Pieśni czasów ostatecznych

Bob Dylan, 79-letni mędrzec o chrapliwym głosie wydał właśnie pierwszą płytę po literackim Noblu. Zaiste, tego Nobla wartą.

29.06.2020

Czyta się kilka minut

Pięciopiętrowy mural przedstawiający Boba Dylana autorstwa brazylijskiego muralisty Eduarda Kobry. Minneapolis, 3 kwietnia 2020 r. / STAR TRIBUNE VIA GETTY IMAGES
Pięciopiętrowy mural przedstawiający Boba Dylana autorstwa brazylijskiego muralisty Eduarda Kobry. Minneapolis, 3 kwietnia 2020 r. / STAR TRIBUNE VIA GETTY IMAGES

Powracając w epicentrum pandemii z nowym zbiorem autorskich piosenek, Dylan zaprosił nas do gry. Do jego świata prowadzi teraz brama w postaci szafy grającej, a nad nią lśni neon „ROUGH AND ROWDY WAYS”, czyli „szorstkie i brutalne maniery”. Tytuł wprost nawiązuje do piosenki klasyka muzyki country Jimmie’ego Rodgersa „My Rough and Rowdy Ways”. Pominięcie zaimka dzierżawczego nie jest tu bez znaczenia. Ale to wyjaśni się pod koniec.

POZIOM 1 „I Contain Multitudes” SKŁADAM SIĘ Z MNOGOŚCI

Pieśń-kamerton, zapowiadająca, co się tu wydarzy. Znak ciągłości i zarazem radykalne odejście. Do tego drugiego Dylan przyzwyczajał nas niemal od początku. Ileż to razy mylił tropy, zacierał ślady, porzucał to, do czego już nas przekonał. Zmieniał style, maski, poetyki. Już pierwsze wysłuchanie tego – zaskakująco leniwego jak na utwór otwierający 70-minutowy album – manifestu dowodzi, że zaczyna się podróż w nieznane.

Takich faktur dotąd nie mieliśmy – ledwie pulsujących plam gitary i smyczków, medytacyjnego głosu. I treści mogącej zapełnić całą dyskografię innego artysty. Ciągłość zwiastuje zaczerpnięty z Walta Whitmana tytuł – bo jakże inaczej opisać kosmos, którym jest twórczość noblisty? „Kwiaty, jak wszystko, spotyka śmierć (...) szczątki znanych ci ludzi w moich ścianach są (...) maluję pejzaże, akty i ludzkie kości / składam się z mnogości (...) śmierć ze mną w jednym łóżku śpi” – śpiewa Dylan, ale czy „ja” tej pieśni to „ja” autorskie? Tego nie dowiemy się do końca, choć album robi wrażenie bardzo osobistej wypowiedzi. Wsączamy mnogość w nasze DNA i ruszamy dalej.

POZIOM 2 „False Prophet” FAŁSZYWY PROROK

Po niemal bukolicznej pierwszej rozgrywce droga zakręca o 180 stopni: muzyka prosto z archiwów wczesnego ­rhythm’n’bluesa, zagrana z rockową agresją: „Jam jest wróg wiarołomstwa / wróg swarów i spięć / wróg nieprzeżytego życia / w którym zgubił się sens / jam nie fałszywy prorok (...) nie pamiętam swych narodzin, zapomniałem własną śmierć”.

I znów: kto mówi? O zagadce osoby Dylanowskiego narratora można by napisać ileś doktoratów. Wszak już w 1965 r., gdy ukazał się singiel „Like a Rolling Stone”, nikt nie mógł przysiąc, czy adresatem tej diatryby jest zagubiona aktorka Edie ­Sedgwick, publiczność Dylana czy on sam. „False Prophet” dobiega „z podziemnych sfer”, może z czyśćca – czyściec mógłby być scenerią całej płyty. I naszego życia, bo czyż nie jesteśmy dziś w swoistym czyśćcu, który uruchomiliśmy spuszczonym z łańcucha wirusem? „Znów dzień wątpliwości / goryczy i wściekłych łez”. Uczestnicy protestów na ulicach amerykańskich mogliby wypisać te słowa na transparentach. Spójrzmy na własne życie rzetelnie – i w drogę.

POZIOM 3 „My Own Version of You” MOJA WŁASNA WERSJA CIEBIE

Wielokrotnie posądzany o plagiat (w tym przez samą Joni Mitchell), Dylan nie kradnie. Przetwarza, zgodnie z folkową tradycją. Wykorzystując czyjś motyw muzyczny, czyjąś frazę poetycką, czyjś wątek fabularny – składa hołd mnogości tych, którzy byli przed nim. W duchu Eliotowskiego eseju „Tradycja i talent indywidualny” określa sam siebie w ciągu odwiecznych inspiracji i długów artystycznych, spłacając te ostatnie własnymi, często zaskakującymi kontekstami i ekstrapolacjami.

