Pamiętam, że było gorąco

Może właśnie to jest najważniejsze? Spotkanie z kinem, które nie ma w sobie nic z obowiązku; spotkanie, które jest obok. Wakacji i życia.

17.07.2006

Czyta się kilka minut

Krystyna Janda i Andrzej Hudziak.Fot.R.Pajchel /
Krystyna Janda i Andrzej Hudziak.Fot.R.Pajchel /

Unikam festiwali. W atmosferze pompy, wyścigów i hipokryzji czuję się zagubiony. Ale do Łagowa jeżdżę z radością. Jak na filmowe wakacje wśród starych (i nowych) znajomych. Z Krakowa do Warszawy, potem Beroliną do Rzepina i z Rzepina do Łagowa. Małe, prowincjonalne stacyjki; często wyobrażam sobie biografie dróżników albo kolejarzy, chciałbym wniknąć w ten dziwny świat funkcjonujący jakby poza rzeczywistością, za strzeżonymi przejazdami i opuszczonymi zaporami...

To moje małe prywatne kino. A potem, już w Łagowie, prywatne kino nieoczekiwanie zyskuje liczbę mnogą. Staje się prywatnością wspólną: uczestników festiwalu, widzów, tubylców.

Maleńkie kino "Świteź", w którym wyświetlane są filmy konkursowe, ma zapach prodiżu, w którym babcia wypiekała "chrusty", nazywane gdzie indziej faworkami. Pokonywana wielokrotnie trasa z kina do Domu Leśnika, w którym odbywają się spotkania z twórcami, i dalej, pod "Basztę", z pięknym tarasem wychodzącym na jezioro, to droga widza kinowego, ale zarazem letnika, obserwatora, kolekcjonera twarzy i zapachów. Wszystko razem, wszystko równie ważne.

Parę osób, wielki film

W tym roku bardzo rozczarował konkurs. Nie jest oczywiście winą organizatorów, że najlepsze filmy czeskie, słowackie, rosyjskie czy węgierskie trafiają dzisiaj na większe i bogatsze festiwale, do Berlina, Karlowych Warów, Rotterdamu, San Sebastian, Moskwy, a nawet na Warszawski Festiwal Filmowy. Może zatem warto przeprofilować regulamin, dopuszczając również filmy starsze, nagrodzone bądź pokazane gdzie indziej? Jury było w kłopocie, nie znajdując zbyt wielu kandydatów do nagród. Jan Budar, popularny czeski aktor i muzyk, którego możemy oglądać w komedii "Sex w Brnie", powiedział mi, że najchętniej nie przyznałby żadnej nagrody. Dodał przy tym polskie przekleństwo. Po czesku zabrzmiało zabawnie.

Znalazł się jednak tytuł, który moim zdaniem nie tylko zasłużył na nagrodę główną (jury pod przewodnictwem Roberta Glińskiego "Złotych Gron" ostatecznie nie przyznało), ale w ogóle bił o kilka długości wszystko, co w konkursie pokazano. Myślę o ciągle czekającym na kinową premierę filmie "Parę osób, mały czas" Andrzeja Barańskiego.

Historia platonicznego związku niewidomej poetki Jadwigi Stańczakowej i Mirona Białoszewkiego to bardziej opowieść o czasie złym, w którym działali i pięknieli ludzie dobrzy i mądrzy, niż o jednym, bardzo nietypowym romansie. Barański celnie pokazał, że w Polsce zawsze istniała alternatywa dla świata, w którym szerzą się donosy i oszustwa, a szarość ulic współgra z szarością horyzontów myślowych. Że wokół charyzmatycznego poety, jakim był Białoszewski, powstała prawdziwa enklawa wolności, w której mury runęły na długo przed rokiem 1989.

Ta enklawa miała swoich koryfeuszy, intelektualnych guru Warszawy (jak Maria Janion), ale także piękną galerię postaci dzisiaj już anonimowych albo młodych buntowników i marzycieli, którzy zwyczajnie nie chcieli się upodlić, sprzeciętnieć. Dlatego na spotkaniach w mieszkaniu Mirona lub Jadwigi rozmawiali o sztuce, wierszach i filmach, a nie o kolejkach za mięsem albo o tandecie polityki. Rozbierali się do naga i kręcili "filmiki" mocniejsze od "Idiotów" von Triera albo słuchali płyt Griega. Kiedy filmowa Jadwiga dowiedziała się od sąsiadki, że w Polsce właśnie wybuchł stan wojenny, krzyknęła tylko: "Miron!". Bo dla niej stan wojenny oznaczał przede wszystkim wojnę w duszy przyjaciela, który stan zagrożenia z "obcym w sobie" poznał aż za dobrze.

