Pan Bóg 24/7

W samym centrum Warszawy życzą sobie: dobrej pustyni. Bo na pustyni miasta spotykają ludzi i Boga.

17.05.2011

Czyta się kilka minut

Drzwi, szklane, są i jakby ich nie było. Oddzielają, markują granicę, lecz nie izolują, choć otoczenie należy do najruchliwszych w mieście: Torwar, stadion Legii i estakada z sześcioma pasami alei Armii Ludowej.

To Łazienkowska 14, klasztor i kościół Matki Bożej Jerozolimskiej, wbite klinem w ulice zabieganej Warszawy. Od ponad roku polską siedzibę mają tu Monastyczne Wspólnoty Jerozolimskie, katolickie zgromadzenie założone 36 lat temu przez byłego duszpasterza Sorbony.

Wieczność to miasto

W połowie lat 70. ojciec Pierre-Marie Delfieux po pielgrzymce do Palestyny i dwóch latach spędzonych w pustelni na Saharze, wrócił do Paryża i wydał "Livre de vie" (w Polsce znaną pt. "Źródło na pustyni miast").

"Miasto męczy - napisał w niej - musisz wytrzymać. Znajdź właściwy sobie rytm. Złóż ofiarę z wszelkich przedstawień i kina: stanowi to część niezbędnych wyrzeczeń. Ale bądź zorientowany we współczesności, otwarty w przyjmowaniu gości, uważny na krzyk ulicy: także przez to wszystko musisz żyć w zjednoczeniu z miastem". Niewielka książeczka stała się regułą założonego przez Delfieux instytutu zakonnego.

- Wierzę, że wieczność to będzie miasto, miejsce wspólnego przebywania - mówi Agnieszka, jedna z polskich sióstr jerozolimskich. - To jest prawdziwe miejsce życia.

- Na początku był rajski ogród, ale w Apokalipsie mamy już miasto: Jeruzalem. To wizja ostateczna - dopowiada brat Benedykt, przełożony męskiego zgromadzenia.

Dla Wspólnot miasto jest zwornikiem, miejscem, do którego człowiek znosi to, co ma najlepsze. Jak Jerozolima. Ale i pustynią, na której tworzą oazę. Ich cel: towarzyszyć miastu, modlić się razem z nim, dzielić z mieszkańcami choćby niektóre miejskie udręki.

Na przykład - hałas. W przestronnym, surowym wnętrzu kościoła przy Łazienkowskiej jest wspaniała akustyka. Słychać wszystko. Podczas przerwy między psalmami - samochodowe klaksony. W czasie podniesienia - pisk wysłużonych hamulców miejskich ikarusów. Dodatkowo, w środy i soboty - krzyki kibiców Legii.

Dwanaście sióstr i pięciu braci zamieszkało tu w kwietniu ubiegłego roku. Gdy urządzali się w swoich celach, do hali Torwaru, sto metrów za murami klasztoru, przywieziono właśnie zwłoki ofiar katastrofy smoleńskiej. Zaczęli żyć z Warszawą - w żałobie, ciszy i smutku, ale i wśród kłótni, walk i tych ludzkich, złych, miejskich emocji.

Kiedy w październiku konsekrowali kościół, u sąsiadów ze stadionu rozpoczynał się mecz. Mała procesja z abp. Kazimierzem Nyczem na czele szła w stronę świątyni w morzu kibiców. Skrócono liturgię. Wszyscy w klasztorze pamiętają to, co metropolita powiedział w czasie Mszy: że to symboliczna konfrontacja. Że ich zadaniem jest głosić Boga w hałaśliwym i zakrzyczanym mieście, dwadzieścia cztery godziny na dobę, siedem dni w tygodniu.

Harmonia

Goszczą tu bardzo różnych ludzi. Średnia wieku na odprawianych codziennie nieszporach jest zgodna z rozkładem Gaussa: rozpoczynają go uczniowie liceów, a kończą emeryci. Czasem siostry i bracia przyjmują też gości, np. Polaków ze Wschodu, którym zorganizowali wielkopostne rekolekcje.

- Kiedyś, jeszcze w Brukseli, zapukali do nas studenci szkoły teatru eksperymentalnego - opowiada brat Jakub, który przed wstąpieniem do Wspólnot był księdzem diecezjalnym. - Mieli przygotować etiudę na temat ruchu. Jedni poszli na Dworzec Południowy, a inni przez kilka dni mieszkali z nami.

