Po drugiej stronie tęczy

Piotr Pustelnik, zdobywca korony Himalajów: W wysokich górach, gdzie występuje bezpośrednie zagrożenie życia, bywa, że człowiek zamienia się w zwierzę, które chce przetrwać.

11.03.2013

Czyta się kilka minut

Wyprawa na Annapurnę, 2008 r. / Fot. Piotr Morawski
Wyprawa na Annapurnę, 2008 r. / Fot. Piotr Morawski

ANETA ŻUKOWSKA: Czym się różni zimowy himalaizm od letniego?
PIOTR PUSTELNIK: Jeśli chodzi o same warunki, różnice są banalne: latem teren jest zaśnieżony, dzięki temu idzie się sprawniej, a zimą jest całkowicie zalodzony, bo śnieg jest zdmuchiwany przez wiatr. Zimą okna pogodowe są krótkie i rzadkie, temperatury są dużo niższe, a wiatr wieje dwa razy silniej.
Simone Moro w komentarzu do tragedii na Broad Peak opisał zimowy himalaizm jako aktywność, która jest czymś więcej niż sportem i której nie można sprowadzić do najnowszych technologii, sponsorów czy parametrów. To eksploracja w najczystszej postaci, podczas której człowiek jest zupełnie, beznadziejnie samotny.
Samotność zimowego himalaizmu ma jeszcze jeden wymiar: zwykle zimą na danym ośmiotysięczniku jest co najwyżej jedna wyprawa, nie można liczyć na niczyje wsparcie. Ale ci, którzy się na to decydują, wiedzą, co ich czeka.
W wielu mediach już feruje się wyroki na temat śmierci Macieja Berbeki i Tomasza Kowalskiego, zwłaszcza wobec kierownika wyprawy i dwójki himalaistów, którym udało się zejść. Jak to oceniasz?
Do momentu, w którym wyprawa nie wróci do Polski, a jej uczestnicy nie porozmawiają zarówno z najbliższymi, jak i z rodzinami tych, którzy zginęli, nikt nie ma prawa oceniać. Nie mamy podstaw do ocen, a prawo, by się dowiedzieć z pierwszej ręki o tym, co się stało, mają przede wszystkim rodziny zmarłych, potem osoby zaangażowane w program Polski Himalaizm Zimowy, a na końcu opinia publiczna. Dlatego debata, która się na ten temat toczy, jest nieuprawomocniona i niemoralna.
Jak w takim razie mówić o pierwszym zimowym zdobyciu Broad Peaku?
Niestety, to jest tak, jak w tytule książki Jima Currana „Triumf i tragedia”. Z jednej strony mamy pierwsze zimowe wejście tak dużej liczby osób jednocześnie na ośmiotysięcznik, pierwsze zdobycie zimą tego szczytu – ogromny sukces. Z drugiej strony nie wszyscy wrócili. To dwie strony tego samego przedsięwzięcia, niebo i piekło jednocześnie. Sam mam w głowie mętlik i boję się szufladkowania.
W swoich doświadczeniach himalajskich również ocierałeś się o tragedie.
Tak, miałem kilka sytuacji niebezpiecznych. Generalnie wypadek to sprawdzian psychiki, doświadczenia, umiejętności i człowieczeństwa. Jeśli wyjdziesz z tego, masz nauczkę na całe życie. Ale nie chcę o tym mówić. Niech to zostanie w mojej pamięci. Tylko.
Wojciech Kurtyka nazwał himalaizm zimowy sztuką cierpienia. Jak podchodzisz do związanego z nim strachu i ryzyka?
Strach jest mechanizmem samoregulującym poziom wspinania. Jeżeli się boisz, to znaczy, że chcesz żyć, że masz instynkt samozachowawczy na właściwym poziomie. Strach jest elementem, który towarzyszy wspinaniu, i jeśli go nie ma, zaczyna się robić niebezpiecznie. Nie wspinam się z tymi, którzy się nie boją. Jeśli ktoś potrafi być szaleńczo odważny, czyli nie ma poczucia strachu, wcześniej czy później zginie.
Poza tym musisz mieć świadomość swoich umiejętności. Jestem gorącym zwolennikiem tezy, że ludzie, którzy się nie boją, nie powinni się wspinać. To samo z żeglarzami i z każdym innym sportem outdoorowym.
Strach, cierpienie, stres mogą generować ekstremalne zachowania. Czy w himalaizmie obowiązują inne normy etyczne?
