Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Przypomnijmy: w lipcu br. tuż po urodzeniu sąd odebrał noworodka biologicznym rodzicom i przekazał rodzinie zastępczej. Jak ustalono, w domu Wioletty Woźnej i jej partnera Władysława Szwaka było brudno, a pozostałą trójką dzieci nie opiekowano się należycie. Dlatego też sąd uruchomił tzw. procedurę postępowania zabezpieczającego. Nagłośniona przez media sprawa wzburzyła opinię publiczną, tym bardziej że wyszło na jaw, iż Wioletta Woźna bez swojej świadomości (jak twierdzi) została poddana sterylizacji.
Oddając Różę rodzicom, sąd postawił warunki: matka i ojciec mogą zaopiekować się niemowlakiem, ale tylko pod nadzorem osób trzecich. Do domu Wioletty i Władysława raz w tygodniu przychodzić ma kurator sądowy, który swoje obserwacje będzie przekazywać do sądu w postaci cotygodniowych raportów. Natomiast przez pięć dni w tygodniu (dwie godziny dziennie) rodzinie pomagać będzie pracownik socjalny jako mediator w sprawach urzędowych oraz pośrednik w kontaktach z pedagogiem szkolnym. Kolejne dwie godziny w ciągu doby od lipca spędza tu tzw. asystentka rodziny, delegowana z Miejsko--Gminnego Ośrodka Pomocy Społecznej we Wronkach. Czuwa, by wyrobić wśród domowników dobre nawyki - np. w utrzymaniu porządku - pomaga też przy pielęgnacji Róży. Dodatkowo na kolejne sześć godzin przychodzi opiekunka, za pracę której płaci konkubent Wioletty... Wynika z tego, że rodziną z Błot Wielkich opiekować się będą fachowcy przez 10 godzin dziennie (z wyjątkiem sobót i niedziel).
Z jednej strony tak daleko idąca pomoc cieszy, bo z pewnością "wyedukuje" rodzinę; z drugiej - pojawia się wątpliwość, czy ingerujący przez cały dzień w życie rodziny życzliwi, ale obcy ludzie nie zaburzą rozwoju emocjonalnego dzieci. Przecież w opinii psychologów dzieci, jak dotąd, rozwijały się prawidłowo. Oczywiście na tak postawione pytanie nie znajdziemy dziś odpowiedzi, ale przynajmniej warto sobie z tego niebezpieczeństwa zdawać sprawę.
Historia małej Róży prowokuje jednak do postawienia innych pytań: czy nie można było wcześniej pomóc tej rodzinie? Czy należało noworodkowi i jego rodzicom fundować tak dramatyczne przeżycia? Skąd wiemy, że trauma Róży nie odbije się przykrymi konsekwencjami w jej późniejszym życiu - przecież nikt nie zastąpi dziecku kontaktów z matką tuż po urodzeniu, jej ciepła, zapachu, głosu, dotyku...? I wreszcie: po co była ta cała wrzawa medialna?
Na to ostatnie pytanie odpowiedź jest prosta: po to, żeby z innymi nie postąpiono w taki sam sposób. Tyle że trudno w to uwierzyć. Wioletta i Władysław mieli szczęście, że pojawili się w ich domu dziennikarze. Inni go już mogą nie mieć.