Opowiedzieć o miłości z zamkniętymi oczyma. O złych instynktach, które nie zwyciężyły czułości. Film Barańskiego nie jest przecież laurką: spotykają się w nim niewidoma neurotyczka i zdeklarowany homoseksualista. Jadwiga (piękna rola Krystyny Jandy) jest naiwna, egzaltowana i często przygnieciona depresją, Miron (wspaniała, nagrodzona właśnie w Karlowych Warach kreacja Andrzeja Hudziaka) to także narcyz i egocentryk, żaden brat-łata ani pocieszyciel. A jednak oglądamy prawdziwe spotkanie, takie, o jakim - często na próżno - marzymy przez całe życie. Spotkanie, które wyprzedza wszystkie inne przyjaźnie, miłości, erotyczne spełnienia. Spotkanie z człowiekiem, którego nie musimy wcale rozumieć, ale bez którego nie potrafimy żyć. Kiedy Miron zabierał Jadwigę na nocne tramwajowe eskapady, ona wreszcie widziała świat: oczami Mirona, ale i własnymi. Bo uczuciowa sublimacja zmienia liczbę pojedynczą w mnogą, "ja" w "my".

Jeden z najważniejszych polskich filmów ostatnich lat dostał w Łagowie zaledwie nagrodę organizatorów. To jednak nieistotne; naprawdę wielkie kino broni się bez nagród.

Kino Paladino

Skoro zawiódł konkurs, warto było skupić się na innych propozycjach. Ich liczba i jakość wzbudzały szacunek.

Najpierw - nowo powstała grupa "Paladino". Czwórka młodych reżyserów z Mistrzowskiej Szkoły Andrzeja Wajdy - Piotr Stasik (spiritus movens grupy), Marcin Sauter, Thierry Paladino i Marcin Cuske - nie napisała manifestu, a jednak po obejrzeniu pierwszego, nagrodzonego "Złotym Gronem" w dziedzinie dokumentu zestawu ich filmów ów niezwerbalizowany manifest narzucał się samoistnie. "Paladino" patrzą na świat z uśmiechem, ze zrozumieniem jego słabości, bez politycznego, publicystycznego zacietrzewienia. Takie filmy robi od kilku lat Cuske, takie jest "Kino objazdowe" Marcina Sautera i stolica Rosji pokazana przez Piotra Stasika w filmie "7 x Moskwa" - z czułością i nieukrywaną sympatią.

Owa sympatia znalazła najmocniejszy wyraz w najciekawszym, jak dotąd, filmie grupy: "Na działce" w reżyserii Francuza Thierry'ego Paladino, od którego nazwiska wywodzi się nazwa formacji. "Na działce" to portret rodziny. Mama, tata i synek, głuchoniemi, niezbyt piękni, jeżdżą starym maluchem na działkę, ale w ogóle nie potrafią wypoczywać, ciągle coś psują i naprawiają (bez sukcesu). A jednak od pierwszych scen tego filmu nie opuszczała mnie myśl, że wreszcie w polskim kinie zobaczyłem ludzi naprawdę szczęśliwych. Kochających się i zadowolonych. Pomimo biedy, pomimo głuchoty. Jesteśmy już do tego stopnia cyniczni, że podobny świat przyjmujemy niczym wielkie odkrycie. Czeskie kino jak z najlepszych lat - chciałoby się napisać. Tylko że Thierry Paladino - pół Włoch, pół Francuz - kina czeskiego nie zna.

Swoje krótkie filmy, niemal zupełnie nieznane, pokazał w Łagowie Marek Koterski. Nie jestem wielkim admiratorem twórczości Koterskiego, jego ostatni, stadnie chwalony film, "Wszyscy jesteśmy Chrystusami", nie wzbudził mojego zachwytu, trudno jednak nie docenić konsekwencji tego reżysera. W dokumentach, podobnie jak w późniejszych fabułach, autor "Dnia świra" w mniej lub bardziej realnym świecie umieszcza bohatera, który - często śmiechem - egzorcyzmuje rzeczywistość. Dziwactwami, paraliżującym strachem albo, przeciwnie, odwagą unieważnia absurd swoich czasów.

Thomas Puckey, angielski perfomer, bohater dokumentu Koterskiego z 1977 r., jest, jak zauważył Tadeusz Sobolewski, protoplastą Miauczyńskiego. W dwóch kreacyjnych, powstałych zapewne pod wpływem inscenizowanych dokumentów Wojciecha Wiszniewskiego, filmach Koterskiego: "Przyczynach narkomanii" (1982) i "Polskim bohaterze współczesnym" (1984) młodzi ludzie z namaszczonymi minami wyliczali powody uzależnienia od narkotyków albo konstruowali fabułę współczesnego filmu młodzieżowego. Element groteski zawarty w ich wypowiedziach Koterski wzmocnił jeszcze w znakomitej "Pieśni wojennej" (1986): siedmioletni syn reżysera, Michał (dzisiaj gwiazda filmów taty), przestawiając ołowianych żołnierzy nuci tragikomiczną, dziecięcą pieśń wojenną. O Ruskich walczących z Niemcami (Szkopami), o Polakach i Chińczykach. Plastikowe czołgi toczą nierówny bój z drewnianymi konikami, a żołnierze napoleońscy z czerwono-armistami. Wszyscy w końcu polegną, a mały Michałek ziewnie, znudzony. Śmieszne? Nie tylko.