Odpowiadając ogólnie: nie, normy etyczne są takie same. Oczywiście jest sławny dekalog, napisany wiele lat temu przez Wawrzyńca Żuławskiego. Ale po jego przeczytaniu szybko się okazuje, że są to te same normy etyczne, które występują na całym świecie. Jest tylko jedna zasadnicza różnica: mianowicie tu, na tej szerokości geograficznej i na tej wysokości nad poziomem morza, przy standardowej ilości tlenu i w otoczce cywilizacyjnej, statycznie normalny człowiek ma pewien zestaw zachowań. W górach tego nie ma. Tam jest mniej tlenu i nie ma otoczki cywilizacyjnej, dlatego ludzie są trochę inni niż na nizinach. Pytanie, czy to zmienia ich normy? Nie, chyba nie.
W wysokich górach, gdzie występuje bezpośrednie zagrożenie życia, zachowanie pewnych norm etycznych prowadzi do ultymatywnych wyborów. Wyborów pomiędzy śmiercią partnera a własną śmiercią, albo śmiercią razem z partnerem. Prowadzi to do konfliktu samozachowawczego, który odgrywa główną rolę – dopiero potem do głosu dochodzi świadomość, czy jest to zgodne z jakąś normą etyczną, czy nie. Po pierwsze więc, instynkt zachowawczy. Absolutnie zwierzęcy. Wtedy człowiek zamienia się w zwierzę, które chce przetrwać.
Różnica pomiędzy zestawem zachowań na poziomie morza a tamtym powyżej jest taka, że tu możemy uniknąć sytuacji ekstremalnej przez niezauważenie jej, przez to, co nazywamy społeczną obojętnością, przez taki, bo ja wiem, nihilizm życiowy. Gdy człowiek leży na ulicy, możemy do niego po prostu nie podejść.
Jeżeli człowiek leży w wysokich górach, musimy zareagować. Najważniejsze jednak, to nie dopuścić do takiej sytuacji. Proces myślenia--przewidywania musi być na tyle posunięty, żeby sytuacja ekstremalna się nie wydarzyła. Bo ona zawsze będzie brzemienna w wybory ultymatywne. Trzeba będzie podjąć decyzję, czy zostać z rannym i nieprzytomnym partnerem i umrzeć, czy odejść i ratować siebie, mimo że on jeszcze żyje.
Zostawiasz to każdemu do własnego rozeznania? Nie ma dobrej odpowiedzi?
Nie ma. Rozmowa o tym tutaj, przy kawie, to bicie piany. Trzeba to przeżyć choć raz w życiu. Mówimy tak naprawdę o teście na człowieczeństwo. Dopiero po nim możesz o sobie powiedzieć, czy naprawdę jesteś człowiekiem spolegliwym, który jest w stanie pomóc innemu, czy nie. Czy to, co deklarujesz, jest tylko werbalizmem na poziomie morza, a jak przychodzi co do czego, po prostu uciekasz.
Czyli każda taka sytuacja weryfikuje wszystko, co o sobie myślimy?
Tak. Zero-jedynkowo. Tam jest wybór między zachowaniem się jak bohater albo zachowaniem jak świnia. Nie ma trzeciego wyjścia.
Możesz o tym opowiadać, bo sam się sprawdziłeś: byłeś w takiej sytuacji wraz z Piotrem Morawskim, kiedy Tybetańczyk, towarzyszący wam podczas wejścia na Annapurnę w 2006 r., dostał ślepoty śnieżnej. Ile było czasu na podjęcie decyzji?
Półtora dnia – dużo. Wygrał instynkt samozachowawczy Piotrka, który po prostu nie dopuszczał żadnej innej możliwości poza tą, że damy radę i dojdziemy. A ja, będąc wcześniej parę razy w sytuacji podbramkowej, zastanawiałem się nad innymi wariantami. Miałem jeszcze plan B, nie miałem wyłącznie planu A.
Plan B, czyli?
Czyli zostać tam. Piotrek miał tylko plan A.
Tak po prostu zderzyłeś się z tą myślą? A instynkt samozachowawczy, o którym mówiłeś?
Nie jestem w stanie powiedzieć, jak głęboko ta myśl była we mnie zakorzeniona. Chyba głęboko, skoro już o niej mówiłem, a w każdym razie byłem przygotowany na to, by tam zostać. Na szczęście zwyciężyła mocna decyzja Piotrka, że trzeba schodzić. Dawałem mu inne propozycje, krótko mówiąc: żeby sobie poszedł. Bo ja przyswajałem sobie myśl, że nie ma co liczyć na to, że wszyscy z tego wyjdziemy, lecz trzeba myśleć tak, żeby zminimalizować straty. Żeby nie było trzech trupów, tylko dwa. Zawsze to lepiej wygląda (uśmiech).
