się o śmierć, biorąc udział w wypadku podczas jazdy rowerem. Wpłynęło to u niego na zmianę postawy życiowej: stał się bardziej bezkompromisowy, nie chciał dalej przymykać oczu na to, co boli. Postanowił wygarnąć, jak zachodni Niemcy traktują obszar dawnej komunistycznej NRD.

Najpierw robił to w prasie, a w lutym wydał książkę „Der Osten: eine westdeutsche Erfindung” („Niemcy wschodnie jako wymysł zachodnioniemiecki”, wyd. Ullstein 2023). Minęło kilka miesięcy, a wciąż otwiera ona listę bestsellerów tygodnika „Der Spiegel”. Budzi kontrowersje, Oschmannowi zarzuca się brak obiektywizmu. Jednak sam fakt, że wywołuje ogólnokrajową debatę, dowodzi, iż autor, jak to mówią Niemcy, trafił w nerw.

Pamflet literaturoznawcy

Dzieło Oschmanna – urodzonego w powiatowym mieście Gotha w Turyngii w czasach głębokiego enerdowskiego komunizmu, a zajmującego się zawodowo literaturą z wieków XVII i XVIII – ma osobliwą formę: opatrzone solidną bibliografią, zawierającą nazwiska filozofów i pisarzy, przyjmuje w istocie charakter gorzkiego i pełnego emocji pamfletu.

Ponad trzy dekady zjednoczonych Niemiec mają stanowić zatem okres „dyskryminacji, dyfamacji i eksploatowania” niemieckiego Wschodu przez niemiecki Zachód. W wykreowanym przez zachodnie elity wizerunku przeciętny mieszkaniec dawnej NRD, zwłaszcza mężczyzna, ma być „bierny, depresyjny, słaby, tchórzliwy, brzydki, leniwy, bez ogłady, radykalny”. No i ma oczywiście nazistowskie ciągoty, o czym świadczy wysokie poparcie dla ultraprawicowej AfD we wschodnich landach.

Oschmann nie kryje, że bardziej niż na wyważonej analizie zależy mu na potrząśnięciu opinią publiczną, jednak swoje wywody podpiera twardymi faktami. Mieszkańcy dawnej NRD, stanowiący blisko jedną piątą ludności kraju, zajmują średnio tylko 3 procent pozycji społecznych uchodzących za elitarne. Wynik ten zawyżają funkcje pochodzące z demokratycznych wyborów, bo już przykładowo wśród kadry dowódczej Bundeswery nie ma nikogo ze Wschodu. Niewiele lepiej jest we władzach sądowniczych, wyższej administracji i zarządach korporacji. Na 108 niemieckich uniwersytetów jedynie uczelnią w brandenburskim Cottbus kieruje miejscowy rektor; problem dotyka też całej kadry naukowej.

Elity się reprodukują

Oschmann jest w istocie pierwszym profesorem literatury ze Wschodu mianowanym od czasu zjednoczenia. Pomogły mu, jak twierdzi, wcześniejsze pobyty naukowe w USA i to, że jego zainteresowania badawcze pomijają literaturę NRD.

Jaskółka wiosny nie czyni. Naukowców z tej części kraju wciąż nierzadko doprasza się na zachodnie konferencje, by przedstawili tzw. wschodnią perspektywę. O ile „stare” landy postrzega się w ich różnorodności i zindywidualizowaniu, to teren byłej NRD dalej stanowi monolit: ktoś pochodzi zatem nie z Turyngii czy Saksonii, lecz reprezentuje „Wschód”.

Skala penetracji elit NRD przez komunistyczną bezpiekę Stasi uzasadniała zapewne zwolnienia, które po 1990 r. miały powszechnie miejsce w sądach, wojsku czy na uczelniach. Jednak lustracja nie zakładała trwałego upośledzenia ludzi ze Wschodu. Tymczasem okazuje się, że swoista dyskryminacja trwa również wobec młodego pokolenia: zachodnio- niemieckie elity reprodukują się z własnych kręgów także na obszarze byłej NRD. W przypadku uczelni profesura przekazuje po prostu katedry swoim zachodnim wychowankom.

Wschodnim Niemcom, zwanym Ossis (w wolnym przekładzie: wschodniacy), zarzuca się często pasywność i wyniesioną jeszcze z NRD nieumiejętność konkurowania na wolnym rynku. Oschmann dostrzega problem socjalizacji, ale tej już po zjednoczeniu: ludzie mają wyrastać tu w poczuciu, że są gorsi, że bez względu na włożony wysiłek wyższe pozycje społeczne i tak przewidziane są dla ludzi z zachodnich landów (zwanych z kolei Wessis, zachodniacy).