O Zachodzie mówią tu w sposób rzadki w polskim Kościele: - Istnieje tam jakaś wspólnota wartości, której Polakom brakuje - opowiada brat Benedykt. - Są to wprawdzie często młodzi ludzie, którzy z wiarą nie mają nic wspólnego. Nie jest to już jednak bunt pokolenia ich rodziców z lat 60. i 70., gdy wszyscy wypisywali się z Kościoła. Młode pokolenie na Zachodzie niewiele wie o Kościele, ale jest bardzo otwarte. To wartość, na której można budować.

Polscy bracia, którzy wcześniej mieszkali w klasztorach Wspólnot we Francji, Belgii i Kanadzie, przywykli do chrzczenia dorosłych. Znają krajobraz z dużymi świątyniami zamienionymi na muzea i centra turystyczne. Choć przy Łazienkowskiej funkcjonują dwa zgromadzenia - męskie i żeńskie - to z siostrami spotykają się codziennie w czasie liturgii, prób śpiewu i spotkań animowanych przez zgromadzenie wspólnot świeckich. Nie zawsze jest tu jak w Polsce. W ciągu spędzonej z nimi doby imię Jana Pawła II pada z ich ust tylko raz. A wierni, którzy tu przychodzą, świetnie znają Pismo Święte.

Brat Benedykt przyznaje, że jerozolimska pustynia we Francji i w Polsce to dwie różne rzeczy: - Są dwie perspektywy: jest pustynia duchowa i pustynia jako miejsce spotkania z Bogiem. Byłem zdziwiony, że w Warszawie nasz kościół jest miejscem, do którego ludzie chętnie przychodzą. Nie mamy swoich parafian, a oni do nas lgną!

- To naprawdę piękne dusze - lubi o nich mówić siostra Agnieszka. - Ogromna większość z nich pragnie życia harmonijnego, w zgodzie z sobą samym, z Bogiem i ludźmi, którzy ich otaczają. A czasy temu nie sprzyjają: młodzi, którym cały czas stawia się przed oczami agresję, kłamstwa i chaos, mogą pomyśleć, że życie składa się właśnie z tego. Ale gdy ludzie się spotkają, zwykle okazuje się, że rozmawiają o tym samym: jak chcieliby spędzić weekend, gdzie pojadą na wakacje.

Wygięcie Łazienkowskiej

Mówią, że ich adres to symbol dziejów udręczonej Warszawy.

Za czasów carskich stała tu ponoć niewielka cerkiew. Potem zbudowano kościół - do dziś pozostały po nim wielkie filary i zabytkowa wieża. Przyszła wojna, okupacja, w ’44 miasto chwyciło za broń. W nawie głównej był szpital polowy.

Nadleciały bombowce. Powstańcy wierzyli, że dach wytrzyma.

Spadły bomby, dach runął, wszyscy zginęli.

Pochowano ich po latach. W dwóch sarkofagach, dziś ukrytych pod posadzką krypty kościoła, którą dopiero w latach 80. wysprzątano. Poziom gruzu zaznaczono, pozostawiając fragment ściany bez tynku.

Miejsca nie zabiła wojna ani centralne planowanie. Na zdjęciach lotniczych Trasa Łazienkowska wygina się w tym miejscu w niewielki łuk.

- Podobno za budowę tego odcinka drogi odpowiadał syn architekta, który przed wojną projektował kościół - z błyskiem w oku wyjaśnia siostra Joanna, przełożona zgromadzenia żeńskiego. - Nie chciał wyburzać tego, co zostało z dzieła ojca, ominął więc kościół.

Od tej pory ciszej robi się tu tylko między drugą a czwartą nad ranem.

- To niesamowite: mieszkamy tuż przy trasie, która prowadzi z Warszawy w inne strony Polski - mówi siostra Joanna. - Trzymamy rękę na pulsie miasta. Ten hałas to dla nas również możliwość modlitwy za anonimowych ludzi, którzy tędy przejeżdżają.

