Pobożne życzenia

Prognozy klimatyczne nie okażą się raczej błędne – choć byłby to najpiękniejszy prezent od losu. Ale możemy skromniej pomarzyć, że polityka się odmłodzi i nauczymy się, iż życie publiczne jest trochę teatrem.

17.12.2019

Czyta się kilka minut

 / JACEK TARAN
/ JACEK TARAN

Czas świąt grudniowych to czas wyjątkowy dla wszystkich, nawet dla ateistów. Wyjęty z bieżączki życia codziennego, ale też z logiki, która kazałaby życzyć (sobie i światu) tego, co możliwe do spełnienia. A więc czego – u progu lat 20. XXI w. – możemy życzyć naszemu społeczeństwu, nie patrząc na to, czy będzie łatwo? Na rozgrzewkę parę aktualnych konkretów, które można by wysłać pod konkretne adresy. Dbając o sprawiedliwie rozłożone złośliwości rzekłbym, że można by życzyć Prawu i Sprawiedliwości, by Marian Banaś zrobił wigilijny rachunek sumienia i złożył rezygnację. Platformie Obywatelskiej – żeby udało się jej wystawić kandydata/kandydatkę na prezydenta (nie jest to jeszcze ogłoszone, w chwili gdy piszę te słowa), który/która byłby/byłaby w stanie porwać choćby działaczy partii. Lewicy – by wystawiła kandydatkę, która będzie jakkolwiek rozpoznawalna poza gronem facebookowych komentatorów. PSL-owi niczego życzyć nie trzeba, bo wszystko ma, a Konfederacji, wiadomo, żeby z jej szeregów wyemanował spot na majowe wybory równie przebojowo surrealny jak nieśmiertelny „kościół – szkoła – strzelnica”.

Dajcie miejsca

A mniej złośliwie, bardziej serio? Życzyłbym nam wszystkim, aby moje pokolenie zostało bardziej dopuszczone do udziału w życiu politycznym. Ba! Urodziłem się w roku 1983, a więc w roku, w którym zginął Grzegorz Przemyk, w którym zniesiono stan wojenny, a Nobla dostał Wałęsa, a nie Tokarczuk. Innymi słowy: to było naprawdę dawno. Ogromne pokolenie wyżu lat 80. powoli zbliża się do czterdziestki – nie jesteśmy już młodzieżą, niespecjalnie nawet można nas nazwać młodymi ludźmi. Są nimi studenci, których uczę. Innymi słowy, polska polityka jest tak zabetonowana, że zanim spełniło się hasło „dajcie trochę miejsca mojemu pokoleniu”, trzeba je już rozszerzyć. „Dajcie trochę miejsca mojemu pokoleniu... i temu następnemu!”.

Polska klasa polityczna jest silnie zdominowana przez mężczyzn w wieku słusznym i bardziej niż słusznym. Przykład najbardziej oczywisty: skład Sejmu. Mieliśmy akurat wybory, więc są nowe, jeszcze ciepłe dane. Owszem, pojawiło się w Sejmie dużo świeżej krwi, w tym krwi młodej, ale średnia wieku jako całości nie drgnęła o jotę i wynosi 50 lat. Ba, nawet się nieco podniosła, bo w poprzedniej kadencji było to lat 49. Średnia to zwodniczy parametr, owszem. Ale bardziej szczegółowe dane też są raczej jednoznaczne: ponad połowa (53 proc.) obecnych posłów i posłanek jest po pięćdziesiątce, a 80 proc. – po czterdziestce. W VIII (poprzedniej) kadencji były to liczby bardzo podobne: 54 proc. po pięćdziesiątce, 79 proc. po czterdziestce. W VII kadencji – odpowiednio 50 i 80 proc. Ujmująca stałość. Nie jestem ejdżystą, ale trzeba zauważyć, że polityka jest zajęciem dla ludzi w drugiej połowie życia.

