Płaszcz na jeden sezon

Przykład Francji stanowił dla polskich posłów czynnik przemawiający za utrzymaniem w ojczyźnie pokoju wyznaniowego. Przejeżdżali przez spalone miasteczka i zrujnowane wsie, słyszeli o okrucieństwach, których dopuszczały się walczące strony. Z tym większą gorliwością polscy kalwini wywierali na Henryka Walezego nacisk, by zgodnie z postanowieniami konfederacji warszawskiej zaprzysiągł utrzymanie pokoju pomiędzy różniącymi się w wierze.

18.05.2003

Czyta się kilka minut

7 lipca 1572 r. zmarł w Knyszynie ostatni przedstawiciel dynastii jagiellońskiej na tronie polskim. Jego protestanccy poddani zostali nie tylko bez tolerancyjnego władcy, który nikogo na stos za wiarę nie posłał, ale i bez równouprawnienia wyznaniowego z katolikami, o co tak gorliwie zabiegali.

Następca tronu był wielką niewiadomą. W czasie pierwszej wolnej elekcji najmocniejszym pretendentem okazywał się członek panującej we Francji dynastii Walezjuszy, Henryk Valois. Budził on wśród polskich różnowierców powszechne obawy jako członek dynastii, która w pamiętną noc św. Bartłomieja (z 23 na 24 sierpnia 1572 r.) urządziła masową rzeź hugenotów w Paryżu.

W ślad za stolicą państwa poszły inne miasta; w całej Francji miało wówczas zginąć kilkadziesiąt tysięcy kalwinów (szacunek ofiar do dziś dnia waha się pomiędzy 30 a 100 tysiącami). Sam król (a brat pretendenta do tronu polskiego), Karol IX, strzelał podobno do nich z okien Luwru. Zaiste trudno sobie wyobrazić któregoś z Jagiellonów w tej roli.

Wypadki francuskie

Agenci austriaccy, zwalczający kandydaturę Walezjusza na tron polski, na który pragnęli wprowadzić swego arcyksięcia, Ernesta Habsburga, wyzyskali ten fakt w całej rozciągłości. Po nocy św. Bartłomieja nie było tygodnia, żeby nie nadsyłali do Polski rysunków, przedstawiających różne tortury zadawane we Francji hugenotom, czy też rycin, na których Karol IX i Henryk Wale-zy podburzali rozjuszony tłum do wymordowania wszystkich heretyków. Do rycin dołączano rozprawy, gdzie czyniono właśnie Henryka odpowiedzialnym za okropieństwa nocy św. Bartłomieja, choć w gruncie rzeczy nie on należał do jej głównych sprawców.

Ta umiejętna propaganda, szerzona również przez kilku Polaków, którzy byli naocznymi świadkami rzezi i ledwie z Paryża z życiem umknęli, wydała niebawem swoje owoce. Przez pewien czas starano się w ogóle nie wymieniać imienia Henryka, a Polki mówiące o krwawych scenach, których był sprawcą, miały zalewać się „tak rzęsistymi łzami, jak gdyby same były obecne przy mordowaniu ofiar”.

Szczególnie kalwini obawiali się, aby nowy elekt nie zechciał powtórzyć nad Wisłą wypadków francuskich. Tym gorliwiej więc podjęli na nowo starania o zabezpieczenie pokoju wyznaniowego w państwie; teraz i katolicy okazali się bardziej przychylni dla tych projektów.

Po nocy św. Bartłomieja nie nastąpiła bowiem - jak się tego spodziewał dwór francuski - zagłada ruchu reformacyjnego. Wręcz przeciwnie: następstwem rzezi paryskiej było rozpętanie na nowo wojny religijnej we Francji, hugenoci chwycili za broń. W wielu miastach (z La Rochelle na czele) ich załogi stawiały zbrojny opór.

Istniała obawa powtórzenia podobnych zajść i w Polsce, gdyby nowy władca zechciał zastosować przymus wyznaniowy wobec szlachty. Przy okazji zaś mogło dojść również i do rozruchów społecznych; od dawna przecież propaganda katolicka straszyła panów wojną domową oraz buntem poddanych.

Przeciw rozłamowi

W tej sytuacji zebrana w Warszawie szlachta zgodziła się w styczniu 1573 r. na uchwalenie ustawy określającej warunki potrzebne dla utrzymania pokoju podczas bezkrólewia. Na ich czoło wysunięto sprawę wzajemnej tolerancji religijnej, która miała uchronić państwo przed rozłamem na tle wyznaniowym; konfederacj a stała na stanowisku istniejącego status quo, a więc utrzymania przez reformację jej dotychczasowych zdobyczy.