Ale nie powiem z ręką na sercu, czy jeśli bym się jeszcze raz znalazł w takiej sytuacji, to bym tego Tybetańczyka nie opuścił. Nie wiem tego. Ten test na człowieczeństwo nie był tak do końca przeprowadzony.
Zdefiniujmy to człowieczeństwo.
Człowieczeństwo: dbanie o swojego partnera bardziej niż o siebie samego.
Jakie są sankcje za negatywne zachowania w górach?
Jedynie moralna. Oczywiście można się posługiwać jakimiś regulacjami prawnymi, ale to już pochodna. Istnieje świadomość tego, że jesteś poddana osądowi środowiska i że jeśli zawalisz, nikt przy zdrowych zmysłach więcej nie pójdzie z tobą w góry. Chociaż wyjątki się zdarzają, ale nie będę plotkował na temat kolegów.
Wspinasz się od lat 70., czyli obserwujesz środowisko od 40 lat. Jakbyś je scharakteryzował?
Środowisko wspinaczy, a wśród nich himalaistów, wyróżnia się tym, że kształci swoje własne zachowania i słownictwo. Potrafi wygenerować modę, np. na wspinaczkę w odpowiednim stylu, ale także na ubieranie się, na słownictwo, na całą tę formę zewnętrzną. Oczywiście to dzisiejsze jest inne niż to, do którego przystępowałem 40 lat temu.
W każdej społeczności są osoby, które kierują nią w odpowiednią stronę. Ja miałem łatwo: moje pokolenie wspinało się w złotej erze polskiego alpinizmu i himalaizmu, wtedy wyniki w skałach nie były celem samym w sobie. Miałem takich ludzi i taki przykład, że nie musiałem się nad niczym zastanawiać. Wystarczyło powtarzać schematy postępowania.
Oczywiście od tego czasu wszystko się zmieniło – dziś wspinanie sportowe i wielkościanowe stanowi podstawę dziedziny wspinaczkowej. Himalaizm jest niemal na wymarciu.
Dlaczego?
Po prostu dotarł do granicy pokoleniowej. Zanika stare pokolenie, a nowe potrzebuje paru lat, żeby wyrobić sobie markę.
Tamto pokolenie charakteryzowało się niezależnością w sądach, z ekstremalnymi włącznie, i było bardzo kreatywne – właściwie wszystkie jego najważniejsze osiągnięcia w alpinizmie pozostają najważniejsze do dziś. Było też zaradne i przedsiębiorcze, część z jego przedstawicieli nadal świetnie się sprawdza w biznesie, i to mimo upływu lat i transformacji ustrojowej.
Ważne było także podejście do gór, takie jak i ja mam, to znaczy ewolucyjne. Stopniowo pięliśmy się po szczeblach kariery górskiej: od Tatr, przez Alpy i Himalaje. Nie było tendencji do przeskakiwania kilku etapów, mieliśmy świadomość, że to jest proces uczenia się, uczenia i jeszcze raz uczenia.
W ostatnich dniach wiele osób pytało, jak można iść w góry ze świadomością, że można tam zginąć...
Na początku nie ma tej świadomości – jest tylko radość i przyjemność z bycia w górach. Ta świadomość przychodzi stopniowo.
Są dwa stany. Pierwszy przychodzi po pierwszym odpadnięciu, kiedy uświadamiasz sobie, jak dużo zależy od pracy, którą wkładasz w pokonanie skały. Pierwszy lot pokazuje ci, że dobrze pracujesz, dobrze się asekurujesz, wykonałaś dobrą robotę i nic ci się nie stało. Jeśli jednak coś nie wyszło, to na dzień dobry jest wypadek. To drugi stan, z którego już nie wychodzisz cała i zdrowa, ale w którym dajesz sobie radę.
Jak łączysz świadomość tego, że możesz zginąć, z tym, że wystawiasz się na ryzyko?
Dopiero wtedy ta świadomość jest pełna. Wiesz, że jest niebezpiecznie, wiesz, że możesz zginąć i odczuwasz satysfakcję z tego, że to cię nie paraliżuje. Bo najważniejsze w tym wszystkim jest to, że strach nie może cię paraliżować. Jeśli cię sparaliżuje, to nie jesteś w stanie robić tego, co musisz, albo robisz to w ograniczonym zasięgu. A to pierwszy krok do wypadku.