Dopiero 20 lat temu odbudowywana siłą pospolitego ruszenia całość przybrała formę klasztoru. Teraz jest tu nawet niewielki dziedziniec i wewnętrzny ogród. A budynek jednocześnie zajmuje wysokie miejsca w plebiscytach na najbrzydszy i najpiękniejszy budynek Warszawy. Z racji wielkości i ceglanych ścian w mieście mówią na niego: "Malbork".

W środku jednak panuje spokój. Na bocznych ścianach przestronnego kościoła nowoczesne reflektory - niby świece - rzucają snop światła na ściany. Nie ma ławek z oparciami, tylko małe, kwadratowe taborety.

Codziennie w południe, a także przed siódmą rano i szóstą wieczór, na podwyższeniu, przodem do ołtarza, klękają mnisi i mniszki ubrani w białe kukulle (zakonne płaszcze) i peleryny. Przez kilkadziesiąt minut w milczeniu przygotowują się do modlitwy. Siostry, całe w bieli, w pofałdowanych habitach sprawiają wrażenie rzeźb. Dopiero gdy w czasie liturgii podnoszą ręce do góry, odsłaniają czarne rękawy.

W kościele przy Łazienkowskiej liturgia to również rodzaj spektaklu - dyskretnie wyreżyserowanego teatru z udziałem światła i dźwięku, który łączy czasy. Homilię (nierzadko tekst z III wieku) z komunią pod dwiema postaciami. Bizantyńskie śpiewy, na nowo zinterpretowane przez mnichów ze Wspólnoty, z otwarciem i zaufaniem wobec przyszłości. Znak pokoju to kilkuminutowe spotkanie każdego z każdym: siostry podchodzą, podają obie dłonie, uśmiechają się. W tygodniu na liturgię przychodzi kilkanaście osób. Więcej jest między czwartkiem a niedzielą. Ale z każdego wiernego cieszą się tu jakby podwójnie - najbliższa okolica nie jest zamieszkana, wokół dwupasmówki i kompleksy sportowe. Jeśli ktoś przychodzi, to znaczy, że mu się chce.

- Słyszałem, że niektórzy mówili z odrobiną ironii, że nasza liturgia jest dla wtajemniczonych - mówi brat Benedykt. - Połączenie tradycji Wschodu i Zachodu. Ikony na ołtarzu i Pisma Świętego wystawionego w kościele, po które każdy może sięgnąć. Nuty śpiewanych psalmów przygotowują razem siostra Joanna i brat Jakub. Wspólne próby śpiewu są jeszcze jedną okazją, aby poczuć się jak w rodzinie.

Braterstwo

Życzą sobie: Dobrej pustyni!

Codziennie po obiedzie dźwięk dzwonka ogłasza w klasztorze przy Łazienkowskiej wejście w popołudniowy czas milczenia i samotności. To lectio divina - modlitwa osobista i odpoczynek. Dodatkowo, każdy poniedziałek to dzień pustyni, czas wyciszenia, duchowy weekend.

Każdy przybywający do klasztoru zastanie w celi ze swoim imieniem na drzwiach Biblię, egzemplarz "Źródła na pustyni miast" i krótką informację. Przeczyta w niej: "Nie słuchaj radia ani muzyki, nie używaj walkmana ani telefonu komórkowego, nie pal papierosów i nie przyjmuj nikogo. Wszystko to usposabia nas do przyjęcia obecności Boga pośród wewnętrznej radości, samotności i modlitwy".

Dzień powszedni braci i sióstr ze Wspólnot Jerozolimskich wygląda zwykle podobnie: o siódmej rano jutrznia, potem śniadanie, praca w mieście, południowe oficjum i czas dla siebie. Wieczorem nieszpory i wspólna kolacja. I jeszcze we wtorki i soboty próba śpiewu, w środy po kolacji kapituła, czwartek to całonocna adoracja, a piątek - wspólnotowe sprzątanie.

- Fraternité, jedna z reguł naszej wspólnoty, oznacza braterstwo - mówi brat Benedykt. - Wszystkie nasze klasztory muszą być w ludzkiej skali. Jesteśmy nie tylko zakonem, ale i rodziną monastyczną.

- Gościom, którzy do nas przyjeżdżają na kilka dni, nie wyznaczamy miejsc, do których nie wolno wchodzić. Dzielimy wszystko - dopowiada siostra Agnieszka.

