Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Zachowało mi się z tego wyjazdu tylko jedno zdjęcie, na którym leżymy w śniegu w samych gatkach: Paweł, Mirek i ja, a obok nas w pełnym ubraniu Staszek, który jeszcze wtedy nie był księdzem.
Pamięć czasem nie chce się "odwinąć". Nie prowadzę dziennika; kilka razy próbowałem, ale utykałem w okresach nudy, kiedy nie było co zapisywać, i pomysł upadał. Pisać wtedy, kiedy coś się dzieje, nie potrafię; a kiedy nic się nie dzieje, nie mam o czym. W ten sposób zdany jestem wyłącznie na wspomnienia. Czyli - na otulinę wydarzeń. Możliwe, że najszczęśliwszych momentów życia w ogóle się nie pamięta, a to, co się pamięta, to już nie są one. Tylko ta otulina.
To było w okolicach Pewli, to pewna. W drewnianej chacie, gdzie mycie było w miednicy i chyba nawet bez prądu, ale tego już sobie nie przypominam. Na biegówkach dowoziliśmy picie i jedzenie, wywracając się na bardziej stromych fragmentach drogi, zawsze na bok, żeby nie stłuc prowiantu, który mieliśmy w plecakach. A wieczorami to najprzyjemniejsze doświadczenie wspólnoty, kiedy siedzi się w kupie opatulonej śpiworami, kiedy jeszcze się nie śpi, a już nie jest się na jawie, i kiedy na człowieka spływa jak objawienie świadomość, że przyjaciele będą się zmieniać, a przyjaźń zostanie, jeśli my jej nie zdradzimy. A potem powstała idea, żeby spróbować położyć się w śniegu.
I znalazło się trzech śmiałków, i rozbieraliśmy się szybko i niewstydliwie, bo odwaga doskonale wie, że nie ma się czego wstydzić, a czas jest krótki. I ten moment, jak wypadamy na dwór, kładziemy się z krzykiem przed chatą, ktoś robi nam zdjęcie, z krzykiem podrywamy się ze śniegu i rozwrzeszczani wpadamy z powrotem do środka - ten moment akurat pamiętam dokładnie. Prawdopodobnie nigdy w życiu nie zanurzyłbym się w lodowatym strumieniu i nie ustałbym na baczność nawet pełnej godziny, gdyby temperatura spadła do dziesięciu stopni poniżej zera. Ale śnieg to co innego - śnieg to puch, a puch zawsze kojarzy się najpierw z ciepłem, kołderką i bezpiecznym snem. Więc te kilka sekund w śniegu to nie był żaden wyczyn; chodziło o to zdjęcie, o śmiechy naszych dziewczyn i o ich gadanie, że jesteśmy niepoważni, że mogliśmy przecież złapać zapalenie płuc, czyli o najpospolitszy język miłości, którym potrafią się posługiwać nawet ci, w których ta miłość jeszcze nie wykiełkowała albo już wystygła.
Nie mam od lat kontaktu ani z Mirkiem, ani z Pawłem, ani ze Staszkiem. Losy każdego z nas potoczyły się w inną stronę. Wiem, że Mirek miał potem wypadek na budowie, że Paweł ma dużo dzieci, ze Staszkiem pisywaliśmy do siebie jakiś czas, potem widziałem się z nim w Warszawie, potem kontakt się urwał... Zostało zdjęcie. Na zdjęciu widać nasze czerwone, roześmiane gęby. Staszek - mądry, bo w ubraniu - przyciska nas do śniegu, jakby nam nie dowierzał, jakby chciał przedłużyć ten moment próby, aż poczujemy w piersiach mroźny oddech rozdrażnionej naszymi krzykami zimowej nocy.
Ale nam nie było zimno. Rozpierało nas raczej szczęście, czyli poczucie, że świat nigdy nie zamarznie. I że każdy z nas będzie wiecznie rozpalonym piecem.