Piękni dwudziestoletni. Cezary Łazarewicz o sprawie Pyjasa

Historia tej trójki jest biblijna. Jezus, czyli Pyjas, ginie. Judasz, czyli Maleszka, jest niewierny. Wildstein okazuje się apostołem, który buduje pomnik nieżyjącemu przyjacielowi.

21.05.2023

Czyta się kilka minut

Cezary Łazarewicz, maj 2023 r.  / GRAŻYNA MAKARA
Cezary Łazarewicz, maj 2023 r. / GRAŻYNA MAKARA

KATARZYNA KUBISIOWSKA: Wyobrażasz sobie Stanisława Pyjasa w 2023 r.?

CEZARY ŁAZAREWICZ: W sierpniu skończyłby 70 lat. Może byłby pisarzem? Coś robił w tym kierunku: pracował nad powieścią, której akcja toczy się na dworcu we Wrocławiu, gdzie każdy zegar wskazuje inną godzinę. Czytałem też jego wiersze i zapiski. Dość egzaltowane. Rozważał dziennikarstwo, ale ktoś mu uprzytomnił, że z jego poglądami to jest w PRL-u niemożliwe. Może zostałby na uczelni? Sympatyzowałby z opozycją, podpisywałby listy protestacyjne, wykłócał się o imponderabilia, ale to nie polityka, tylko literatura byłaby jego głównym zajęciem.

Po lekturze Twojej najnowszej książki, „Na Szewskiej. Sprawa Stanisława Pyjasa”, nadal nie wiadomo, czy to był nieszczęśliwy wypadek czy zamordowała go bezpieka. Zginął w Krakowie 7 maja 1977 r.

Na stronach internetowych IPN-u widnieje krótka informacja, że śledztwo zakończyło się w roku 2019 i zostało umorzone z powodu niemożności wykrycia sprawców przestępstwa. Zabierając się za tę książkę, wiedziałem, że procesowo nic tu nie można udowodnić, w najlepszym wypadku znajdę ludzi zamieszanych w tę sprawę, ale już nieżyjących.

Po co więc pisać?

Śmierć Pyjasa, a w konsekwencji powstanie Studenckiego Komitetu Solidarności, to część mitu założycielskiego wolnej Polski. Z tym że mit znaczy tu początek prawdy.

I uczynienie z tej śmierci kwestii politycznej, która do teraz antagonizuje ludzi?

Jako nastolatek zdążyłem załapać się na karnawał Solidarności. Potem przyszedł stan wojenny, działałem w ruchu Wolność i Pokój, wydawałem i kolportowałem bibułę. Dla mojego pokolenia od Pyjasa ważniejszy był Przemyk urodzony w 1964 r., niemal mój rówieśnik. Pyjas to starsza historia.

I bardziej zagadkowa?

Pamiętam reportaż Wojtka Tochmana z roku 1991. Pojechał do Gilowic, rodzinnej wsi Pyjasa, gdzie spotkał się z jego matką. W pewnym momencie ona wyciągnęła z szafy zakrwawioną koszulkę syna – to przejmująca scena. Już jako reporter „Gazety Wyborczej”, kiedy zaczynało się kolejne śledztwo w sprawie śmierci Pyjasa, czekałem na jego rozwiązanie. Najpierw dowiedziałem się, że MSW nie chce wydać dokumentów, które mogłyby pomóc w tej sprawie. „Jak to?! – myślałem. – Chłopaka zabili, zostały dokumenty po dawnej bezpiece, a nasi ludzie – bo tak wtedy myślałem o solidarnościowych rządach – nie chcą ich ujawnić?”. Później przychodzi sprawa boksera, też nieżyjącego, który być może zabił Pyjasa. To już dwie śmierci. Trzecia śmierć: Pietraszki, głównego świadka, który widział mężczyznę idącego za Pyjasem. Gdybym w latach 70. był trochę starszy i mieszkał w Krakowie, to też bym się przyłączył do tych, którzy domagali się szukania winnych. Wierzyłem, że bezpieka chroni zabójców Pyjasa i że po upadku komunizmu nowa władza znajdzie i ukarze winnych.

Tak jak zabójców Przemyka?

