Pan Samochodzik i małżonka Jezusa

Kod Leonarda da Vinci Dana Browna przewrotnie dokumentuje zmiany, jakie zaszły na przestrzeni ostatniego półwiecza w naszej mentalności religijnej i mitologicznej. Przy okazji każe też zrewidować myślenie o tzw. politycznej poprawności. W trakcie lektury tej ponad pięćsetstronicowej książki pomyślałem, że zbyt pochopnie pogrzebano New Age.

16.05.2004

Czyta się kilka minut

Bo oto - w glorii siedmiu milionów egzemplarzy sprzedanych na świecie i pięćdziesięciu tysięcy w Polsce (szykuje się trzydziestotysięczny dodruk) - “sprzysiężenie Wodnika" powraca na scenę tyleż triumfalnie, co niezauważalnie, bo w przebraniu “zwykłej" powieści sensacyjnej. Gdyby wyrokować tylko na podstawie tej książki, Nowa Era jest nie tyle ruchem społecznym czy ujednoliconą doktryną (nigdy nią zresztą nie była), lecz coraz stabilniejszą częścią zbiorowej świadomości, umożliwiającą w miarę gładkie przełknięcie idei, które wcześniej uznano by za co najmniej kontrowersyjne. Podejrzewam, że bez wodnikowego zaplecza w naszych umysłach hałas wokół książki byłby znacznie większy. Zresztą chyba właśnie z obawy przed ewentualnymi reperkusjami polski wydawca zatroszczył się o kompetentne i prostujące nieścisłości posłowie Zbigniewa Mikołejki.

Na marginesie typowego wątku sensacyjno-detektywistycznego Brown przeprowadza tyleż radykalną, co dyskusyjną rewizję życia Chrystusa oraz roli Kościoła w jego przedstawianiu. “Dobra nowina" według Browna głosi, iż Jezus pozostawał w związku małżeńskim z kobietą o imieniu Maria Magdalena, pochodzącą z królewskiego rodu i wyznaczoną przez Niego na kapłankę-następczynię. Po ukrzyżowaniu, ciężarna Maria Magdalena - owocem związku będzie córka Sara - znalazła schronienie w Europie. To ona (a ściślej grobowiec z jej szczątkami) jest słynnym, poszukiwanym przez stulecia świętym Graalem (gra słów: San Greal - Sang Real, “Święty Graal" - “Królewska Krew") - “naczyniem", w którym przechowano jakże cenną krew dziecka Nauczyciela z Nazaretu. Tajemnicę tę - twierdzi Brown - przez wieki ukrywał Kościół, który z imperialnych powodów przykroił żywot Jezusa do całkowicie ziemskich celów i na dziesiątki sposobów dyskredytował zarówno postać Marii Magdaleny, jak i kobiety w ogóle. Jeden z bohaterów mówi z emfazą: “Prawdziwym celem krucjat było zbieranie i niszczenie informacji. Groźba, jaką Maria Magdalena stanowiła dla rządzących wczesnym Kościołem, mogła zrujnować Stolicę Piotrową. Maria Magdalena nie tylko była kobietą, której Jezus pozostawił zadanie ustanowienia Kościoła, ale miała również fizyczny dowód, że nowo ogłoszony bóstwem Chrystus zapoczątkował linię dynastyczną śmiertelników. Kościół, aby bronić się przed potęgą władzy Marii Magdaleny, upowszechnił jej obraz jako ladacznicy i zniszczył dowody jej małżeństwa z Chrystusem, rozbrajając w ten sposób wszelkie potencjalne niewypały" (s. 323).

Ukrywana prawda ma jednak od najdawniejszych czasów oddanych strażników - tajemniczy zakon Syjonu (należały do niego najwybitniejsze postaci ludzkości, od Isaaca Newtona i Leonarda da Vinci do Jeana Cocteau), który przekazuje wieść o faktycznej roli Marii Magdaleny kolejnym wtajemniczonym. Jako że zbliża się koniec ery Ryb związanej z chrześcijaństwem i nadchodzi era Wodnika (“a jego ideały to samodzielne poznawanie prawdy i myślenie niezależne", s. 340), wielu historyków wierzy - a Kościół się tego śmiertelnie obawia - “że jeśli zakon rzeczywiście planuje ujawnienie prawdy, to ten moment historii byłby symbolicznie najwłaściwszy". Sensacyjna warstwa książki traktuje właśnie o zmaganiach między “szlachetnymi obrońcami" czci Marii Magdaleny a “niegodziwcami" z Opus Dei, zmierzającymi do zniszczenia zakonu i przechwycenia dokumentów potwierdzających tajemnicę, zanim zostałyby objawione światu.

Brown sprawia wrażenie, jakby ujawniał tajemnice strzeżone bardziej niż w swoim czasie fakt posiadania przez Majakowskiego sztucznej szczęki. Czy rzeczywiście mamy do czynienia z rewelacjami? Każdy, kto ogląda telewizję “Planete" czy “Discovery", wie dobrze, iż filmy portretujące Marię Magdalenę jako świętego Graala nie są rzadkością. Wiadomo też nie od dziś, iż kilka znamienitych rodów europejskich wywodzi swoje drzewo genealogiczne właśnie od Sary - rzekomej córki Jezusa i Marii Magdaleny. Zresztą na język polski przekładano znacznie drastyczniejsze propozycje tego typu. Zmarły w 1957 r. dysydent psychoanalizy Wilhelm Reich twierdził np., że Bóg jest bezpośrednio dostępny w momencie, kiedy doznajemy seksualnego podniecenia. Zaś w książce “Mordercy Chrystusa" ogłosił, iż Jezus został zabity z zawiści, gdyż prowadził najbardziej satysfakcjonujące życie płciowe na naszej planecie. Na marginesie: sądzę, że autor, który pokusiłby się o przedstawienie wszystkich ważniejszych interpretacji postaci Jezusa, zyskałby spore grono czytelników. Chrystus był już wszak przedstawiany jako m.in.: przybysz z kosmosu, uczeń tybetańskich i indyjskich mistrzów, posiadacz ezoterycznej wiedzy starożytnego Egiptu, potomek Majów, ale także - wespół z apostołami - konsument grzybów psychodelicznych (góra Tabor jako wizja narkotyczna), a w końcu ktoś na modłę gwiazdy rocka: lekkoduch zmierzający od imprezy do imprezy, żyjący na koszt towarzyszących mu niewiast (groupies).

