Po drugiej stronie okładki

Pisanie felietonów to w istocie straszna praca.

09.12.2019

Czyta się kilka minut

Regularnie jak w zegarku (w moim przypadku – co tydzień), o tej samej porze, czy masz dobry dzień, czy zły, czy porównania spiętrzają ci się w głowie z prędkością światła, czy żadne zdanie nie lepi ci się do kolejnego, musisz wysłać tekst, bo przecież już wysyłają esemesy: „Kiedy będzie?”, „Już?”, „A o której?”. Felieton to zawsze zobowiązanie autora, ale też ryzyko redakcji, która wie przecież, i ma to wliczone w koszta, że raz autorowi trafi się perełka, raz szklany paciorek, a raz „wymęcz” taki, że tylko fakt istniejącej umowy (a i wysoka kultura redaktorów) sprawia, że nie wysłuchuje się po nim słów niechęci i wzgardy.

Felieton jednak nieprędko umrze, bo to starannie wybrany gość (pewnych autorów lubimy, innych mniej), który co tydzień wpada na krótką herbatę, w parę minut powie o czymś, co wyłapał w świecie, po czym na kolejny tydzień znika. To jedna z ostatnich kotwic, mostów do starego świata, w którym życia nie przeżywano w kwadransach, lecz zgodnie z naturalnym rytmem świata i człowieka: w dniach. Układających się później w siedem różnych od siebie nastrojem części każdego tygodnia, w miesiące, które ściśle korespondowały z innym wymiarem natury: porami roku.

Pierwsze felietony w życiu pisałem, pracując w polskim „Newsweeku”. Jego ówczesny naczelny, Tomasz Wróblewski, który chyba wtedy rzeczywiście jakoś mocno we mnie wierzył, któregoś dnia zaproponował, żebym tym właśnie się zajął, pisał nie tylko wewnątrz, ale i na pierwszych stronach gazety, gdzie wtedy taką twórczość umieszczano. Pamiętam, jakim szokiem było dla mnie, gdy przeczytawszy pierwsze próbki mojej felietonowej twórczości, skwitował je, przynosząc mi na biurko zszywki amerykańskiego „Newsweeka” i pokazując, jak piszą tam ludzie z dużo większym od mojego warsztatem i doświadczeniem. Odkrywałem, że felieton nie stoi wcale na opinii, że nawet najbardziej autorska woltyżerka najlepiej smakuje, gdy po dach wypakowana jest faktami, danymi, cytatami.

Na tych łamach publikowali najwięksi w tym gatunku. To zaszczyt stanąć z nimi w szeregu pod tym samym tytułem. Tych z Państwa, którzy co tydzień dawali mi szansę i zaglądali do moich tekstów, którzy później przychodzili na moje spotkania autorskie, by mi o tym powiedzieć, chciałbym – dziękując – prosić o chwilę cierpliwości na czas, w którym muszę zwolnić moją stałą stronę, moje „Tygodnikowe” miejsce. Jak możecie przeczytać w zamieszczonej w tym samym numerze „Tygodnika” rozmowie, podjąłem niełatwą decyzję, że spróbuję wziąć odpowiedzialność za świat, w którym żyję, jeszcze na innym polu i zmienić go – o ile się da – na trochę lepszy, już nie tylko słowem felietonu, także robiąc go, a nie tylko opisując.

Choć kampania przed wyborami prezydenckimi oficjalnie wystartuje w styczniu lub lutym przyszłego roku, a więc formalnie nie jestem przecież jeszcze kandydatem, uznaliśmy wraz z redakcją, że byłoby bardzo niezręcznie, gdybym nadal pisał, narażając „Tygodnik” na zarzut, że udostępniając mi łamy, bierze udział w mojej „prekampanii”. Co przyniesie przyszłość – to przyszłość nam pokaże i wtedy podejmiemy decyzję co do dalszych losów tej rubryki. Żegnam się więc nie na zawsze, lecz na „do zobaczenia”. Prosząc moich Czytelników, by trzymali za mnie kciuki i zdalnie dodawali sił, bo w wyścigu, który przede mną, potrzeba ich niesłychanie dużo.

I – nadal czytajcie felietony. To naprawdę bardzo ważne – przypominać sobie stale, że są w życiu rzeczy, których nie da się zamówić w trybie VOD, z natychmiastową dostawą, na które trzeba poczekać tydzień. I wiedzcie, proszę, że dla mnie to naprawdę był zaszczyt: pisać je w piśmie, które – w takich okolicznościach, stojąc jedną nogą na zewnątrz, mogę otwarcie prawić mu komplementy – ze swojej bogatej tradycji wzięło na dziś to, co najlepsze. To jeden z bardzo niewielu na polskim rynku tytułów, w których nadal publikuje się teksty, a nie zbiory wykrzykników czy rozbudowane podpisy pod zdjęcia. W „Tygodniku” tekst jest tekstem, jest o czymś, zgadzasz się z nim czy nie – ma wagę. „Tygodnik” gra oczywiście w rynkową grę, ale robi to na swoich warunkach, to jeden z niewielu (jeśli nie jedyny) tygodnik opinii notujący wzrosty sprzedaży, ale przecież nawet owa sprzedaż rośnie mu z arystokratyczną niespiesznością. Powoli, acz nieuchronnie.

Dziękuję Ci, „Tygodniku”, dziękuję Państwu, dziękuję, Koleżanki i Koledzy. Róbcie nadal wspaniałą robotę. Ja spróbuję zbudować dystrybutor nadziei choć niedaleko, to chwilowo po drugiej stronie okładki. Znajdziecie mnie w Polsce. ©

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Polski dziennikarz, publicysta, pisarz, dwukrotny laureat nagrody Grand Press. Po raz pierwszy w 2006 roku w kategorii wywiad i w 2007 w kategorii dziennikarstwo specjalistyczne. Na koncie ma również nagrodę „Ślad”, MediaTory, Wiktora Publiczności. Pracował m… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 50/2019