Ironizujesz. Sprawą Przemyka i Pyjasa zajmował się Zdzisław Marek, lekarz i biegły sądowy, zmarły w 2015 r. Za komuny opiniował najtrudniejsze sprawy kryminalne. W swojej książce „Głośne zdarzenia w świetle medycyny sądowej” rozkładał na czynniki pierwsze badania Pyjasa i powtarzał z pełnym przekonaniem, że gdyby w XXI wieku miał wydać opinię w sprawie przyczyn tej śmierci, byłaby taka sama jak w 1977 r. Postawiłem sobie pytanie: jak to możliwe, że ten sam człowiek w sprawie Przemyka sporządził ekspertyzę potwierdzającą pobicie przez ­milicję, mimo nacisków władzy nie cofnął się ani na milimetr, a w sprawie Pyjasa pozostawał na usługach SB?

Wnioski?

Nie znalazłem żadnej opinii eksperckiej, która kwestionowałaby uczciwość ekspertyzy prof. Marka w sprawie badania pośmiertnego Pyjasa. Dzisiaj nikt już mu nie pamięta innych, a ważnych dokonań: odkopywania grobów królowej Jadwigi i Kazimierza Wielkiego oraz tego, że krakowski Zakład Medycyny Sądowej był w latach 50., 60., 70. i 80. najlepszą tego typu placówką w Polsce. Nikt mu nie pamięta, że w sprawie Przemyka zachował się przyzwoicie i że w 1989 r. wszedł w skład sejmowej komisji, która miała zbadać przypadki zabójstw opozycjonistów w stanie wojennym. Skoro po zmianie ustroju Marek wszedł do tej komisji, to nie mógł być aż tak skompromitowany. Bardzo źle pisał o nim Jan Józef Lipski w historii KOR-u, ale nigdy nie postawiono mu zarzutu fałszowania dokumentacji lekarskiej. Prawdziwym czarnym charakterem stał się dopiero w latach 90. A że był arogancki i antypatyczny, to już inna kwestia.

Jego osoba była dla mnie jednym z impulsów, by zająć się tą sprawą.

A po impulsie przychodzi masa roboty. Same kwerendy w IPN-ie to miesiące nad przeglądanymi teczkami.

91 tomów akt. To jak przerzucanie góry łajna, by znaleźć zaginione pięć złotych. Ale lubię grzebać w archiwach i z tego, co znajdę, odtwarzam sobie światy.

Jak?

Dzięki zapiskom bezpieki, np. ­Józefa Bobera. Ubecy to ważni świadkowie historii, de facto kronikarze ­PRL-u. 12 kwietnia 1976 r. Bober zrobił notkę z przesłuchania odbywającego się wtedy przy placu Wolności, dziś ­Inwalidów. Dzięki temu wiemy, że Pyjas był ubrany w kurtkę z koca, popielate spodnie, czarne buty, a przez ramię miał przewieszony grafitowy chlebak. Był skacowany, więc Bober ratował go herbatą. Dowiadujemy się, że pierwszą przeczytaną przez Pyjasa bezdebitową książką był „Dziennik” Gombrowicza, a ostatnią – „Piękni dwudziestoletni” Hłaski. Takie szczegóły uruchamiają wyobraźnię.

Jak ta zakrwawiona koszula przyniesiona przez matkę Pyjasa?

Czytałem w latach 90. sztukę bałkańskiego autora o tym, jak do znanego pisarza przychodzi kmiotek i mówi, że napisał o nim książkę. Okazuje się, że jest to człowiek bezpieki, który przez lata opisywał życie pisarza – z kim się spotyka, kogo odwiedza, do kogo śle listy.

Okazuje się więc, że te śmieci zebrane, by niszczyć ludzi, są dziś wspaniałym dowodem niezłomności, drobiazgową dokumentacją przeszłości. Często z nich korzystam, bo jeśli do tych beznamiętnych streszczeń i opisów dołożysz jeszcze pamięć świadków wydarzeń, to robi się dobry miks.

Dobry, bo w pamięci świadków są emocje?

W reportażu pociąga mnie to, że możesz napisać o tym, co wydarzyło się 40 lat temu, wywołując u czytelnika żywe emocje.

W „Na Szewskiej” są właściwie trzy książki: pierwsza to historia śledztwa, druga to historia Lesława Maleszki i jego współpracy z SB we wcieleniu Ketmana, Zbyszka, Tomka i Returna, trzecia to historia życia Pyjasa i mitu, który po nim został.

Jest i czwarta: historia systemu komunistycznego, który po obu stronach barykady niektórym charaktery łamał, innym – umacniał.