U mnie świadomość, że mogę zginąć, pojawiła się po pierwszym odpadnięciu, utrwaliła się po pierwszym poważnym wypadku i od tego momentu jest już w postaci syndromu. Kiedy się żegnałem na lotnisku z bliskimi, to zawsze żegnałem się tak, jakbym już więcej miał ich nie zobaczyć. Jednocześnie wiedziałem, że tak wcale nie musi być: że to jakaś opcja, która występuje w tym sporcie i trzeba się z jej istnieniem po prostu pogodzić. Żaden z nas nie traktuje tego jak kapliczki straceńców.
Ale ta świadomość jest bardzo cenna. Życie bez niej byłoby dla mnie ubogie.
Dlaczego?
Chociażby dlatego, że wszystkie uczucia, jakie żywisz do ludzi, stają się głębsze.
Tego właśnie nauczył Cię himalaizm?
To banalne, ale przede wszystkim nauczył mnie tego, że życie ma ogromną wartość, że trzeba o nie dbać, że jest piękne, pełne wzruszeń i silnych odczuć, których tu bym pewnie nie doznał. Jednocześnie himalaizm wzmacnia poczucie odpowiedzialności. Bo nie ma nic bardziej wartościowego niż istota, którą trzymasz na końcu liny. Ogromna odpowiedzialność. Przekłada się to na starania, na działania, na myślenie w przód. Wszystkim studentom powtarzam: jeżeli chcecie przeżyć w górach, musicie myśleć jak szachista, sześć kroków do przodu. Musicie mieć poukładane rozwiązania alternatywne, plan B i C, bo życie postawi wam gońca na innym polu i wtedy musicie mieć przygotowaną odpowiedź.
A czego Cię nauczył o sobie samym?
Trudno odpowiedzieć. Na początku myślałem, że się czegoś o sobie uczę, teraz uważam, że nie jest tak do końca. Owszem, człowiek dużo się o sobie dowiaduje, ale w pewnym momencie ta wiedza się kończy. Tak naprawdę człowiek dowiaduje się czegoś o sobie przez pierwsze 10 lat uprawiania himalaizmu, potem już tylko podtrzymuje tę wiedzę.
Na pewno poznaje swoje możliwości.
Możliwości psychofizyczne mamy takie same , iezależnie od wysokości nad poziomem morza. Tylko że tu nie jesteśmy w stanie na mocy żadnego eksperymentu ich użyć. Natomiast tam – możemy, a często – musimy. Jesteś w stanie wygenerować z siebie energię, i to wyłącznie dzięki psychice. Ot, i cała filozofia.
Czasem ktoś pod wpływem choroby wysokościowej twierdzi, że idzie w dół, idąc do góry...
W tym stanie człowiek działa już zupełnie podkorowo, świadomość się wyłącza. To już jest koniec. Nie ma odwrotu. Nie znam sytuacji, żeby ktoś, kto znalazł się po drugiej stronie, wrócił. Chemia robi takie spustoszenie w głowie, że już nie ma szans. Wiesz, ile się enzymów wydziela w głowie pod wpływem stresu? Ogromne ilości. Kiedy przekroczą stężenie graniczne, w mózgu zachodzą nieodwracalne reakcje.
Każdemu się to może przytrafić?
Tak, każdemu. Jesteś po prostu po drugiej stronie tęczy i nie ma powrotu.
Puszcza się takiego człowieka wolno?
Jeśli jest w sytuacji niebezpiecznej, to starasz się go jednak siłą przytrzymać, ale często nic się nie da zrobić. On jest sto metrów nad tobą i mówi, że idzie do góry... Będziesz go goniła? Nie dogonisz go.
On się już nie przejmuje?
On się już nie przejmuje, nie ma świadomości śmierci.
Mówi się, że jeśli człowiek złamie nogę powyżej ośmiu tysięcy, to już koniec. Twoja historia temu przeczy.
Tak, kiedyś sprowadziliśmy człowieka ze złamaną nogą. Ale on bardzo pomagał, bardzo chciał przeżyć.
Nigdy nie wolno się poddawać?
Nigdy nie wolno się poddawać, także stereotypom wynikającym ze złych doświadczeń, że np. nie da się człowieka sprowadzić z takiej wysokości. W dziewięćdziesięciu dziewięciu przypadkach na sto nie da się, ale być może ty jesteś tym jednym przypadkiem. Ja też zanim nie sprawdziłem, twierdziłem, że się nie da.
Co myślisz o zasadzie zaufania?
