Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Parlament Europejski debatował w zeszłym tygodniu nad raportem „w sprawie stwierdzenia wyraźnego ryzyka poważnego naruszenia przez RP zasady praworządności”. W projekcie rezolucji uwzględniono ponad 60 zdarzeń i zjawisk, które świadczą, zdaniem autorów, o pogorszeniu się sytuacji od 2017 r., czyli od momentu, kiedy Komisja Europejska zaczęła procedurę przewidzianą przez artykuł 7. traktatu o UE. W tym dokumencie PE znów „ubolewa”, „wyraża zaniepokojenie” czy „potępia” – bo tyle może uczynić.
Ale nie jest to już tak samo bezzębny dokument jak poprzednie (choćby ostatni z lutego). W trakcie prac nad nowym siedmioletnim budżetem wspólnoty, a przede wszystkim nad pakietem odbudowy gospodarki po epidemii, nabiera ciała koncepcja uzależnienia przynajmniej części transferów od pozytywnej oceny przestrzegania standardów praworządności czy ochrony mniejszości przez dany kraj. Dyplomacje Polski i Węgier na razie próbują to torpedować, ale europosłowie przy podziale środków będą raczej mieli do powiedzenia więcej niż dotychczas. W orędziu o stanie Unii przewodnicząca KE Ursula von der Leyen co prawda tylko mgliście obiecywała, iż będzie „dalej bronić” niezależności sądownictwa, za to znacznie ostrzej stwierdziła, że nie ma w Unii miejsca na „strefy wolne od LGBT”.
I to one właśnie – choć są tylko popisem złej woli lokalnych władz bez mocy prawnej – mogą napytać znacznie więcej biedy Warszawie przy dalszych negocjacjach o pieniądze. ©℗