Ostatnie tabu

Joanna Ostrowska: Cały czas to słyszałam: że „Polek tam nie było”. To przykład czyszczenia pamięci, bo oczywiście również Polki tam były.

01.07.2019

Czyta się kilka minut

Joanna Ostrowska / WITOLD ORSKI
Joanna Ostrowska / WITOLD ORSKI

PATRYCJA BUKALSKA: Twoja książka „Przemilczane” wywołała w Polsce dyskusję wokół tematu, który po 1945 r. był traktowany jak społeczne tabu. Co w tej dyskusji najbardziej Cię zaskoczyło?

JOANNA OSTROWSKA: Zaskoczyły mnie reakcje czytelników. Mnóstwo ludzi kontaktuje się ze mną, żeby opowiedzieć swoje historie rodzinne. To właściwie gotowy materiał do drugiego wydania „Przemilczanych” i bardzo dla mnie ważny, ponieważ wielkim problemem było dotarcie do świadków albo ich potomków. Jest to także potwierdzenie, że wbrew powszechnej opinii historia przemocy seksualnej podczas II wojny światowej przetrwała w pamięci bliskich. Tym większą mam nadzieję, że moja książka przyczyni się do odzyskania historii tych zapomnianych ofiar narodowego socjalizmu, która w polskiej pamięci zbiorowej – w przestrzeni publicznej – dotąd praktycznie nie istniała. Dlatego moja kolejna książka będzie dotyczyła nieheteronormatywnych ofiar III Rzeszy.

„Przemilczane” traktują o trzech rzeczach. Nie wiem, co jest najważniejsze: czy nieznane fakty dotyczące przymusowej seksualnej pracy kobiet w czasie II wojny? Czy to, jak mówiono o tym kiedyś i jak mówi się teraz? Czy może to, jak te kobiety zostały wyparte z naszej pamięci zbiorowej? Zacznijmy od ostatniej sprawy: przełamujesz chyba ostatnie tabu II wojny, przynajmniej w Polsce.

Kiedy zaczęłam zastanawiać się nad tym tematem – był to rok 2005, może 2006 – myślałam również o tym, jak chciałabym go opisać. Sądziłam, że pójdzie szybko. To było bardzo buńczuczne...

I naiwne?

Również. Bo teraz widzę, że ta książka niczego nie zamyka, a taki miałam cel. Mogę nią tylko otworzyć dyskusję. Choć, z drugiej strony, nie stoi teraz samotna na półce, ukazują się inne dotyczące m.in. historii kobiet, więc dziś jest to inna sytuacja niż choćby pięć lat temu.

Co mnie zaskoczyło, gdy zaczynałam pracę, to nienawiść, strach i pogarda. Moim zdaniem to najmocniejsze emocje, które pojawiały się w Polsce wobec tych kobiet. Jeszcze w czasie wojny. Potem pogarda się utwardziła. Także gdy mówiono o nich po 1989 r., to zwykle twardym językiem, z wielką niechęcią. Dlatego – obok pracy historycznej – chciałam oddać głos tym kobietom. Ale to się chyba nie udało, to książka o przemilczeniu.

Taki ma tytuł.

Tak, bo to książka o ciszy, z którą ja też nie mogłam sobie poradzić.

Wyzwaniem był też język. Bo jak mówić o Twoich bohaterkach: kobiety zmuszane do prostytucji, prostytutki, seksualne pracownice przymusowe?

To też był proces. Na początku używałam określenia „przymusowa prostytutka”. Teraz bym tak nie napisała! Ale wtedy nie zdawałam sobie sprawy, jak poprzez takie określenie wpisuję się w stereotypowe postrzeganie: że albo są ofiary, albo „element kryminalny”. Uczyłam się języka wraz z rozwojem tej gałęzi historycznej w Niemczech i Austrii. Tam przełom nastąpił w okolicy roku 2006. W każdym razie teraz jedynym akceptowalnym dla mnie określeniem jest: „seksualne pracownice przymusowe”. Chcę pokazać, że są one częścią naszej pamięci zbiorowej, także częścią społeczności obozów koncentracyjnych, i że musimy je do tej pamięci włączyć. Ich doświadczenie wojenne było częścią szerszego doświadczenia pracy przymusowej. Choć na początku zarzucano mi błąd logiczny: że pracownicy przymusowi to jedno, a moje kobiety to co innego.