Problem dotyczy oczywiście nie tylko Polski: przykład najbardziej oczywisty to Stany Zjednoczone. Czołowi kandydaci w wyborach 2020 r., Bernie Sanders, Elizabeth Warren, Michael Bloomberg, Joe Biden czy oczywiście sam Donald Trump – wszyscy są po siedemdziesiątce. Takie są fakty. Ale faktem jest też, że w chwili, gdy piszę te słowa, Finlandia wybiera 34-letnią premierkę, Sannę Marin. Moje pokolenie ma już swoich szefów rządów na Ukrainie (Ołeksij Honczaruk, 35 l.) czy w Nowej Zelandii (Jacinda Ardern, 39 l.), a miało i w Austrii (Sebastian Kurz, 31 l. w chwili objęcia urzędu). Na tym tle Polska wypada blado. Dwukrotne premierostwo Waldemara Pawlaka (w tym jedno trwało 33 dni) jest ciekawostką właściwą latom 90. XX w.

Czy zatem rządy starszych panów są czymś złym samym w sobie? Bynajmniej! Tu nie o istotę chodzi, ale o ilość. Myśmy po prostu w tej materii przesadzili – ta struna jest przeciągnięta za bardzo. Polskie „zawłaszczenie” (może nawet bez cudzysłowu) polityki przez starsze pokolenia rodzi problemy. Jakie?

Przede wszystkim: stajemy się zakładnikami sposobu myślenia ukształtowanego, delikatnie ujmując, w poprzednim tysiącleciu. Niedosyt ludzi młodych na najwyższych szczeblach sprawia, że władza nie jest w stanie dostrzec problemów realnych, które są tu i teraz, a które dotyczą teraźniejszości i przyszłości. Lista tych problemów również nie jest nowością i jest dłuższa niż świąteczny numer „Tygodnika”: począwszy od nierówności społecznych, przez prekaryzację i uberyzację rynku pracy, wyzwania migracji, po wszechwładzę korporacji i wyzwania stawiane społeczeństwu (i demokracji) przez technologię. A najwyrazistszy przykład to oczywiście sprawa klimatu. I zjawisko szalenie charakterystyczne: jak bardzo pokoleniowa jest reakcja społeczna na tym froncie. Strajki klimatyczne są niejako odwrotnością marszów KOD-u: tam dominowały siwe włosy, tu dominują licealiści. To nie przypadek, że Greta Thunberg nie ma nawet siedemnastu lat, i nie jest też przypadkiem, że wszystkie te protesty odbywają się w znacznej mierze wbrew. Młodzi ludzie protestują wbrew i przeciw temu, że starsi problemu wolą nie widzieć.


Czytaj także: Paweł Marczewski: Jak daleko zawiodą nas młodzi


Systemowa niedoreprezentacja ludzi młodych w polityce rodzi szereg dalszych problemów. Niejasne kanały awansu są demotywujące czy wręcz demoralizujące. Co gorsza, starsze pokolenia wymuszają na młodszych to smutne ustępstwo, że aby zrobić karierę w polityce – trzeba przyjąć modus operandi starych. Zachodzi reprodukcja złych wzorców, która sprawia, że nie chodzi tylko o metrykę, ale i odtwarzanie pewnego stylu uprawiania polityki. Dla przykładu, PiS potrafi dbać o reprodukcję pokoleń całkiem nieźle (przykładem Michał Woś – minister 28-letni), co nie znaczy, że problemy młodych i dalszy los świata widzi on lepiej niż którakolwiek z poprzednich ekip.

Polityczna energia młodych ludzi jest blokowana. Nie znajdując sobie ujścia w oficjalnej, instytucjonalnej polityce, szuka go gdzie indziej, często niezbyt szczęśliwie. Mówiąc inaczej: młodzi się uczą nieszczęsnego myślenia, że rzeczy politycznych nie rozstrzyga się w polityce. Uczymy się ucieczki w życie prywatne, uczymy się nierzeczywistości. Czyli czego?