Dlatego starałem się dotrzeć do tych, którzy temu systemowi wtedy służyli. Próbowałem znaleźć wszystkich oficerów prowadzących Ketmana. Ostatnim był płk Jan Krawczyk, który spotykał się z nim od lat 80. do chwili rozwiązania SB. Odnalezienie go nie było łatwe, ale dotarłem przez kolegów z UOP, którzy w latach 90. pracowali z pozytywnie zweryfikowanymi esbekami. Przez osoby trzecie dostałem odpowiedź zwrotną od pana Krawczyka, że on się ze mną nie spotka, bo mam fatalną opinię u ludzi dawnego resortu.

Komplement?

Może, ale ja potrzebowałem wiedzy. W bezpiece byli różni ludzie, a w Krakowie w roku 1977 toczyła się walka młodych ze starymi. Ci, którzy rozpracowywali członków SKS-u, byli od nich dwa, trzy lata starsi, jako studenci mogli się mijać w akademikach i na korytarzach uniwersytetu. Bober przesłuchujący w kwietniu 1976 r. Stanisława Pyjasa był absolwentem biologii. Pochodził z prowincji, wychowywał się w biedzie, państwo zagwarantowało mu bezpłatną edukację i system stypendialny, dzięki któremu mógł zrobić magisterium. Kiedy kolega powiedział mu, że jest ciekawa robota za niezłe pieniądze, to nie tylko jego zwerbowano, ale sporo innych studentów z UJ. Więc ci wykształceni poszli do bezpieki z poczuciem, że stanowią elitę. Spotkali się tam z tymi, którzy mieli ukończone zaledwie cztery klasy szkoły powszechnej i z awansu społecznego dostawali stopnie oficerskie, a wcześniej wyrywali paznokcie przesłuchiwanym AK-owcom.

A Marek Borys, jeszcze inny oficer prowadzący Ketmana?

Jako student waletował w Żaczku, w pokoju matematyków, którzy całe noce pili, palili i rżnęli w karty, przed sesją zaś zakuwali i nic ich więcej nie interesowało. Być może losy Borysa potoczyłyby się zupełnie inaczej, gdyby trafił do pokoju polonistów, zdecydowanie bardziej zbuntowanych i upolitycznionych. Choć później wciągnęła go ta praca.

Co najbardziej?

Forma władzy? Kreowania rzeczywistości? Wszechwiedza? Dostęp do informacji dla innych niemożliwy? Bezpieczeństwo ekonomiczne? Borys opowiedział mi historię swojej znajomej, która zakochała się w opozycjoniście. Ponieważ znał plan bezpieki związany z tym działaczem, przekazał na kartce papieru informację ostrzegawczą. I w trakcie rewizji w mieszkaniu opozycjonisty bezpieka znalazł tę kartkę. Borysa na tę okoliczność wezwano do Warszawy – autentycznie był przerażony, że zostanie aresztowany. Jeśli jesteś milicjantem podejrzanym o zdradę i w latach 70. trafiasz do pudła, to wpadasz w jeszcze gorsze tarapaty.

Jakoś nie budzi to we mnie współczucia.

Nie mówię o tym, by wzbudzić współczucie, ale żebyś zrozumiała motywację tych ludzi. Muszę dodać, że część z nich, rozpracowujących środowisko Pyjasa, uciekła z bezpieki. Nie chcieli uczestniczyć w tym zakłamaniu. Bober pierwszy raport o odejściu ze służby złożył w roku 1976, a Borys został najpierw odsunięty, by w finale wylecieć.

A Lesław Maleszka?

Wyróżniał się spośród innych agentów nie tylko gorliwością w pracy, ale wrodzonymi zdolnościami: umiejętnością analizy i syntezy oraz fenomenalną pamięcią do dat, nazwisk, ulic, miejscowości. Widać to choćby na kilku stronach maszynopisu, którego treść podyktował oficerowi śledczemu po powrocie z Gorców, gdzie spotkali się pierwszy raz ludzie KOR-u i SKS-u. Maleszka informuje o pieniądzach płynących z Zachodu, powstającym podziemnym wydawnictwie i kiełkującej idei Latającego Uniwersytetu. To uświadamia, że bezpieka miała ugruntowany przegląd informacji – wiedziała, co się dzieje w środowisku, o co tam chodzi i kto jest przywódcą.

Tu jednak chodzi o coś więcej: Stanisław Pyjas, Lesław Maleszka i Bronisław Wildstein byli przyjaciółmi.

Historia tej trójki jest jak przypowieść biblijna. Jezus, czyli Pyjas, ginie. Judasz, czyli Maleszka, jest niewierny. Wildstein okazuje się apostołem, który po śmierci przyjaciela niesie prawdę i dobrą nowinę, buduje pomnik ofierze.