“Objawienia" Browna to tylko wierzchołek góry lodowej, zaś ich uzasadnienia to często pomieszanie z poplątaniem. Kompetentnie prostuje je Mikołejko, tu tylko warto dodać, że np. potraktowanie tekstów gnostyckich jako mających potwierdzać pierwszoplanową rolę kobiety i cielesności w nauczaniu Jezusa to kompletne nieporozumienie. Jak twierdzi Hans Jonas, nieufność wobec zmysłowych przyjemności to jeden z najszerzej rozpowszechnionych motywów myśli gnostyckiej. Tak więc, paradoksalnie, sportretowani przez Browna członkowie Opus Dei bliżsi są ascetycznego ideału gnostyków niż członkowie zakonu Syjonu, uczestniczący w na wskroś seksualnym - i dla nieuprzedzonego obserwatora orgiastycznym w wymowie - rytuale “świętego małżeństwa" (hierogamii).

Trawestując kąśliwą uwagę Eysencka, wypowiedzianą pod adresem Freudowskiej psychoanalizy, wszystko, co jest w powieści Browna prawdziwe, nie jest ani nowe, ani nieznane, zaś to, co jest przedstawiane jako świeżej daty objawienie - jest nieprawdziwe. Literacko rzecz lokuje się gdzieś między “Imieniem Róży" Eco a “Panem Samochodzikiem i Templariuszami" Nienackiego. Przy czym porównanie do Eco jest naciągane, bo propozycja Browna nie jest ani w połowie tak erudycyjna i wyrafinowana jak przygody średniowiecznego mnicha-detektywa. Całości patronuje duch Bonda, szczególnie uwidaczniający się w sposobie konstrukcji bohaterów negatywnych - są to np. bogaci ludzie o niemal nieograniczonych możliwościach (jak Elliot Carver, magnat prasowy z “Jutro nie umiera nigdy") czy postaci budzące grozę swym odbiegającym od normy wyglądem (czerwonooki zakonnik-albinos, morderca na usługach Opus Dei, przypomina choćby bladookiego i “inkrustowanego" brylantami Koreańczyka z ostatniej części przygód “007").

W trakcie lektury przychodziły mi na myśl “Mgły Avalonu" Marion Zimmer Bradley - fascynująca, pogańsko-feministyczna wersja sagi arturiańskiej, opowiedziana z perspektywy wiedźmy i kapłanki Morgiany. Jednak demistyfikacja w wydaniu Browna ma o wiele bardziej konfrontacyjny charakter niż u Bradley. Portret chrześcijaństwa wyłaniający się z “Mgieł Avalonu" nie jest korzystny, ale jednak dość oględny. Książka Browna to natomiast pośród znanych mi propozycji kultury masowej jeden z najbardziej radykalnych manifestów antykatolickich, zaś Opus Dei jawi się w niej jako siedlisko wszelkiego zła, odstręczający konglomerat mentalności inkwizycji oraz KGB, przyprawiony perwersyjnym sadomasochizmem.

***

Jaka z tego płynie nauka? Ukazała się książka, w której dotychczas chronioną niepisanym prawem organizację społeczną przedstawiono mniej więcej tak, jak w pierwszych westernach przedstawiano Indian: jako bandę spiskujących, niegodziwych, okrutnych i krwiożerczych dzikusów, których dla dobra ludzkości należy wyeliminować. Dokładnie od pół wieku - kiedy powstał western Delmera Davesa “Złamana strzała" - Indian chroni na ogół immunitet “politycznej poprawności", tak często i chętnie wykpiwany przez rodzimych komentatorów. Ale tu się okazało, iż spod dobrodziejstw “politycznej poprawności" wyłączony został Kościół katolicki. Mimo wielu możliwych kontrprzykładów z prasy brukowej, zaryzykuję tezę, iż na taką skalę jest to sytuacja w naszym kraju świeża. Bardzo jestem ciekaw, czy i teraz “polityczna poprawność" będzie odsądzana od czci i wiary? To chyba najważniejsza nauka płynąca z lektury powieści Browna - daje ona bowiem wielu katolikom wyjątkową szansę na oczyszczające doświadczenie: “jak-to-jest-kiedy-ktoś-bezkarnie-i-nie-do-końca-uczciwie-nas-zaatakował-a-właściwie-nie-bardzo-wiadomo-jak-się-przed-tym-obronić". A poza wszystkim to w miarę zręczna literatura sensacyjna, nie wykraczająca poza standard Ludluma. Jak powiedziała moja przyjaciółka z Ameryki: “Przeczytałam ją, jak wszyscy w Stanach. Bardzo dobra książka na dwudziestogodzinny lot do Singapuru".

Dan Brown “Kod Leonarda da Vinci". Przeł. Krzysztof Mazurek. Wydawnictwo Albatros/Andrzej Kuryłowicz, Warszawa 2004.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 20/2004