Wyjść z nierzeczywistości

Polskie życie polityczne i publiczne (ale nie tylko; to problem dużo szerszy) jest trochę jak „Gospodarka wyłączona” Kazimierza Wyki. Cały czas żyjemy w dwóch obiegach, w wiecznej konspiracji przeciwko rzeczywistości. Dobrze się tutaj ma klasyczny argument, że dwa stulecia podległości weszły nam za bardzo w krew – wskutek czego własne państwo, wraz z jego oficjalnym dyskursem, uważamy za „nie nasze” czy wręcz „nierzeczywiste” właśnie. Podkreślam przy tym, że mówimy już o głębszych problemach – nie jest tak, że za przyczynę wszystkiego uznać można zbyt wysoki wiek średni posłów IX kadencji.

Co znaczy „nierzeczywiste”? Polska debata publiczna polega na tym, że dużo mówimy w niej o sprawach niepotrzebnych, a przynajmniej sztucznie rozdętych, natomiast o rzeczach realnie dotykających prawdziwych ludzi – nie mówimy. Ciągle dużo jest zepchnięte do życia prywatnego. Ciągle pół życia jest wyparte, obłożone tabu.

Przykłady? Dwa miliony Polek i Polaków wyjechały zarobkowo do Europy Zachodniej – ale w Polsce w pewnym sensie ciągle „nie wolno” powiedzieć, że wyjechali dlatego, że na Zachodzie państwo jest bardziej opiekuńcze, a płace wyższe. Oto nasze wyuczone rozdwojenie: masowo wyjeżdżamy do krajów bardziej „socjalnych”, ale w polskich mediach opiekę socjalną potępiamy jako „rozdawnictwo”, a na propozycję podniesienia pensji minimalnej się oburzamy. Dalej, na pewno są wśród nas tacy, którzy faktycznie nie uprawiają seksu przed ślubem. Jako stoik – szanuję to. Szanuję też jednak statystykę, a nade wszystko realia życia, które są takie, że miażdżąca większość Polek i Polaków kocha się przed ślubem, a najczęściej w ogóle bez ślubu. Niestety, „oficjalna moralność”, której nie przestrzega prawie nikt, wiąże nam ręce tak bardzo, że nie wolno nam wprost rozmawiać o tym, co dotyczy nas wszystkich. Edukacja seksualna (ściślej: jej brak) jest uznawana w Polsce za tabu, za rzecz prywatną, o której tylko rodzice mają prawo szeptać dzieciom. Panuje tu partyzantka absolutna. Karykatury miłości uczymy się w szkole z „Cierpień młodego Wertera”, a karykaturę wiedzy o seksualności kolejne pokolenie dzieci przyswaja już nawet nie z „Bravo Girl”, ale z Pornhub.com.

Przykład trzeci i z innej bajki. Pisałem już kiedyś, że jest bardzo charakterystyczne, iż większość polskich mediów, po początkowej eksplozji zainteresowania w 2013 i 2014 r., szybko przestało relacjonować sytuację na Ukrainie. Doszło do kuriozum: sąsiedzi Polski rozpoczęli wojnę między sobą, Ukraina przeżyła dezintegrację terytorium... a polskie media w pewnym momencie przestały prawie bez wyjątku o tym pisać. Konia z rzędem temu, kto na podstawie głównonurtowych informacji medialnych powie, co właściwie dzieje się obecnie na terytoriach tzw. Donieckiej i Ługańskiej Republiki Ludowej. Tych informacji musimy szukać sami.

To nie jest przypadek. Z początkiem XXI wieku zaszła wielopoziomowa i wielowątkowa tabloidyzacja mediów (nie tylko polskich), a także ich zawężenie do spraw krajowych. Przykład samokrytyczny: Sanny Marin nie wyciągnąłem przecież spod ziemi. Akurat gdy pisałem ten tekst, jej nazwisko zaświeciło się na portalach jako „ciekawostka ze świata” – bo została najmłodszą na świecie osobą na czele rządu państwa. I tylko dlatego! Jaka jest szansa, że media napisałyby o zmianie rządu w jakiejś tam Finlandii, gdyby był to business as usual?