W postanowieniach tej ustawy czytamy, iż w Rzeczypospolitej są wśród konfesji chrześcijańskich niemałe różnice wyznaniowe. Dla zapobieżenia możliwym z ich racji buntom, które „po inszych królestwach jaśnie widzimy”, uczestnicy konfederacji zobowiązywali się w imieniu swoim oraz potomków pokój między sobą zachować, krwi „dla różnej wiary i odmiany w kościelech” nie przelewać ani też nie karać się wzajemnie konfiskatą dóbr, infamią, więzieniem i wygnaniem. Gdyby zaś zwierzchność pragnęła podobne kary stosować, sygnatariusze tej ustawy mieli nie tylko nie pomagać władzy, ale i ze wszystkich sił przeciwstawiać się przelewaniu krwi za wiarę.

Ustawa gwarantowała przede wszystkim szlachcie ochronę wolności wyznania (choć nie wspominała nic o przyznaniu tej wolności i nie określała dokładniej, o jaką wolność chodzi), w każdym razie zapewniała różno wiercom dostęp do wszystkich godności, urzędów i dochodów (z wyjątkiem oczywiście beneficjów kościelnych).

Ponieważ w nagłówku konfederacji zostały - jako jej współsygnatariusze - wymienione również miasta królewskie, można się było domyślać, że dotyczy ona także i mieszczan. Później jednak zarówno królowie, j ak duchowieństwo twierdzili, iż miasta nie mogą się powoływać na konfederację.

O chłopach natomiast dodano specjalny ustęp. Potwierdzał on zwierzchnictwo panów tak duchownych, jak i świeckich nad poddanymi. W razie zaś gdyby czynili bunty pod pozorem religii, miało być wolno „każdemu panu poddanego swego nieposłusznego karać”.

Różnowiercza odwaga

Mimo ograniczenia dobrodziejstw tolerancji religijnej przede wszystkim do szlachty, konfederacja warszawska stanowiła najszerzej pod względem wyznaniowym pomyślany akt prawny oraz szczytowe osiągnięcie polskiej tolerancji.

Nie mogą się z nią równać inne ówczesne ustawy, uznające, w najlepszym razie, istnienie na terenie państwa dwóch, nierówno-uprawnionych zresztą, wyznań; mamy tu na myśli edykt Karola IX ze stycznia 1562 r., przyznający szerokie swobody wyznaniowe hugenotom. Obowiązywał on zresztą dość krótko. Istnienie obok siebie katolicyzmu i luteranizmu przewidywał wprawdzie pokój augsburski z 1555 r., zawarty przez cesarza Karola V z protestanckimi książętami Rzeszy. Cóż jednak z tego, skoro każde z księstw wybierało, zależnie od woli władcy, jedną z tych religii, a poddani musieli przyjąć wyznanie panującego lub też opuścić kraj (cuius regio, eius religio).

Jedynie w Siedmiogrodzie tamtejszy sejm uznał (w 1568 i 1571 r.) istnienie na terenie tego księstwa czterech równouprawnionych ze sobą wyznań, mianowicie katolicyzmu, luteranizmu, kalwinizmu i unitarianizmu, dzięki czemu był to również jedyny poza Polską kraj, w którym antytrynitarze (zwani tam unitarianami) czuli się, przynajmniej w XVI w., jak u siebie w domu.

Uchwalenie konfederacji warszawskiej natchnęło szlachtę różnowierczą odwagą, dał jej m.in. wyraz kalwin, Hieronim Bużeński. W rozmowie z posłem francuskim, Janem Monlukiem, oświadczył on, iż choćby nawet Henryk Walezy był najbardziej okrutnym tyranem, to i tak w Polsce raczej on będzie musiał bać się poddanych niż poddani jego.

Zręczna agitacja Monluka - który tłumacząc rzeź paryską koniecznością stłumienia spisku protestanckiego, wyjaśniał, że prześladowania hugenotów noszą charakter polityczny, a Henryk z nocą św. Bartłomieja nie miał nic wspólnego - wydała też swoje owoce.

Nawet kalwińscy magnaci małopolscy z Piotrem Zborowskim na czele opowiedzieli się w końcu na kandydaturą Wale-zego. Monluc (cichy zresztą zwolennik reformacji) zaproponował im postawienie przyszłemu władcy warunków dotyczących tolerancji wyznaniowej w samej Francji.

