Pan José w archiwum

Prowadząc badania w berlińskim Tajnym Archiwum Pruskiego Dziedzictwa Kulturowego poznałem panujące tam procedury. Podczas pierwszej wizyty odpowiedzialny pracownik i mój dobry znajomy przeprowadził ze mną wywiad: z jakiego kraju pochodzę? W jakim celu podejmuję badania? Z jakiego zasobu chcę skorzystać? Jaki jest temat projektu? Kto jest moim opiekunem naukowym? Seria pytań skierowanych do... badacza zajmującego się czasami zakonu krzyżackiego w Prusach! (Jestem historykiem Kościoła w średniowieczu, niedawno obroniłem pracę doktorską “Sambijska kapituła katedralna w latach 1285-1525"). A to była zaledwie uwertura do następnych formalności. W czytelni archiwum zameldowałem się u dyżurnego, który wpisał moje nazwisko na planie sali. Zamawiałem duże ilości dokumentów pergaminowych, z których każdy zapakowany jest w kopertę, ma sygnaturę i kartę użytkownika. Magazynier musiał każdą stemplować, wpisywać zamówione jednostki archiwalne do kartoteki, a przy zwrocie - znowu przystawić pieczęcie i odnotować powrót dokumentu do magazynu. Archiwum było, po prostu, strażnikiem zasobu, dbającym o takie jego opracowanie, które pozwalałoby naukowcom szybko wyszukiwać informacje.

Chciałem też zajrzeć do materiałów historyka Królewca Fritza Gause, który zmarł kilkanaście lat po II wojnie światowej. Okazało się, że potrzeba zgody szefa archiwum, gdyż moja prośba dotyczyła materiałów należących do osoby “zmarłej niedawno". W archiwum mam wielu znajomych, z którymi spotykałem się np. na konferencjach, nikt jednak nie wpuścił mnie cichcem do magazynu, abym sobie pomyszkował i co nieco skopiował. Archiwum, w takich okolicznościach, pełniło rolę strażnika pamięci i godności ludzkiej. Zresztą, przeglądając notatki i materiały Gausego czułem się trochę jak intruz, który w poszukiwaniu historycznych sensacji buszuje w sekretarzyku znanego profesora...

Berlińscy archiwiści określali swoją pracę słowem Dienst - służba. Atmosfera i wynikający z rozbudowanej hierarchii podział obowiązków przypominały trochę Archiwum Główne Akt Stanu Cywilnego z powieści José Saramago “Wszystkie imiona". Jej bohater, pan José, łamie zasady etyki zawodowej z powodu pasji, jaką jest potajemne wynajdywanie informacji o osobach z pierwszych stron tabloidów. Kiedy wpada mu w ręce karta urodzenia pewnej kobiety, powieść staje się długim łańcuchem etycznych upadków pana José, który za wszelką cenę starał się zrekonstruować jej życie. Obserwując tzw. sprawę teczek, mam wrażenie, że za mało mówi się o znaczeniu osób pełniących taką rolę jak pan José, którzy mają bezpośredni dostęp do akt. Pamiętam swoje drżenie rąk podczas przeglądania prywatnych zapisków pana Gausego i jestem przekonany, że takie same uczucia towarzyszą pracownikom IPN-u, gdy mają do czynienia z aktami osób z pierwszych stron gazet czy opisywanych w podręcznikach profesorów Wojciecha Roszkowskiego czy Andrzeja Paczkowskiego. Jak trudno nie zamienić się wówczas w pana José... i bronić zasobów przed samym sobą.

Podczas studiów historycznych nie usłyszałem na zajęciach słowa o etyce w warsztacie historyka, szczególnie tego, który zajmuje się historią najnowszą, a więc wykorzystuje w badaniach pamięć osób jeszcze żyjących, bądź informacje mogące mieć wpływ na życie ich potomków. A przecież badania prowadzone w oparciu o takie źródła to zawsze stąpanie po lodzie, na granicy oddzielającej ważny dla nauki problem od czyjeś intymności. W takim razie, czy bieżące zadania IPN-u nie powinny polegać głównie na odzyskiwaniu, systematyzowaniu i ochronie przed wszystkimi (!) uratowanych materiałów SB? Może udostępnianie powinno nastąpić dopiero po wypracowaniu przejrzystych procedur wewnątrzarchiwalnych i skompletowaniu zespołu pracowników zarówno doświadczonych, jak bezkompromisowych w ochronie zasobu?

A może po prostu trzeba wprowadzić zakaz korzystania z materiałów archiwalnych, których ujawnienie groziłoby stabilizacji państwa? Nie bez przyczyny Brytyjczycy nie chcą ujawnić wszystkich materiałów dotyczących śmierci gen. Władysława Sikorskiego. Zdaję sobie sprawę, że w ten sposób narosłoby wiele mitów i plotek wokół teczek, obecności agentów w życiu publicznym, a demagodzy stworzyliby kilka wersji najnowszej historii Polski. Czy jednak nie dzieje się tak już teraz? Od lat trwa wszak spór czołowych postaci “Solidarności", ostatnio na falach Radia Maryja, o rzekomą współpracę Lecha Wałęsy z SB. Od tygodni słyszy się, że przy Okrągłym Stole zebrali się przedstawiciele czerwonego reżimu z jednej strony, z wtyczkami SB z drugiej.

I jeszcze to zamieszanie wokół listy katalogowej. Dla historyka nie jest ona żadnym źródłem informacji. Historyk “bierze na warsztat" źródło, a nie przewodnik po zasobie archiwum. Być może polonista Bronisław Wildstein nie zdawał sobie sprawy, że wykrada z IPN-u “multimedialne szufladki katalogowe"? Zadaniem historyka jest dokładanie cegiełek do wielkiego gmachu historiografii przez jak najwierniejsze odtwarzanie przeszłości na podstawie źródeł. Do świadomości ludzi nie zajmujących się zawodowo historią, chce zaś dotrzeć przez gruntowne badania źródłowe, interpretację i publikacje. Niestety, z rzetelnych, ale niskonakładowych, opracowań korzysta zazwyczaj kilku specjalistów, natomiast obecne igrzyska medialne śledzą miliony Polaków, którzy już wiedzą, kto był agentem, a kto nie. Coraz silniejsze jest też w tych milionach przekonanie, że wystarczy wizyta w IPN, by wyrobić sobie pogląd o dziejach, a w przypadku teczek - o osobach, które je kreowały po różnych stronach barykady. Słabe głosy prof. Paczkowskiego (“TP" nr 8/05) i Andrzeja Grajewskiego (“TP" nr 9/05) o konieczności gruntownej kwerendy w wielu archiwach nikną w hałasie lustracyjnej histerii.

RADOSŁAW BISKUP (Toruń)

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 12/2005