Stygmat pochodzenia niełatwo zresztą wymazać także po wyprowadzce do „starych” landów. Młody człowiek może jednak temu zaradzić. Wystarczy powiedzieć, że miejsce urodzenia zawdzięcza się rodzicom, którzy przyjechali już po 1990 r. z Zachodu na Wschód do pracy – wtedy jest się traktowanym jak swój.

Dowód maksymalnej pogardy

Samopoczucia Ossis nie poprawia też sytuacja materialna. Na Wschodzie zarabia się średnio 22 proc. mniej, a w niektórych branżach, jak przemysł samochodowy czy stoczniowy, różnice są wyższe. „Eksploatacja”, jak to nazywa Oschmann, to także skutek lat 90. XX w., gdy kapitał zachodni przejmował czasem za bezcen wschodnie firmy i nieruchomości. Centra miast dawnej NRD pięknie odrestaurowano, ale właścicielem kamienic jest często ktoś z Monachium czy Hamburga, wynajmujący mieszkania tubylcom. W dzisiejszych Niemczech także majątek dziedziczą zatem głównie Wessis.

Brak poczucia szacunku i wykluczenie z kręgów decyzyjnych rodzą w nowych landach frustrację. To głównie, zdaniem Oschmanna, ma pchać do głosowania na AfD, nie zaś mentalność skażona rzekomo dyktaturą. Poza tym jeśli nawet średnio 25 proc. miejscowych chce rządów AfD, to pozostałe trzy czwarte elektoratu ma inne zdanie. Mainstreamowe media koncentrują się jednak zwykle na tej mniejszości, rzadziej analizując wyniki AfD na Zachodzie – skąd pochodzi zresztą większość przywódców tej formacji.

Wśród części mieszkańców wschodnich landów, zwłaszcza młodego pokolenia, pojawił się ostatnio odruch publicznej afirmacji czy wręcz podkreślania dumy ze swego pochodzenia. Pytanie jednak, w jakim stopniu to odczucie pozytywne i budujące, a w jakim rodzaj rebelii kryjącej słabości własnej pozycji.

Tak czy inaczej maksymalny komplement, na jaki Ossis liczyć mogą z ust Wessis, to często wciąż formułka: „nigdy bym nie pomyślał, że pochodzisz ze Wschodu”. Dla Oschmanna to dowód „maksymalnej pogardy”.

„Ktoś wcześniej posłał łóżko”

Badania obiektywnie wskazują szereg różnic w postawach mieszkańców obu części kraju. Wschód dużo mniej ufa zatem demokracji niż Zachód, odczuwa też znacząco większą sympatię do Rosji, nawet po jej inwazji na Ukrainę. Czy to też miał być efekt rozczarowania zjednoczeniem sprzed prawie 33 lat?

Urodzony w NRD historyk Ilko-Sascha Kowalczuk wskazuje odmienny niż Oschmann paradoks transformacji. Przy wszystkich trudnościach, mieszkańcy dawnej NRD żyją dziś przeciętnie na poziomie wyższym od mieszkańców reszty krajów postkomunistycznej Europy. O ile jednak Polska czy Rumunia musiały dobrobyt wypracowywać własnymi rękami, do Niemiec wschodnich został on w niemałej części przetransferowany od zachodniego Wielkiego Brata (który, cóż, lubi to wypominać). NRD została też wchłonięta przez system ustrojowy Republiki Federalnej, przejmując jej konstytucję, hymn, barwy narodowe i partie polityczne. Wschodnim Niemcom „ktoś wcześniej posłał łóżko” – mówi Kowalczuk. Taką wolność zaś szanuje się mniej, niż jeśli samemu trzeba ją zagospodarować.

Kowalczuk, rówieśnik Oschmanna (obaj z rocznika 1967), podziela jego opinie na temat arogancji Niemców zachodnich, jednak źródła postaw w nowych landach szuka też w komunistycznej przeszłości. Permanentna indoktrynacja, jak twierdzi, zostawiła ślady, choćby sympatia do USA jest blisko dwukrotnie wyższa na niemieckim Zachodzie niż na Wschodzie.

