Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
To chyba nowe zjawisko: nigdy dotąd edukacyjny temat, pozornie hermetyczny i ekspercki, nie doczekał się tak szerokiego sporu. Do ogólnonarodowej dyskusji o podstawach programowych – dokumentach zbierających to, co w odniesieniu do danego przedmiotu na danym etapie edukacji uczeń musi przyswoić – ruszyli politycy, publicyści, nauczyciele i rodzice, do wstępnych zaś propozycji zmian ogłoszonych przez Ministerstwo Edukacji Narodowej przesłano ponad 50 tys. uwag. A wszystko to w związku z zakończonymi ledwie prekonsultacjami zmian, które w okolicach kwietnia mogą się przekształcić w projekt rozporządzenia. I to rozporządzenia, które tylko nieśmiało, bo maksymalnie w 20 procentach, okrawa zbyt przepełnione – co do tego zgadzają się niemal wszyscy – podstawy programowe. Ich zasadniczą reformę rząd zapowiada dopiero na lata 2026-28.
Na te wstępne propozycje zmian można narzekać – i wielu ekspertów już to zrobiło. Punktując np. fakt, że w dziele odchudzania pominięto edukację wczesnoszkolną, czyli klasy I-III; że zmiany w przypadku niektórych przedmiotów są zbyt ostrożne, nie zbliżając się nawet do owych 20 procent; że niektóre z korekt robią wrażenie nieprzemyślanych, co zresztą nie powinno dziwić, biorąc pod uwagę szaleńcze tempo prac; że dobór ekspertów pracujących nad zmianami bywa trudny do obrony (kilka tygodni temu informowaliśmy w „Tygodniku”, iż koordynatorką grupy odchudzającej podstawę z języka polskiego jest ekspertka odpowiedzialna za jej... rozszerzanie za czasów PiS).
Odchudzanie nie zaszkodzi polskiej edukacji. Podobnie jak debata, w której chodzi o coś więcej niż tylko ulżenie uczniom i nauczycielom.
Chodzi również o wolność i autonomię w systemie od lat przeregulowanym i patologicznie scentralizowanym. Oby wyłoniła się z tego poważniejsza zmiana, a ten wstępny pakiet redukcji – mniej materiału, mniej narzuconych lektur, mniej zadań domowych – stanowił „uspokojenie stanu zapalnego, żeby przygotować pacjenta do kompleksowej terapii” (jak wieszczy wicedyrektor Instytutu Badań Edukacyjnych dr Tomasz Gajderowicz). Bo jeśli ta terapia nie nastąpi, rację mogą mieć aktywni już malkontenci, którym działania każdej kolejnej ekipy MEN kojarzą się z inną – bynajmniej nie medyczną – procedurą: pudrowaniem trupa.