Królewska przysięga

Te słynne postulata polonica domagały się, aby Karol IX ogłosił powszechną amnestię dla hugenotów, przyznał swobody religijne ich wyznaniu, przywrócił potomkom zamordowanych w sierpniu 1572 r. kalwinów godności, urzędy i dobra (to samo miało dotyczyć również emigrantów wyznaniowych), wyznaczył wreszcie w każdej prowincji miasto, w którym mogliby swobodnie odprawiać swe nabożeństwa.

Oblężonym przez wojska królewskie twierdzom hugenockim Karol IX miał przebaczyć, udzielić swobód wyznaniowych oraz pozostawić je w rękach kalwińskich. Postulaty te Monluc, w imieniu przyszłego elekta, przyjął, co w niemałym stopniu przyczyniło się do wyboru Walezego w maju 1573 r. na tron polski.

Z wiadomością o elekcji pośpieszył do Paryża sekretarz i współwyznawca Zborowskiego, Konrad Krupka Przecławski. Ze stolicy Francji Krupka udał się pod mury oblężonej La Rochelle; szturmem tej twierdzy kierował właśnie Walezy, który zapewne dopiero wtedy zapoznał się z warunkami polskich kalwinów.

Nie pozostawało mu nic innego, jak zrobić dobrą minę do złej gry; oblężenie zwinięto, tym bardziej, iż i tak nie było zbyt wielkich szans na zdobycie miasta. Z mieszkańcami La Rochelle zawarto korzystny dla nich pokój; Karol IX zezwolił temu miastu oraz dwu innym na publiczne odprawianie nabożeństw kalwińskich, prywatne zaś dopuścił na terenie całego kraju.

Spieszył się z tym bardzo, ponieważ chciał, aby jadące do Paryża poselstwo polskie przekonało się o jego dobrej woli. Dlatego też kazał również odstąpić od oblężenia hugenockiego miasta Sancerre, a jego mieszkańcom, którzy gonili już resztkami sił, przyznano swobody wyznaniowe.

Poselstwo polskie zatrzymało się po drodze we Frankfurcie nad Menem, gdzie uczestniczący w nim różnowiercy, Jan Tomicki, Andrzej Górka i Jan Zborowski, spotkali się z delegacją hugenotów francuskich, przebywających tu na wygnaniu.

Podziękowali oni swym polskim współwyznawcom za wyświadczone przysługi, które były istotnie niemałe, i wyrazili uznanie dla faktu, iż umieli „w zacnej a sławnej Koronie Polskiej” zapewnić sobie pokój wyznaniowy. Równocześnie delegaci prosili o powtórne wstawiennictwo w ich sprawie; chcieli bowiem uzyskać wszędzie nie tylko prywatną, ale i publiczną swobodę kultu, domagali się ukarania sprawców rzezi paryskiej, żądali wreszcie, aby Karol IX potwierdził te wszystkie ustępstwa uroczystą przysięgą.

Polska interwencja

Po przybyciu w sierpniu 1574 r. do Paryża poselstwo polskie przekonało się, iż realizacja tych postulatów nie będzie rzeczą łatwą. Celem ich poparcia protestanccy uczestnicy delegacji wystosowali do Karola IX uroczysty memoriał. Wskazywali w nim na nierozerwalny związek istniejący pomiędzy pokojem religijnym w Polsce i we Francji.

W obu państwach powstały obecnie dwa wyznania; Polska wyszła z tego zwycięsko i może służyć za przykład dla Francji. Od czasów Zygmunta I i Zygmunta Augusta, którzy każdemu przyznawali wolność sumienia (liberte de conscience a chacun), panuje w niej pokój i tolerancja. Należałoby ją również zaprowadzić i we Francji.

Wszelki ucisk w sprawach wiary odbija się niekorzystnie również i na uciskającym. Karol IX winien więc zapewnić obu wyznaniom całkowite równouprawnienie i zrealizować dekrety dawniej już w tej sprawie wydane. Król francuski przystał formalnie na te żądania; w głębi duszy jednak nie myślał ich realizować, mimo że i ambasador angielski Roger North zachęcał go w październiku 1574 r., by poszedł śladami Polski.

Niemniej interwencja polska przyczyniła się do chwilowego zawieszenia wojny domowej we Francji oraz do oswobodzenia miast hugenockich od oblegających je wojsk królewskich. Również dzięki Polakom hugenoci uzyskali swobodę kultu prywatnego.

Był to pozytywny przykład wtrącania się do spraw wewnętrznych obcego kraju; nasi kalwini okazali się dość silni, aby zmusić króla Karola IX do tolerancji wobec ich francuskich współwyznawców. Nie mógł im tego darować publicysta ultrakatolickiej Ligi, przypuszczalnie Wilhelm Rose, który w 1590 r. nie tylko w gorzkich słowach wyrzucał nieżyjącemu już Henrykowi III zatwierdzenie konfederacji warszawskiej, ale też twierdził, iż ośmieleni tym hugenoci zaczęli i w kraju domagać się takich samych swobód dla siebie.