Życzyłbym nam wszystkim, żebyśmy się z tej nierzeczywistości wyzwalali. Żebyśmy medialnie, publicznie i politycznie mówili o rzeczach ważnych. Ta sprawa nie jest chyba przegrana. W ostatnich miesiącach z niszy dla sfrustrowanych zapaleńców przebił się do mainstreamu temat wykluczenia transportowego. Z kolei zagrożenie dla pieszych na polskich drogach zostało wspomniane w exposé premiera Morawieckiego (51 l.). Może podobnie uda się na innych polach?

Więcej zdrowego teatru

A teraz, dla przyjemnej intelektualnie sprzeczności, coś zgoła przeciwnego, bardziej abstrakcyjnego. Otóż życzyłbym nam więcej zrozumienia, że życie, tak polityczne, jak prywatne, jest trochę teatrem. To nieco banał, a nieco prowokacja, bo przecież na ogół chcemy w życiu więcej szczerości tudzież autentyzmu. Chcemy, mówiąc krótko, żeby ludzie byli szczerzy, a rzeczy były „naprawdę”. Jest to oczywiście szlachetne i słuszne chcenie. Ale to jedna strona medalu.

Wyjaśnienie drugiej zacznę od anegdoty. Opowiadał mi ją kiedyś pewien dyplomata. Państwo A weszło w mikrokonflikt dyplomatyczny z państwem B; zwyczaj przewidywał w takiej sytuacji wymianę wzajemnych not o ubolewaniu i potępieniu, co oczywiście nastąpiło. Ale fizycznie działo się to w piątek przed długim weekendem, dyplomaci obu państw mieli własne, prywatne plany na wieczór, więc nikomu nie było na rękę, żeby przedłużać procedury. Od słowa do słowa panowie wymienili się więc przygotowanymi dokumentami, uścisnęli dłonie i udali się każdy do swoich spraw. „To wszystko jest przecież taki trochę teatr” – rzucił przy tym jeden z nich.

Wiele lat później usłyszałem tę anegdotę i zapadła mi głęboko w pamięć. Bo faktycznie jest w niej głęboki sens. Nie potrzebujemy złudy jedności narodowej, „porozumienia ponad podziałami” czy naiwnej iluzji, że nie istnieją różnice interesów. Potrzebujemy zdrowej gry, w której przeciwnik pozostaje przeciwnikiem... ale dajemy mu szansę na istnienie.

W Polsce mamy zbyt dużo fałszywych wezwań do dialogu, a zarazem zbyt wiele marzeń o delegitymizacji drugiej strony. Bo oczywiście jest patologią sytuacja, w której przyjaźnie pękają z powodu polityki, a alternatywne obiegi medialne mają swoje alternatywne fakty. Lecz nie mniej patologiczny jest fetysz jedności narodowej, w której wszyscy „kochają się” jak w XII księdze „Pana Tadeusza”. Nie chodzi więc o pozór zgody, jedności, „zasypania podziałów”. Spór polityczny jest sporem realnym wtedy, gdy jest radykalny. Tu ani nie ma, ani nie powinno być miejsca na powierzchownie rozumianą „zgodę”, tak jak by jej chcieli ci, którzy naiwnie wołają, by „zakończyć wojnę polsko-polską”. Sięgnijmy po mocny przykład: nie należy oczekiwać, że 20-letnia zwolenniczka praw reprodukcyjnych w istotny sposób „dogada się” z 65-letnim posłem sympatyzującym z Fundacją Małych Stópek. Prawda nie leży pośrodku, tylko tam, gdzie leży. Ale gdziekolwiek to jest – druga strona powinna mieć przestrzeń, by opowiedzieć ją po swojemu, choćbyśmy przeciwko tej opowieści chcieli najzagorzalej protestować. Jeśli nie będzie tej przestrzeni – nie będzie społeczeństwa jako bytu politycznego.