Bo nie pracowały czy też nie pracowały przymusowo?

Jedno i drugie. Proces odzyskiwania zaczął się więc od pokazania, że wtedy, podczas II wojny światowej, był to rodzaj pracy przymusowej.

Podkreślasz, że w sytuacji wojny każdy wybór jest wyborem pozornym, bo wszystko odbywa się pod przymusem.

Musiałam stoczyć walkę o wykazanie, że ten przymus był, że tu nie było dobrowolności. To podstawowe założenie mojej książki. Trzeba zrobić wysiłek i wyjść z wyuczonej wersji historii, która była opowiadana tak, jakby te kobiety miały wybór. Autorzy książek o II wojnie światowej szybko podejmowali decyzję za te kobiety, klasyfikowali je i bez wahania oceniali: np. skoro niektóre z nich to były przedwojenne tzw. zawodowe prostytutki, nie może być mowy o przymusie i cierpieniu, bo i tak by to robiły. Tymczasem to nie jest takie czarno-białe. To, że podjęły taką decyzję przed wojną, nie znaczy, że chciały pracować w niemieckim burdelu. Były też inne kobiety, które np. wyszły na zakupy, trafiły na łapankę i Niemcy wysłali je do takiej pracy. A między tymi biegunami jest jeszcze wiele innych doświadczeń.

Dawny Żydowski Dom Akademicki w Krakowie, gdzie podczas okupacji mieścił się niemiecki dom publiczny, zdjęcie z 1928 r. / NAC

Różne były też miejsca, gdzie wysyłano kobiety do seksualnej pracy przymusowej. Zdumiewające, że od początku Niemcy podeszli do tej kwestii tak systematycznie.

To, że na terenach okupowanych Niemcy stworzyli system kontrolowanych przez siebie domów publicznych, było po części pokłosiem I wojny światowej. Republika Weimarska miała wielki problem z chorobami wenerycznymi. Dlatego po rozpoczęciu II wojny światowej władze niemieckie zdecydowały nie tylko, że muszą istnieć domy publiczne dla żołnierzy, ale że muszą być one kontrolowane. Pierwszy rozkaz dotyczący sieci domów publicznych dla wojska i policji wydano już 9 września 1939 r. To były pierwsze wytyczne, jak to ma wyglądać. Zakładano też, że mają być osobne domy dla Wehrmachtu i dla SS.

Planowano wykorzystać istniejącą „siłę roboczą”, tj. zawodowe prostytutki. Na początku zabierano dokumentację polskiej policji kryminalnej i starano się rozeznać, jak to wyglądało w danym mieście przed wojną. W pierwszych rozkazach mowa jest o tym, że do burdeli należy kierować tylko Polki i Czeszki, nie Żydówki. Co ważne, był to też interes: domy miały zarabiać. Wkrótce okazało się, że zapotrzebowanie na kobiety jest tak wielkie, że organizowano całe transporty do takich domów, a wiele kobiet pochodziło z łapanki.

Burdele powstały też w obozach koncentracyjnych, zwano je puffami. Po co?

Miały motywować więźniów do bardziej wytężonej pracy. Systemów podnoszenia wydajności w obozach było dużo, ale kobieta to była największa nagroda, iluzja wolności. Domy publiczne dla więźniów powstały w dziesięciu obozach koncentracyjnych. W kompleksie obozowym Auschwitz-Birkenau-Monowitz przetrzymywano w sumie 72 kobiety.

To sytuacja, gdy ofiara, więzień obozu, może stać się sprawcą przemocy wobec kobiety, która jest mu „przekazana” na 10-15 minut...

Tego rodzaju przemoc też się zdarzała. Ofiary – w tym przypadku mężczyźni-więźniowie – stawali się sprawcami przemocy w stosunku do kobiet-więźniarek, które były w puffie.

Twierdzisz, że te historie nigdy nie staną się częścią naszej pamięci zbiorowej.