Warum, Nietzsche,warum?

Ciekawe artystyczne rezultaty przyniósł projekt "Rosja-Polska. Nowe spojrzenie". To Polska obejrzana oczyma rosyjskich młodych twórców i Rosja zobaczona przez Polaków. Najciekawszą pozycją okazały się znane już i nagradzane, ostatnio "Złotym Lajkonikiem" na Festiwalu w Krakowie, "Nasiona" Wojciecha Kasperskiego.

To film o ludziach z wioski otoczonej łańcuchem gór ałtajskich. Są inni, nie pasują, cierpią na depresję. Ojciec, który resztką sił stara się zawalczyć o pion w rozchwianym ludzkim mechanizmie, dzieci - chore i cierpiące, i matka żyjąca jeszcze pomiędzy nimi, ale już jakby obok, nieobecna. Widzieliśmy już takie filmy wiele razy; drastyczniejsze, bardziej porażające. Kasperski, uzdolniony student łódzkiej Filmówki, sięga jednak głębiej. Na naszych oczach dokonuje się bowiem jeden z tych rzadkich cudów kina, kiedy życie obcych ludzi staje się sprawą osobistą i ważną. Boli, nie pozwala zapomnieć.

Łagów otwiera się także na inne dziedziny sztuki. W ubiegłym roku mogliśmy obejrzeć videoarty Artura Żmijewskiego, w tym - twórczość Katarzyny Kozyry. Kozyra nie jest oczywiście filmowcem. Pokazane w Łagowie próby towarzyszą innym formom jej artystycznej ekspresji, kontynuują najważniejsze wątki jej twórczości. Czerpie z ikonografii pop, z muzyki, sportu i literatury, nawiązuje do estetyki campu i do gender, by zbudować tożsamość własną - artystki nieprzeniknionej, trochę mitomanki, trochę operowej divy. Te próby wyróżnia coś jeszcze - poczucie humoru: Lou Salomé (Katarzyna Kozyra) wyprowadza na spacer po wspaniałych ogrodach Schönbrunnu parę pięknych psów. Ich mordy kogoś nam jednak przypominają - ależ oczywiście, to Rilke i Nietzsche! "Friedrich, warum? - woła Lou, gdy pies o filozoficznej fizys dosiada psa o fizys poetyckiej. - Warum, Nietzsche, warum?".

A mury rosną?

"Pamiętam, że było gorąco" - nie przypadkiem pożyczyłem tytuł wywiadu-rzeki z Tadeuszem Konwickim. W Łagowie było gorąco dosłownie i w przenośni. Także w trakcie licznych dyskusji. Tadeusz Sobolewski, od kilku lat dyrektor artystyczny Lubuskiego Lata Filmowego, który podarował tej imprezie kolejną już młodość, zaproponował jako temat przewodni tegorocznego forum hasło wyjęte z pieśni Kaczmarskiego: "...a mury rosną: kino i wolność".

Aktualizujący, zważywszy ponurą polityczną rzeczywistość w naszym kraju, wydźwięk tego hasła prowokował polemiczne tony. Raz jeszcze okazało się, że słowo "wolność" jest jednocześnie zbanalizowane i niewygodne. Patriotyzm też nie jest dzisiaj w dobrym tonie, nie tylko wśród artystów i filmowców. Słowo "Polska" funkcjonuje głównie w deklaracjach polityków różnych opcji albo staje się obsesyjnym leitmotivem organizacji skrajnie prawicowych, co oczywiście umniejsza jego rangę wśród tych, którzy za ekstremami, nie tylko politycznymi, nie przepadają. Młodzi twórcy boją się wielkich słów. Niepopularne stały się pojęcia, które stanowiły o tożsamości pokoleń wcześniejszych. Skromność, harmonia, altruizm, grzech, poświęcenie, mądrość życiowa i uczciwość trafiły na indeks słów niemodnych, prawie zakazanych. Mury nie runęły. Wciąż rosną.

W trakcie dyskusji wokół głośnego dokumentu Macieja Drygasa "Jeden dzień w PRL" Andrzej Werner i Tadeusz Sobolewski mówili o dwóch odmiennych postawach wobec PRL-u i zarazem wobec przeszłości. Dyskusja po referatach wygłoszonych w trakcie "polskiego" panelu z udziałem m.in. Bartosza Żurawieckiego, Piotra Stasika i Przemysława Wojcieszka nie miała w sobie nic z politycznej - i jakiejkolwiek innej - poprawności. Andrzej Werner zarzucał referatowi Żurawieckiego prywatną, zideologizowaną wizję świata; Krzysztof Majchrzak (juror) wytykał, w bardzo ostrym tonie, twórczości Wojcieszka cynizm, kunktatorstwo i wyrachowanie. Na jakim jeszcze festiwalu w Polsce można zobaczyć takie starcia? Łagów: parę osób, dobry czas.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 30/2006