Uważam, że jest największym osiągnięciem etyki alpinistycznej. Zakłada się, w odróżnieniu od innych gatunków sportu, że ludzie są uczciwi. Ufa się im tak długo, dopóki zaufanie nie zostanie ostatecznie zachwiane.
Czy można zaryzykować stwierdzenie, że człowiek staje się w jakiś sposób lepszy po powrocie z gór?
Mądrzejszy przez dystans i przez coś jeszcze. W górach trzeba być szalenie tolerancyjnym wobec zachowania innych. Spolegliwym, tolerancyjnym i jednocześnie krytycznym, ale to jest postawa krytycznego przyjaciela, który powie ci „nie”, kiedy trzeba. Tam zyskuje się lojalność i przyjaźń na całe życie.
W 2010 r. ukończyłeś Koronę Himalajów i ogłosiłeś, że przechodzisz na „himalajską emeryturę”. Możesz żyć bez gór?
Odpowiedź nie jest prosta. Bo z jednej strony, nie da się osiągnąć w himalaizmie czegoś więcej niż Korona Himalajów, więc jest „dziura i pustka”. Z drugiej strony jest chęć i przyzwyczajenie, więc szukam innych wyzwań. Jakich? Przekonałem się boleśnie, że odtwarzanie tego, co robiłem przez 20 lat, nie dostarcza już takich emocji. Doświadczam natomiast specyficznej ambiwalencji: gdy byłem w Himalajach, to marzyłem o innych górach bądź innych formach działalności (daleka północ, długie wędrówki z saniami etc.), a znów gdy jestem z dala od Himalajów, nie mogę poczuć tego „feelingu”. Czy tamte pragnienia były efektem przeciążenia Himalajami? Nie wiem. Dziś wiszę w outdoorowej czasoprzestrzeni i dryfuję bez celu. Przez pierwszy rok bolało, ale teraz jestem przekonany, że z tego dryfowania coś wyniknie. Daję mojemu mózgowi czas i swobodę na peregrynacje po sieciach neuronów.
Czym więc jest dla Ciebie himalaizm?
Odpowiedź na to pytanie również ewoluowała. Zaczynałem jako turysta i długo mi to wystarczało. W pewnym momencie zacząłem szukać innych możliwości, dzięki którym przeżycia w górach stałyby się bardziej wyraziste. Co roku chodziłem po tych samych szlakach i wiedziałem, że to za mało, ale wciąż nie miałem śmiałości, żeby ruszyć dalej. Wreszcie nastąpił przełom: skończyłem jeden kurs, drugi, trzeci i zacząłem uprawiać himalaizm. Na początku z wynikami miernymi, ale dzięki temu zacząłem lepiej odczuwać góry. Z czasem zaczął działać mechanizm sprzężenia zwrotnego – im więcej byłem w górach, tym więcej chciałem w nich przebywać. A stąd blisko już do formy końcowej, w której alpinizm stał się pewnym stylem życia. Czyli czymś, co jest tak wpisane w twoje życie, rozkład roku, miesiąca, dnia, że staje się celem numer jeden.
Walczyłeś kiedyś z górą?
Nie ma czegoś takiego jak walka z górą. To walka z samym sobą, ale też nie nazwałbym tego walką, lecz zderzeniem charakteru człowieka z okolicznościami życia.
A personifikujesz góry?
Tak. Do tego stopnia, że się kiedyś nawet do nich modliłem. Miałem taki okres w życiu, że traktowałem górę jak osobę, czyli jak coś, co czuje, patrzy i słyszy. Coś, co można urazić swoją bezczelnością i arogancją.
Góra wymusza zasady moralne?
A czym jest pokora wobec góry? Oto natura, jestem jej gościem, góra jest ode mnie większa, silniejsza, mądrzejsza. Muszę dostosować się do zasad, które panują w jej domu.
A jeżeli ona...
Nie będzie chciała? To odchodzisz. Ale nigdy tyłem, zawsze przodem.

PIOTR PUSTELNIK jest doktorem inżynierii chemicznej, pracownikiem naukowym Wydziału Inżynierii Procesowej i Ochrony Środowiska Politechniki Łódzkiej. Obecnie pracuje w BRE Banku jako specjalista od zarządzania ciągłością działania banku. Jako trzeci z polskich himalaistów zdobył Koronę Himalajów i Karakorum – wszystkie 14 szczytów liczących powyżej 8000 m n.p.m. Uhonorowany nagrodą Fair Play przez Polski Komitet Olimpijski.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 11/2013