Każdy z nas ma znajomego, z którym się trudno rozmawia, bo ów, by tak rzec, zawłaszcza przestrzeń rozmowy, bezceremonialnie a skutecznie. Już w pierwszych słowach „ustawia” sytuację tak, że możemy tylko potakująco milczeć albo wywrócić stolik i wyjść. Znajoma, która wyrzuca z siebie nieproszone kaskady dowodów, że jej dziecko jest najmądrzejsze w świecie. Wujek, który tak zagorzale wierzy w PiS albo antyPiS, że po prostu nie da się z nim rozmawiać o czymkolwiek. I rzecz jasna inni rodzice, którzy jeszcze nie otworzyli ust, a już widać, że osądzili z całą stanowczością, że my swoje dziecko wychowujemy źle. Z takimi ludźmi w pewnym sensie nie ma komunikacji w ogóle. Wiadomo, nie każdy będzie „czułym narratorem”, jak to ujmuje noblistka. Niektórzy jednak nie chcą jakiejkolwiek komunikacji, a jedyne, co ich zajmuje, to żeby tak ustawić pole rozmowy, byśmy mieli do wyboru tylko kapitulację albo wojnę totalną. To jest zabójcze dla relacji między dwojgiem ludzi i bardzo szkodliwe w polityce.

Lekarstwem – uważam – byłaby więc ta dyplomatyczna świadomość, że „wszystko to taki trochę teatr”. Owszem, to naturalne, że ja „gram swoje” i o swoje, nawet bezpardonowo, walczę. Robię to jednak ze świadomością, że inni będą grać w swoje gry, że będą odtwarzać swoje role, będą powtarzać te schematy, do których ich popychają ich własne interesy. Warto sobie życzyć, żeby tej świadomości było w nas trochę więcej. Że trzeba dać drugiemu powiedzieć swoje, dać mu przestrzeń na tę jego – czy jej – narrację. Nawet jeśli w ten sposób zmniejsza naszą własną skuteczność. Tym się chyba charakteryzują uczciwe relacje międzyludzkie, jak też te półmityczne „dojrzałe demokracje”, do których chcielibyśmy aspirować.

Ostatnia nadzieja bezczynnych

Po garści abstrakcji wróćmy na koniec tych życzeń do konkretu. Przewijał się wątek klimatu, podniosę go teraz otwarcie, choć przewrotnie. Otóż patrząc na dotychczasowe wysiłki ludzkości, która heroicznie nic nie robi, żeby zmiany klimatu powstrzymać, życzyłbym Polsce i światu, aby się okazało, że naukowcy jednak się mylili, względnie, że zmiana klimatu to ustawka „radykalnych ekologów” lub fejk stworzony przez Facebooka w ramach eksperymentu z postprawdą.

Żyjemy bowiem w sytuacji, której znaczna część ludzkości – również na tych łamach – gorączkowo przekonuje resztę, że klimat zmienia się naprawdę. Bo zmienia się. Problem w tym, że ciągle niewiele z tego przekonywania wynika – nie przekłada się bowiem na żadne działanie, które można by uznać za choć w przybliżeniu satysfakcjonujące. Lądujemy więc w paradoksie: przekonujemy wszystkich dookoła, że zmiana klimatu dzieje się naprawdę... ale w głębi duszy powinniśmy trzymać kciuki za to, by tak nie było. Tutaj naprawdę warto przekroczyć nasze polskie umiłowanie do moralnych zwycięstw. Bo niewielką pociechą będzie powiedzieć „mieliśmy rację” na planecie, która przestanie być dla ludzi zdatna do życia. Życzmy więc sobie spotkania się na drodze do Canossy, obsadzonej tryumfującymi denialistami, po tym jak zmiana klimatu okazała się błędem w pomiarach.

To życzenie jednak będzie trudniejsze do spełnienia niż którekolwiek z poprzednich. ©

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Filozof, pisarz, opublikował m.in. „Sztukę życia według stoików”, a ostatnio „21 polskich grzechów głównych”. Prowadzi blog myslnikstankiewicza.pl. Kontakt z autorem: mikolaj.piotr@gmail.com więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 51/2019