Żądali ich w 1577 r. w Blois utrzymując, iż skoro je „zaprzysiągł Polakom, tym bardziej zezwolić na nie winien Francuzom jako dawnym i naturalnym poddanym”. Oburzony tym Rose groził Polakom, iż za nieprześladowanie protestantów spotkają ich bunty, powstania, a w końcu rozbiór kraju.

Bo nie będzie monarchą...

Nie wszystkim Francuzom przykład Polski wydawał się równie odstraszający. Wybitny dyplomata, a zarazem utalentowany publicysta hugenocki, Hubert Languet, domagając się w 1570 r. od Karola IX tolerancji dla swoich współwyznawców, powoływał się na Polskę, w której od wieków współżyją zgodnie ze sobą religie grecka i rzymska.

„Od kilku znów lat - stwierdzał Languet w przemowie skierowanej do króla - większość szlachty [polskiej] przyjęła wyznanie protestanckie i wcale nie widzimy, aby państwo przez to uległo zamieszaniu, że rządzone jest przez ludzi różnych religii, a główne urzędy są im rozdawane bez różnicy”.

O ile przykład Rzeczypospolitej zachęcał Francję do tolerancji, o tyle przykład Francji stanowił dla polskich posłów dodatkowy czynnik przemawiający za utrzymaniem w ojczyźnie pokoju wyznaniowego. Przejeżdżali oni przez spalone miasteczka i zrujnowane wsie, widzieli lud przymierający głodem, słyszeli o okrucieństwach, których dopuszczały się obie walczące strony.

Z tym większą więc gorliwością polscy kalwini wywierali na Henryka Walezego nacisk, by zgodnie z postanowieniami konfederacji warszawskiej zaprzysiągł utrzymanie pokoju pomiędzy różniącymi się w wierze.

Rzym przypuścił ostry atak na tę ustawę, podburzając również do oporu uczestniczących w poselstwie katolików, zwłaszcza biskupa Adama Konarskiego. Zaprotestował on w obecności całego dworu francuskiegoprzeciwko potwierdzeniu konfederacji, na co Zborowski powiedział mu po polsku, iż skoro wróci do ojczyzny, to pożałuje tego, co tu teraz mówi. Henrykowi Walezemu oświadczył zaś dumny magnat po łacinie, iż jeśli nie potwierdzi ustawy o tolerancji, nie będzie w Polsce monarchą (nisi id fece-ris, Rex in Polonia non eris).

Słowa te stanowiły zapowiedź późniejszych rokoszów, ich uczestnicy wychodzili bowiem z założenia, iż król panuje w wyniku umowy zawartej pomiędzy nim a szlachtą, jeśli więc nie dotrzyma jej warunków, może zostać zdetronizowany.

Zborowskiego poparli nie tylko współwyznawcy, ale również niektórzy katolicy z Janem Zamoyskim na czele. Zorientowali się oni, iż dwór francuski pod pretekstem walki z artykułem o tolerancji chce właściwie obalić wszystkie punkty, które ograniczały władzę królewską i nie pozwalały Henrykowi na rządy absolutne. Nie po raz pierwszy więc ścisły związek swobód politycznych z wyznaniowymi odbił się korzystnie na losach polskiej tolerancji. Ostatecznie król zaprzysiągł w katedrze Notre-Dame w Paryżu konfederację warszawską. Tylko biskup Konarski zaprotestował przeciwko temu, ale cicho, bo go posłowie kalwińscy podobno nastraszyli, iż ich francuscy współwyznawcy gotowi są wszcząć tumult.

Musiał Henryk Walezy jeszcze raz, a mianowicie w katedrze wawelskiej, podczas koronacji (20 lutego 1575 r.) potwierdzić konfederację warszawską. I tym razem ponownie próbował się opierać. Doszło do kłótni przy głównym ołtarzu i ostatecznie król wobec silnego nacisku ze strony kalwińskich magnatów oraz szlachty ustąpił.

Odtąd ustawa ta, mająca zapewnić szlachcie pokój wyznaniowy w czasie bezkrólewia, uzyskała stałą moc prawną. Wchodziła ona bowiem do tzw. artykułów henrykow-skich, które potwierdzali wszyscy następni władcy Polski.