W tym gotyckim, miejscami rapowanym walcu, którego narrator niczym doktor Frankenstein z dobytych z grobów fragmentów chce stworzyć własną wersję idealnej istoty, odbija się etos świadomego artysty: „Być albo nie być – powiesz mi, jaki w tym sens? / Może zechcesz mnie okpić – nie uda ci się (...) historię ludzkości jak na dłoni tu mam / wiernie jej obraz twoja oddaje twarz (...) chcę przywrócić komuś życie, zawrócić czas / towarzyszyć mi będzie i śmiech, i płacz”. Twórczość to także plądrowanie grobów. Cała płyta – i wiele poprzednich – skrzy się od umiejętnie splecionych cytatów i aluzji.

POZIOM 4 „I’ve Made Up My Mind to Give Myself to You” JUŻ WIEM, ŻE TOBIE ODDAĆ SIĘ CHCĘ

Gdy już myślimy, że wiemy wszystko, trafiamy w objęcia melodyjnego kantyku. I nagle staje się jasne, po co Dylanowi były kilkuletnie wyprawy na terytorium Franka Sinatry, czego plonem stało się pięć krążków z repertuaru Wielkiego Śpiewnika Amerykańskiego – jak niemal 30 lat temu zaczerpnięcie z krynicy starych ballad, która wskrzesiła jego talent poetycki. Jędrny, ale subtelny, wręcz tkliwy śpiew, aksamitna muzyka i jego najcieplejsza perełka od czasu „Make You Feel My Love” (1996). Nucący barkarolę Offenbacha męski chórek tworzy czarujące tło dla słów łagodnego oddania – ale znów: komu? Ukochanej? Publiczności? Bogu? Sztuce? Jak sam kiedyś śpiewał znacznie surowszą nutą, „zawsze przecież służysz komuś” (1979). Czułość to najlepsza szata dla służby.

POZIOM 5 „Black Rider” CZARNY JEŹDZIEC

O tym, że gra toczy się na pograniczu tego i tamtego świata, wiemy od początku, od słów „idę na samą krawędź, idę do końca” z „I Contain Multitudes”. Jaki los wytargujemy, pasując się z fałszywymi prorokami i światem symulakrów? Apokaliptyczny czarny jeździec jest być może ponurym żniwiarzem. Ale narrator nie oddaje mu pola. „Wracaj do swojej żony, od mojej wara ci / bo maskę ogłady mogę odrzucić w mig (...) O, czarny jeźdźcu, mów mi, kiedy i jak / jeśli to ma być teraz, ja odpowiem ci »tak« (...) o, czarny jeźdźcu, stań już, ani drgnij / rozmiar fiuta niczego nie gwarantuje ci”.

58 lat temu Dylan śpiewał buńczucznie, że chce umierać na stojąco. Dziś mówi to samo – ciszej, ale tylko pozornie łagodniej. Strach nie może być dyktatorem. W finale pieśń niknie w medytacyjnej ciszy. Ten utwór mógłby wyjść spod ręki Nicka Cave’a. Obydwaj artyści darzą się nawzajem ogromnym szacunkiem.

POZIOM 6 „Goodbye Jimmy Reed” BYWAJ, JIMMY REED

Poziom, na którym dokonuje się wyznania wiary. Tylko pozornie – jakże by inaczej, z Dylanem wciąż jest „tylko pozornie” – mamy tu do czynienia z prostym hołdem wielkiemu bluesmanowi ­(1925–1976). O wyborach i rozterkach religijnych Dylana napisano już książki. Z pewnością jest wierzący, z pewnością Biblia jest księgą, do której zagląda najczęściej.

Z pewnością też powiedział w wywiadzie ponad trzy dekady temu: „Żaden ksiądz, rabin czy pastor nie nauczyli mnie tego, czego nauczyły mnie pieśni. Wierzę w pieśni”. Wierzy też, że oprawa zasłania nam sacrum. „Bywaj, Jimmy Reed, Jimmy Reed Bóg wie skąd / najstarszej wiary łaknę, ty daj mi ją (...) gadali mi: nie na wiele cię stać / bo nie umiem na gitarze za plecami grać”… Pieśń jest głębszą modlitwą niż modły dobiegające ze świątyń.

POZIOM 7 „Mother of Muses” MATKA MUZ

Po Wierze czas na kolejną cnotę teologalną – Miłość. W tej niemal psalmicznej pieśni Dylan zanosi supliki do Mnemosyne, patronki pamięci. Przyznaje się do miłości, jaką darzy Kaliope, muzę poezji homeryckiej, a więc tę, która w najpiękniejszy sposób służy pamięci – i między wierszami wyraża wdzięczność za otrzymany dar niezmarnowanego życia: „Matko Muz, wysłuchaj mnie dziś / przeżyłem już więcej, niż pisano mi (...) rozpal mnie, ocal mnie, od złego mnie zbaw / spraw, bym niewidzialny stał się jak wiatr”. Sztuka, walka, cnota, prawa obywatelskie, pieśń to elementy współtworzące wielką mozaikę życia, a strażniczką jej – Pamięć.