Nieoczywisty jest też stosunek mieszkańców byłej NRD do Związku Sowieckiego. Armia Czerwona dopuszczała się gwałtów i grabieży na terenie przyszłej NRD, położyła też jednak kres III Rzeszy, a wprowadzanie komunizmu szło tam w parze z denazyfikacją. Po katastrofach dwóch wojen światowych niemała część Niemców, którzy znaleźli się w NRD, zaczęła doceniać stabilność egzystencji i względny dobrobyt systemu, którego gwarantem była Moskwa. Z bagażem wojennych zbrodni narodziła się u nich sympatia jeśli nie do sowieckich przywódców, to do zwykłych Rosjan. Miało to, jak widać, przetrwać próbę czasu.

Życie za murem

Życie w NRD opisuje inna książka, która w maju stała się za Odrą bestsellerem.

Oschmann twierdzi, że dla zrobienia kariery młody człowiek ze Wschodu powinien albo wyjechać do „starych” landów i nie obnosić się tam z pochodzeniem, albo udać się za granicę. Historyczka Katja Hoyer, rocznik 1985, wybrała tę drugą strategię. Od ponad dekady mieszka w Wielkiej Brytanii, gdzie na początku roku ukazała się jej, ciepło przyjęta, historia NRD pt. „Beyond the Wall” (Za murem).

Jej niemieckie tłumaczenie („Diesseits der Mauer: Eine neue Geschichte der DDR 1949-1990”, wyd. Hoffman und Campe Verlag 2023) trafiło do księgarń w maju – i książka odnosi komercyjny sukces mimo niepochlebnych opinii części krytyków. Zarzuty najogólniej dotyczą zbyt łagodnego potraktowania NRD – choć idzie może raczej o to, że malując wizerunek kraju, autorka nie używa wyłącznie czerni.


CZYTAJ WIĘCEJ ARTYKUŁÓW I ROZMÓW Z DZIAŁU HISTORIA >>>


Gospodarka NRD, podobnie jak innych państw komunistycznych, ostatecznie okazała się niewydolna. Hoyer wskazuje jednak, że od początku rozwój NRD napotykał przeszkody. Pierwszą była szeroko zakrojona denazyfikacja, która dotknęła też specjalistów o rzadkich kwalifikacjach. Druga to reparacje: „bratni” Sowieci bynajmniej z nich nie zrezygnowali. Szacuje się, że obok majątku trwałego, obejmującego nierzadko całe fabryki, w latach 1945-53 do Związku Sowieckiego wędrowało 60 proc. całej produkcji przemysłowej NRD.

Tymczasem Republika Federalna miała inny start. Otrzymała pomoc z Planu Marshalla, a nazistowską przeszłość zaczęła na serio rozliczać dopiero pod koniec lat 60. (w ramach dzisiejszych animozji między obiema częściami Niemiec padały nawet głosy, że teraz to Zachód powinien mieszkańcom dawnej NRD wypłacić reparacje).

Przypomnienie tej historii przez Hoyer nie każdemu przypadło do gustu. Wytknięto jej, że także w NRD niemało nazistów zachowało po 1945 r. wpływowe pozycje społeczne.

Mniejszość i większość

Największy opór wzbudził jednak przedstawiony przez nią obraz dnia codziennego.

Katja Hoyer pisze o awansie społecznym na skalę znacznie wyższą niż w RFN, o równouprawnieniu kobiet i tanim systemie opieki nad dziećmi, o powszechności ogródków działkowych, radości z kupna pierwszego trabanta i poczuciu koleżeńskości wśród współpracowników czy mieszkańców osiedla.

Ćwierć wieku po zakończeniu II wojny światowej społeczeństwo NRD podzieliło się jej zdaniem na dwie grupy: nieszczęśliwą i zdławioną polityzacją wielu aspektów życia mniejszość oraz resztę, która akceptowała życie takim, jakie ono było. W kraju systematycznie rosło spożycie piwa. Ale, jak uważa Hoyer, pito „nie po to, aby zapomnieć”, lecz dlatego, że „życie pozbawione było większych zmartwień”. Na koniec Hoyer dodaje, że jeszcze pod koniec lat 80. większość mieszkańców NRD chciała raczej reformować swój kraj niż szybkiego zjednoczenia z Niemcami zachodnimi.

Krytycy pytają: a gdzie w tym sielankowym obrazie masowa inwigilacja? Książka nie pomija działalności Stasi, choć może powinno być tego więcej. Czy jednak spór o tak zwany dzień powszedni NRD dotyczy wyłącznie historii, czy może również teraźniejszości, a konkretnie statusu wschodnich landów w zjednoczonych Niemczech?