Dobre imię tolerancji

Częsty argument katolików, iż konfederacja nie jest prawomocną ustawą, ponieważ nie pochodzi bezpośrednio od samego króla, był więc bezpodstawny. Co ważniejsze, w Polsce szlachta uważała za obowiązujące siebie tylko te prawa, które zostały uchwalone przez sejm.

Konfederacja warszawska obejmowała przede wszystkim jej współtwórców i sygnatariuszy, a więc szlachtę. Dlatego też, jeśli chodzi o plebejuszy, interesowała się tylko poddanymi szlachty.

W części mówiącej o poddanych konfederacja warszawska była zresztą sformułowana nader niejasno. Cóż bowiem znaczą w niej słowa, że jeśliby posunęli się do buntowniczych wystąpień, to będzie ich można karać tam in spiritualibus, quam in saecularibus (chodzi tu o rzeczy czy dobra duchowne). Innymi słowy, czy konfederacja oddawała panom sąd nad sumieniami poddanych, czy też po prostu zezwalała i duchownym posiadaczom ziemskim na tłumienie buntów chłopskich w swoich włościach. Polemika o bonis i rebus zaprzątała od dawna uwagę historyków; nie był to jedynie błahy spór.

Szło bowiem o dobre imię rzeczników polskiej tolerancji; czyżby chcieli ograniczyć ją tylko do siebie, czy też woleli zostawić sobie wolną rękę w stosunku do poddanych, umyślnie formułując tak niejasno dotyczące ich ustępy konfederacji.

Nie jest też wykluczone, iż przy jej układaniu nie myślano w ogóle o kwestii swobód wyznaniowych chłopów, ale tylko o zabezpieczeniu się przed nieposłuszeństwem z ich strony. W tym wypadku konfederacja miałaby chronić szlachtę przed powtórzeniem się w Rzeczypospolitej wypadków oglądanych w Niemczech czy na Sam-bii (Prusy Książęce) kiedy to poddani, w oparciu o Pismo św., domagali się reform społecznych.

Cele tej ustawy nie były przecież wyznaniowe: miała ona gwarantować szlachcie bezpieczeństwo przed represjami ze strony władcy, dokonywanymi także w imię dobra panującego wyznania, i przed buntem chłopów, jeśliby ci ostatni, powołując się na Biblię, odmawiali odrabiania pańszczyzny oraz wyłamywali się z posłuszeństwa panu, będącemu innego niż oni wyznania.

Sens przewodni konfederacji był jasny: niech nam nikt pod pozorem religii nie mąci spokoju w państwie. Wyczuli to dobrze jej przeciwnicy, skoro już w pierwszych protestach spotykamy zarzut, iż ustawa ta nie tylko nie zabezpiecza porządku publicznego, ale wręcz przeciwnie, podważa go. Dopuszcza bowiem do istnienia wszystkich sekt, nawet tych najbardziej radykalnych społecznie, które przed laty wywołały bunty w Monasterze i Szwajcarii. Skoro bowiem motywacja konfederacji była społeczna, a nie wyznaniowa, ten sam charakter musiała nosić i polemika z nią.

Ustawa ta przewidywała zagrożenie pokoju wyznaniowego jedynie ze strony zwierzchności, i to w formie karania konfiskatą dóbr, pozbawieniem czci, więzieniem czy wygnaniem, a więc środkami represji pozostającymi do dyspozycji władz państwowych. Nie widząc początkowo niebezpieczeństwa mogącego grozić ze strony osób prywatnych, nie przewidziano kar za ich zamachy na bezpieczeństwo protestantów i świątynie różnowiercze.

Nie była to jedyna luka konfederacji. Nie określiła ona również prawnego stanowiska duchownych protestanckich w państwie, nie ustaliła też, jak się ma układać współżycie Kościoła ze szlachtą różnowierczą w sprawach materialnych (kwestia dziesięcin, zaboru ziem i budynków kościelnych), nie mówiła również nic o jurysdykcji duchownej.

Konfederacja była jak płaszcz szyty na jeden sezon, którego później chciano używać latami. Jak często w Polsce, zrobiono więc rzecz połowicznie. Niemniej ta „wielka karta polskiej tolerancji” (jak ją po latach nazwano) weszła na trwałe do polskich tradycji narodowych.

Jedna z sal Zamku Warszawskiego powinna zostać poświęcona właśnie konfederacji warszawskiej. Zasłużyła na to ustawa, której twórcom przyświecała piękna myśl, sformułowana w początkach XVII wieku przez ariańskiego historyka Andrzeja Lubienieckiego: „Jako myślą trudno strzelbę albo miecz zahamować, tak strzelbą albo mieczem myśli nikt nie zahamuje”. 

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 20/2003