POZIOM 8 „Crossing the Rubicon” PRZEKRACZAM RUBIKON

Doskonale wiemy, gdzie się znaleźliśmy. W drugiej zwrotce Dylan precyzuje: „trzy mile na północ od czyśćca / Wielki Cień jest o krok stąd”. W obliczu nieodwracalnego, następstwa własnych, świadomych decyzji, stać nas na nieugiętość („uczynię twoją żonę wdową / nie doświadczysz późnych lat” ) – ale też na kontemplację piękna. Szemrany nóż w garści, Duch Święty w sercu. Rolę noża pełni tu bezpardonowa, archetypowa muzyka bluesowa. Duch wieje przez poezję. Jak śpiewał Dylan w „Not Dark Yet” (1997), „mrok jeszcze nie zapadł, ale zbliża się”. Żyjemy w czasach ostatecznych, Rubikon za nami, nie pora na niefrasobliwość. Nie to byśmy chcieli usłyszeć w czasie pandemii. Ale Dylan nigdy nie zapewniał nam komfortu.

POZIOM 9 „Key West (Philosopher Pirate)” KEY WEST (FILOZOF PIRAT)

Tło tej dziewięcioipółminutowej akordeonowej ballady jawi się niczym raj na horyzoncie, do którego zmierza bohater obarczony brzemieniem dobrych i złych decyzji i uczynków, który „po złej stronie torów przyszedł na świat / jak Ginsberg, Corso i Kerouac”, twórcy bitnikowskiej rebelii. Elegijny nastrój burzą drobne krople dziegciu: „przejrzysta woda i pachnące orchidee / sprawić mogą, że z serca krew ci się poleje (...) mnie dwunastolatka wyfraczyli od głów do stóp / i zmusili, żebym z prostytutką wziął ślub”. Zapach Pól Elizejskich może być trujący, ale spod ich upojnie dusznego kobierca zda się dobiegać puls życia. „Key West”, ­„Highlands”, „Beyond the Horizon”, ­„Beyond Here Lies Nothin’” – w ciągu ostatniego ćwierćwiecza Dylan nieraz spoglądał w dal ku Niepojętemu. Dal się skraca – i pozostaje zagadką.

POZIOM 10 „Murder Most Foul” ÓW OHYDNY MORD

Ostatnia prosta jest najdłuższa. Pierwszym opublikowanym utworem z nowej płyty była ta blisko 17-minutowa panorama duszy amerykańskiej, próbującej poradzić sobie z pokłosiem zabójstwa prezydenta Kennedy’ego. Grubo ponad pół wieku po tragedii w Dallas. Skąd ta decyzja?

U Dylana raczej przypadków nie ma. Nie wydaje się też, by i datę premiery płyty wybrano przypadkowo – 19 czerwca to tzw. Juneteenth, Dzień Wyzwolenia, w tym roku obchodzony w cieniu zabójstwa George’a Floyda, które mogłoby stać się jeszcze jednym z kilkudziesięciu imion i nazw przywołanych w utworze: „Zabili go raz i zabili go znów / ofiara z człowieka, rytualny grób / w dniu jego śmierci ktoś tak do mnie rzekł: / »Właśnie się rozpoczął Antychrysta wiek« (...) graj »Księżycową« w tonacji Fis-dur / graj »Klucz do gościńca«, by usłyszał go król”. Odmalowany tu wielopłaszczyznowy pejzaż roi się od cytatów, strzępów, wątków teorii spiskowych, nazwisk i tytułów. Dylan wprost zwraca się do dyskdżokeja, prosząc o kolejne nuty niczym na zabawie tanecznej – lub apelu poległych. Piosenki zdają się być pociechą w narodowej traumie, ale razem tworzą kakofonię.

W tym jednym utworze, potężnym niczym Wielka Powieść Amerykańska, skupia się świat jak w soczewce. Chaos staje się naszym żywiołem, który przecież otacza nas od dawna – w internecie, w galeriach handlowych, w głowach. Miliardy impulsów, głoszone przez fałszywych proroków o szorstkich i brutalnych manierach, wdzierają się nam pod skórę i korę mózgową, modyfikują duchowe DNA, tworzą naszą nową, wypłukaną z substancji wersję. Jeśli cokolwiek ma prawo ocaleć, to Pamięć.

Drapieżnie melancholijna płyta powinna stać się świadectwem, które przyszli archeologowie odkopią, gdy czarny jeździec odmówi nam już łaski. Ona pokaże, że niektórzy z nas rozumieli. ©

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarz, tłumacz, muzyk. W 2019 r. nominowany do Nagrody Literackiej GDYNIA za przekład prozy Boba Dylana „Tarantula”.

Artykuł pochodzi z numeru Nr 27/2020