Staram się zrozumieć motywy postępowania Maleszki.

Rozumiesz?

Obawiam się, że on sam nie potrafi tego przekonywająco wyjaśnić. Maleszki nie usprawiedliwiam, nie jestem jego adwokatem. Mało o nim wiedziałem, w redakcji „Gazety Wyborczej” pokazała mi go Beata Pawlak, która przyszła do SKS-u właśnie z powodu śmierci Pyjasa. Maleszka był dla niej wzorem, mówiła o nim jak o narodowym bohaterze. A ja wiedziałem, że jest super redaktorem, że wszystko przeczytał, a jak jeszcze nie przeczytał, to na pewno przeczyta. I że jest gadułą. Ale nigdy nie epatował latami 70. i 80. O tych czasach rozmawiać nie chciał. Piotrek Lipiński opowiadał, że kiedy miał pisać tekst o sprawie Pyjasa, umówił się z Maleszką na spotkanie i ten nie przyszedł. Natomiast Antek Pawlak do teraz nie może pojąć, że Maleszkę bezpieka skłoniła do współpracy, grożąc mu wyrzuceniem ze studiów.

I co z tego?

Dla Maleszki bardzo dużo: studia były szansą na wyrwanie się z rodzinnego Zakopanego. Mało w dzieciństwie zaznał bliskości, więcej przemocy. Pawlak opowiadał, że w obozie internowania w Darłówku pod prysznic wchodził w koszuli, bo ponoć na plecach miał blizny po sznurze od żelazka, którym lała go matka. I bicia Maleszka zawsze bał się potwornie. Maturę zdał w technikum w Krakowie. Dla niego to było wszystko, by skończyć studia. Marzył o asystenturze na polonistyce.

W 2001 r. okazuje się, że Maleszka jest Ketmanem, agentem.

Dla wszystkich to zaskoczenie, Wildstein długo nie może w to uwierzyć. Nawet oświadczenie SKS-u w jego sprawie jest utrzymane w duchu usprawiedliwiającym, zwracającym uwagę na to, że prawdopodobnie nie był psychicznie odporny. Problem jest taki, że Maleszka ukrywał się z tym, co robił za komuny, jeszcze w latach 90. Sam mówił: „W którym momencie miałem się przyznać? Komu powiedzieć najpierw? Nie ma instrukcji do tego, by ujawnić się jako agent”.

Instrukcji nie ma, ale jest sumienie.

PRL nie był czarno-biały i można tu było znacznie więcej niż w Czechosłowacji czy Związku Radzieckim. Gdy w 1977 r. Jarmo Jääskeläinen, fiński dokumentalista, kręcił „Śmierć studenta”, w której sprawdzał kolejne hipotezy dotyczące śmierci Pyjasa, wierzył, że jego film może pokazać polska telewizja. Ostatecznie filmu nie wyemitowano, ale przynajmniej mógł powstać. Prokuratura w lipcu 1977 r. przedstawiła wszystkie zebrane dokumenty, ale tylko korespondentom zachodnim. Mogłaś spisać sobie nazwiska, dotrzeć do świadków, popytać ich, jak było… Władza więc w miarę była otwarta na to, by tę sprawę wyjaśnić.

Za wyjątkiem wątku bezpieki.

Tego nie sposób było ruszyć. Kiedy na początku lat 90. sprawa wróciła, to bezpieka znowu okazała się nie do tknięcia, dokumenty nadal były tajne.

Panował strach, że one wywrócą do góry nogami młodą demokrację i posłużą za polityczny oręż. Nie ujawnili ich prokuraturze ani Andrzej Milczanowski, ani Antoni Macierewicz. Zrobił to dopiero Zbigniew Siemiątkowski z SLD.

Jakie wątki były dla Ciebie nie do ­dotknięcia?

Osobiste rzeczy, spod znaku prywatności: kto, z kim i dlaczego. Większość bohaterów żyje, staram się na nich zważać. Pytasz mnie, czy ktoś poza Ketmanem odmówił rozmowy? W pokoju z Pyjasem mieszkał chłopak, który też został zwerbowany. Zadzwoniłem do niego z propozycją spotkania. Oddzwoniła jego żona i pyta, kim jestem, co robię, gdzie pisałem. Powiedziała, że jej mąż nie będzie się ze mną kontaktował, ponieważ pracowałem w „Gazecie Wyborczej” oraz „Polityce”, a nie są to gazety patriotyczne. Każde wypowiedziane przez nią słowo przenikało narodowe uniesienie. Zastanawiałem się, czy ona w ogóle wie, że jej mąż w latach 70. był tajnym współpracownikiem.