Kazus Angeli Merkel

Gdy w grudniu 2021 r. kanclerz Angela Merkel uroczyście żegnała się z urzędem, orkiestra wojskowa zagrała na jej prośbę hit gwiazdy rocka z NRD Niny Hagen „Du hast den Farbfilm vergessen”. Niektórzy odebrali to jako kuriozum albo przejaw „Ostalgii”, nostalgii za NRD. Pisano o trudnościach z aranżacją utworu, pani kanclerz nie kryła jednak wzruszenia.

Merkel powinna stanowić żywe zaprzeczenie tez Oschmanna: kobieta ze Wschodu sprawuje przez 16 lat urząd kanclerski, ciesząc się szacunkiem większości obywateli. Oprócz kompetencji było to jednak możliwe dlatego, gdyż nigdy nie akcentowała tego pochodzenia, wspomnienia z NRD, gdzie przeżyła 36 lat, ograniczając do minimum. Szybko nauczyła się, że byłoby to źle widziane wśród zachodnich elit. I tak nie ustrzegło jej to od afrontów i zranień na tym tle, od poczucia, że jest „migrantką” we własnym kraju.

Poruszyła otwarcie ten temat dopiero przy samym końcu politycznej kariery, a bardziej szczegółowo na tegorocznych targach książki w Lipsku, udzielając wywiadu redaktorowi naczelnemu tygodnika „Die Zeit”. Mechanizm był prosty: jeśli prowadziła politykę pozbawioną kontrowersji, jej pochodzenie nie grało roli, a gdy pojawiały się spory, choćby wewnątrz jej partii CDU, to okazywało się, iż NRD-owska przeszłość jednak na niej ciąży. Pisano na przykład, że jest tylko „przyuczoną” obywatelką RFN i Europejką.

Podczas rozmowy Merkel próbuje demistyfikować codzienność NRD. W dominującym po 1990 r. przekazie kraj ten funkcjonuje jako „państwo bezprawia” (Unrechtsstaat), niemal jak wielki obóz koncentracyjny. „Czy wolno wam było się śmiać?” – była kanclerz wspomina cierpko pytania kolegów z zachodnich landów. Tymczasem, jak mówi, było to po prostu życie: „interesujące, pełne napięć i wyzwań, w którym zdarzały się też piękne momenty”. Codzienność NRD, jak ją postrzega, opierała się na instynktownej autocenzurze w sferze publicznej, zostawiała jednak margines prywatnych swobód tym, którzy nie chcieli być częścią systemu.

Gorsze towarzystwo

Z polskiego punktu widzenia uwagę przykuwają fragmenty książki Oschmanna, gdzie problemy wschodnich landów pokazuje on w szerszej perspektywie: postrzegania przez Zachód całej Europy Wschodniej.

Ze źródeł literackich, które przytacza, wyłania się obraz naszej części kontynentu, zwłaszcza tej słowiańskiej, jako niższej i wymagającej ucywilizowania przez wysoką kulturę Niemiec czy szerzej zachodniej Europy. Do tego gorszego towarzystwa przypisano też obszar byłej NRD. Nie dziwi zatem wyznanie autora, że w międzyludzkich kontaktach często bliżej mu do Polaków i Czechów niż do zachodnich Europejczyków. A jeśli już wybiera się na Zachód, to „porządnie”: do Wielkiej Brytanii, a najlepiej USA, gdzie jego pochodzenie przestaje się źle kojarzyć.

Zważywszy na długą historię zachodnich uprzedzeń do Wschodu, Oschmann nie robi sobie nadziei na rychłą poprawę. Tym bardziej że realna zmiana musiałaby naruszyć nie tylko sferę mentalności, ale też wymierne interesy (stanowiska, pieniądze), podtrzymujące hegemonię Zachodu. Popularność jego książki – właśnie zrobiono dziesiąty dodruk – może być jednak też sygnałem nadchodzących przewartościowań. Podobnie jak echo po wypowiedziach Merkel, która na przyszły rok zapowiada publikację wspomnień.

Czy zmiana objęłaby też środkową i wschodnią część kontynentu? Rosnąca waga tego obszaru wskutek wojny na Ukrainie i fiasko polityki Niemiec wobec Rosji stwarzają ku temu jakąś szansę.©

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Specjalizuje się w tematyce Azji Południowo-Wschodniej, mieszka po części w Japonii, a po części w Polsce. Stale współpracuje z „Tygodnikiem”. W 2014 r. wydał książkę „Słońce jeszcze nie wzeszło. Tsunami. Fukushima”. Kolejna jego książka „Hongkong. Powiedz,… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 25/2023

W druku ukazał się pod tytułem: Ci gorsi Niemcy