Pielgrzym

Stał w środku pustynnego stepu. Wokół nic nie było, tylko z głębi piasków dochodziła do szosy ledwo widoczna droga. To było gdzieś za Zhangaqorghan.

29.09.2014

Czyta się kilka minut

W oddali jechał pociąg ciągnący kilkadziesiąt cystern. Stał na poboczu i machał. Miał ciemne okulary i niewielką torbę. Zatrzymałem się. Wsiadł i podał mi rękę. Był szczupły i smagły. Ubrany w koszulę z krótkim rękawem, dżinsy i adidasy. Zapytałem go, dokąd jedzie. Odpowiedział, że tylko kilkadziesiąt kilometrów. Zapytałem, czy do Qyzylorda. Odpowiedział, że nie, że wcześniej. Ale wcześniej właściwie nic nie było.

Zapytał, czy nie dałbym mu wody. Bóg wie, ile stał w tym czterdziestostopniowym upale, gdzie po horyzont nie było śladu cienia. Wypił pół plastikowej butelki nie odrywając jej od ust. Patrzyłem na dziurawą szosę. Wiatr gnał tumany piachu i układał na asfalcie sypkie zaspy. Kątem oka widziałem, że przygląda mi się zza czarnych szkieł. Mógł mieć 35 lat. Ssał jakieś małe pastylki i popijał moją wodą. Mówił o tym, że to „dobry kajf”. „Kajf” można od biedy przetłumaczyć jako „haj”. Pastylki były ciemne i bardzo małe, i bałem się, że jakąś upuści, a ona przepadnie w nieludzko zabałaganionym aucie. Za trzy, cztery dni miałem być na granicy. Kazachscy pogranicznicy używali do poszukiwania narkotyków spanieli. Już widziałem, jak przez rudego spaniela ląduję w kazachskiej tiurmie.

Opowiedział mi, że od miesiąca odwiedza święte miejsca. Grobowce, mauzolea, meczety. Jeszcze niedawno wiódł lekkie życie. Zabawa, kobiety, nawet alkohol, ale którejś nocy we śnie zjawił mu się Bóg i nakazał, by zmienił swoje postępowanie. Od tamtej pory wędruje przez kraj. Tego lata jest już miesiąc w drodze. Trwał akurat ramadan i dopiero wraz z jego zakończeniem planował powrót do domu gdzieś na północy. Zaproponowałem mu chleb, który miałem ze sobą, ale podziękował uprzejmie i powiedział, że do zmierzchu będzie pił tylko wodę. I żuł swój kajf, pomyślałem.

Sny, które zaczęły go nawiedzać, obiecały mu władzę nad Kazachstanem w 2030 r., a potem władzę nad całym światem. Napisał o tym do prezydenta Nursułtana Nazarbajewa, ale nie dostał odpowiedzi. Mówił o tym spokojnie jak o urzędowej sprawie do załatwienia. W głosie miał pewność, że wszystko się w końcu uda i że to tylko kwestia czasu. Mówił, że islam w końcu zwycięży. Na przeszkodzie stoją tylko Żydzi, którzy póki co rządzą światem, i Ameryka, która ich wspiera. Zapytałem, co z chrześcijanami. Odpowiedział, że też stoją na przeszkodzie, bo i oni wspierają Żydów. Powiedziałem mu, że jestem chrześcijaninem i co w takim razie ze mną. Odpowiedział, że zabrałem go na pustyni, podczas gdy wielu muzułmanów nawet nie zwolniło, i będzie mi to policzone. Potem zapytał mnie, jaki jest mój zawód. Nie wiedziałem, co odpowiedzieć, więc powiedziałem prawdę: „Jestem pisarzem”. Przyglądał mi się jakiś czas zza swoich czarnych szkieł i powiedział: „Nie wyglądasz na pisarza. Wyglądasz na kogoś, kto dużo widział i trochę przeżył”. Podziękowałem mu w duchu. A potem zapytał, ile zarabiam. Właściwie nie miałem odpowiedzi na to pytanie, więc coś tam odmruczałem i skierowałem rozmowę na Chińczyków. Co z Chińczykami, gdy sprawa Żydów, Amerykanów i chrześcijan zostanie załatwiona? Lecz dojechaliśmy do miejsca, w którym chciał wysiąść. Było jeszcze bardziej puste niż to, gdzie stał i czekał na okazję. Nawet odległa linia kolejowa gdzieś przepadła. Wskazał jakiś punkt na odległym i płaskim horyzoncie. Coś tam było. Jakiś ciemniejszy punkt wśród piasków. Pewnie jakiś grobowiec, albo i mauzoleum. Gdy już wysiadł i miał zamykać drzwi, powiedział: „Nic się nie stanie, jak zginą wszyscy Chińczycy, i wcale nie jest to żart”. W ostatniej chwili przypomniałem sobie o wodzie i dałem mu butelkę. Wziął i skinął głową.

Przez chwilę patrzyłem, jak idzie przez piach, lekko pochylony dla ochrony przed wiatrem, przez krainę, gdzie nie było cienia ani nic innego.

Granicę przekraczałem parę dni później. Płowy spaniel nawet nie spojrzał na moje auto. Dyszał pod blaszanym dachem. Jego pan w mundurze jadł loda. Co jakiś czas wypluwał kawałek. Cementowy pył oblepiał białą grudkę, a pies natychmiast ją zjadał.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Urodził się w 1960 roku w Warszawie. Mieszka w Beskidzie Niskim. Prozaik i eseista. Autor Murów Hebronu, Dukli, Opowieści galicyjskich, Dziewięciu, Jadąc do Babadag, Taksimu, Dziennika pisanego później, Grochowa, Nie ma ekspresów przy żółtych drogach, Wschodu… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 40/2014