Jeszcze ktoś odmówił?

Ula, dziewczyna Pyjasa, która mieszka teraz w Stanach, pracuje jako pielęgniarka. Zadzwoniłem, lecz kiedy usłyszała, że chcę pytać o Pyjasa, to najpierw głos jej zamarł, a po chwili powiedziała, że nie będzie rozmawiać. Szkoda. Dziś już nie możesz zapukać do obcych drzwi i powiedzieć: „Dzień dobry, jestem dziennikarzem, ­chciałbym o coś zapytać”. To było możliwe w latach 90., ludzie nam jeszcze ufali. Dziś ten zawód podupadł do tego stopnia, że jak ktoś dowiaduje się, czym się paramy, to przychodzą mu do głowy same najgorsze skojarzenia. Dlatego staram się mieć osobę wprowadzającą, która mnie zarekomenduje, powie, że nie jestem ostatnim łachudrą.

I to dlatego, że dziennikarstwo podupadło, skupiłeś się na pisaniu książek?

Kiedy w 1991 r. zaczynałem pracować w „Gazecie Wyborczej”, mogliśmy pisać teksty w zasadzie bez ograniczeń wielkości. I dostawaliśmy tyle czasu na dokumentowanie, ile tylko potrzebowaliśmy. A teraz? W poniedziałek masz temat, a od wtorku już wisi na szczotkach miejsce na tekst. Jak nie napiszesz z wtorku na piątek, to robi się problem – nie będzie czego włożyć do gazety. W prasie coraz mniej jest faktów, a coraz więcej komentarzy.

Z mediów odszedłem w 2016 r. i do tego czasu napatrzyłem się wystarczająco. ­ Parafrazując Bismarcka powiem, że ludzie nie powinni wiedzieć, jak się produkuje parówki i media.

A książki?

Po czterech latach pisania „Na Szewskiej” pomyślałem, że dobrze być rzetelnym, ale to się nie opłaca. W tym czasie Remigiusz Mróz wydał kilkanaście książek.

I to jest argument?

Wiadomo, że słaby. W trakcie pisania przyświecają mi elementarne cele: robotę mam doprowadzić do końca, sprawdzając wszystkie możliwe źródła. Kilka lat temu przyszedłem z propozycją pisania „Żeby nie było śladów” do Wielkiej Litery, której szef, śp. Paweł Szwed, powiedział, że to fajny temat, ale stan wojenny się nie sprzedaje, sprzedaje się powstanie warszawskie. Redaktorzy w wydawnictwach i w gazetach wiedzą lepiej, jakie tematy są chwytliwe, ale właśnie od tych oczekiwań powinna być wolna literatura faktu. Stawiam więc na swoim, mówię, że niczym innym nie będę się teraz zajmował. I albo wydawcy zgodzą się, albo powiedzą: spadaj. Na razie jeszcze się zgadzają. ©℗

CEZARY ŁAZAREWICZ (ur. 1966) jest autorem książek reporterskich, m.in. „Sześć pięter luksusu. Przerwana historia domu braci Jabłkowskich” (2013), „Elegancki morderca” (2015), „Koronkowa robota. Sprawa Gorgonowej” (2018), „Nic osobistego. Sprawa Janusza Walusia” (2019). Za „Żeby nie było śladów” (2016) otrzymał Nagrodę Literacką Nike. W maju ukazała się w Czytelniku jego najnowsza książka, „Na Szewskiej. Sprawa Stanisława Pyjasa”.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarz prasowy, reporter i publicysta. Autor zbioru reportaży Kafka z Mrożkiem. Reportaże pomorskie (2012), Sześć pięter luksusu. Przerwana historia domu braci Jabłkowskich (2013) oraz Elegancki morderca… więcej
Dziennikarka działów Kultura i Reportaż. Biografka Jerzego Pilcha, Danuty Szaflarskiej, Jerzego Vetulaniego. Autorka m.in. rozmowy rzeki z Wojciechem Mannem „Głos” i wyboru rozmów z ludźmi kultury „Blisko, bliżej”. W maju 2023 r. ukazała się jej książka „Kora… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 22/2023

W druku ukazał się pod tytułem: Piękni dwudziestoletni