"Pracuj. Człowiek pracuje. Chrześcijanin pracuje. Mnich pracuje - pisał o. Pierre-Marie. - Praca będzie dla Ciebie uprzywilejowanym miejscem spotkania z człowiekim-bratem tam, gdzie on żyje, i służbą przeżywaną w sercu miasta, i służbą przerywaną w sercu miasta, w które masz się wtopić, bo przez sześć dni trzeba pracować".

- Praca, którą wykonujemy - w szkołach, hospicjach, ośrodkach dla ludzi potrzebujących, ale również biurach księgowych - to wyraz solidarności z innymi mieszkańcami miasta - mówi siostra Joanna. - Ale to zajęcie tylko na pół etatu, po to, aby zachować czas na dwa podstawowe elementy życia Wspólnot Jerozolimskich: miłość braterską i modlitwę. I na przygotowanie do spotkań ze świeckimi.

W bibliotece sióstr trwa spotkanie wspólnoty "Adoramus", jednej z trzech wspólnot świeckich prowadzonych przez nich w Polsce. Za kilka tygodni jej członkowie odwiedzą ośrodek dla ociemniałych w Laskach. Ale dziś jedenaście osób, w większości kobiet, opowiada o niedawnej wizycie w ośrodku dla chorych bezdomnych (brat Ireneusz: "dopiero wtedy zobaczyłem Boże Ciało, gdy procesji przewodził połamany, chory bezdomny"). Byli tam wspólnie, myli w ośrodku okna, w ogrodzie posadzili owoce i warzywa. Była ekipa "do pogwarek" i taka, która smażyła dla bezdomnych gofry.

Krótkie, konkretne i ciepłe relacje osób, które lubią pomagać.

Gdziekolwiek powstają wspólnoty monastyczne, natychmiast zjawiają się świeccy. "Mnich to chrześcijanin radykalny" - można tu usłyszeć. Ale gdy wierni pytają, jak świadomie żyć z miastem "po świecku", siostry i bracia tworzą dla nich specjalne wspólnoty.

- Medytujemy z nimi nad tekstami - wyjaśnia siostra Agnieszka. - Wychodzą z tego rzeczy naprawdę fantastyczne. Ci, którzy chcą, mogą złożyć rodzaj specjalnego przyrzeczenia, odnawianego co roku, w którym zobowiązują się do życia chrześcijańskiego na serio.

- Zakonnego trybu życia nie da się dopasować do zwykłej, świeckiej rodziny - wyjaśnia brat Benedykt. - Świeckim przyjaciołom, którzy do nas przychodzą, nie umiemy powiedzieć o tym, co przeżywamy jako mnisi. Wspólnie szukamy właściwego dla każdego z nich sposobu wewnętrznego przeżywania.

Żaden przepis na życie duchowe nie zostanie tu podany na tacy. Każdy musi wymyślić go samodzielnie.

- Mówimy im: módlcie się psalmami, sami kierujcie swoimi wspólnotami. I sami uczymy się od świeckich! - brat Benedykt wskazuje na swój egzemplarz "Źródła..." wypełniony odręcznymi notatkami ze spotkań wspólnot. - To nie my napisaliśmy książeczkę, jak modlić się w mieście - zrobili to nasi przyjaciele. Coraz bardziej jesteśmy tu świadkami.

***

W Wielki Czwartek w kościele przy Łazienkowskiej obyło się bez rytualnego mycia nóg - obmywano tylko dłonie. Bo, po pierwsze: w kościele nie powinno się tworzyć elit, wybierać do mycia nóg pierwszego ministranta, najlepszych znajomych księdza. Po drugie: dzięki temu każdy mógł wziąć udział w obmyciu. Po trzecie: w czasach pierwszych chrześcijan służący rzeczywiście myli nogi - dziś chodzi o sam gest.

Adoracja trwała tylko do jedenastej wieczorem. "Potem Chrystus w Ogrójcu też został sam". To po to, aby nikt tu nie czuł się lepszy od apostołów.

W Wielki Piątek - litania, modlitwa za bandytów, prostytutki i pracujących nocą. Za świat miasta.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Marcin Żyła jest dziennikarzem, od stycznia 2016 do października 2023 r. był zastępcą redaktora naczelnego „Tygodnika Powszechnego”. Od początku europejskiego kryzysu migracyjnego w 2014 r. zajmuje się głównie tematyką związaną z uchodźcami i migrantami. W „… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 21/2011