I dlatego jest to książka o przegranej. O moich porażkach. Słyszałam wiele razy, że to nigdy nie będzie Historia, taka przez wielkie „H”. Właściwie słyszę to do dziś. Dlatego chciałam pokazać mnóstwo różnych przypadków. Zapomniano o nich, bo uznano, że to nie jest nasza historia: ani historia narodowa, ani historia codzienności wojennej, ani nawet historia rodzinna. Że to na pewno nie była nasza babka, ciotka. A jeśli to nie jest nasza historia, nie musimy jej znać.

Ciekawe, że zaraz po 1945 r. o tych doświadczeniach mówiono w sposób bardziej otwarty. Dopiero potem nastąpiło wyparcie. Jak piszesz: „wyparcie z premedytacją”.

Więcej: to było „betonowanie dyskursu”. Wcześniej, do przełomu lat 40. i 50., panowała swego rodzaju „wolna amerykanka”, jeśli idzie o pamięć zbiorową. Jednocześnie ludzie zaczynali zdawać sobie sprawę, że ich wojenne doświadczenia będą istotne, zaczynano ustalać, co będzie pamiętane, a co nie. I co będzie opowieścią pożądaną. Na początku było przyzwolenie na opowiadanie o przymusowych pracownicach seksualnych. W 1947 r. „zmuszaniem przez Niemców kobiet polskich do nierządu” zajęła się Okręgowa Komisja Badania Zbrodni Niemieckich w Krakowie. Ale to był krótki czas. Potem to się zmieniło.

Dlaczego?

Władze PRL podjęły decyzję o kreowaniu „pamięci antyfaszystowskiej”, jednolitej, bez akcentów etnicznych. Oczywiste też było, że w takiej pamięci nie ma miejsca na domy publiczne. Komunistyczny bohater do burdelu nie chodził. Obecni bohaterowie też zresztą nie. Jedna z moich bohaterek – więźniarka puffu w Auschwitz – zaraz po wojnie chętnie chodziła na spotkania organizacji więźniarskiej, była lubiana. Potem coś się stało, przestała przychodzić. Możemy się domyślać, że atmosfera wokół niej zaczęła się zagęszczać.

Sądzę, że pewnym czynnikiem była tu także niemożność zrozumienia, jak skrajnie trudne warunki panowały w takich miejscach i jak wiele granic tam ludzie przekraczali. A że wiele rzeczy nie mieściło się ludziom w głowie, to z czasem niektóre opowieści stawały się coraz bardziej ekstremalne, dokładano do nich szokujące szczegóły. Seksualność połączona ze śmiercią była czymś niepojętym. Kobiety pracujące seksualnie zostały uznane za kogoś z zewnątrz, kogoś innego niż „zwykłe” kobiety. Kogoś złego.

Niemcy też chcieli, by one tak były postrzegane. Porażające są opisy, jak wielką nienawiść, czasem fizyczną agresję, budziły kobiety z puffów u innych więźniarek.

One czuły, że to wstyd dla całej grupy: nie tylko w obozie, także dla grupy narodowej.

Rolę domu publicznego pełniła także Podobną rolę pełniła także bursa w Krośnie, zdjęcie z 1931 r. / NAC

W relacjach więźniarki podkreślają, że Polki nie zgłaszały się do takiej pracy.

Cały czas to słyszałam: „Polki się nie zgłaszały, Polek tam nie było, były tylko te inne”. Przykład czyszczenia pamięci, bo oczywiście Polki tam były.

Niechęć do przymusowych pracownic seksualnych utrzymała się wśród byłych więźniarek po wojnie. Także wtedy mówią o nich z pogardą i lekceważeniem.

Nie mam do nich pretensji, one musiały dostosować się do martyrologicznej narracji PRL-owskiej. Może nie mogły tego inaczej opowiedzieć. Nawet teraz próba mówienia o moich bohaterkach w inny sposób wywołuje podejrzenie: a nuż opowiadająca miała z tym coś wspólnego?

Ciekawego porównania dostarcza tu Izrael i okres powojenny, gdy przybywają tam europejscy Żydzi, którzy przeżyli Zagładę. Byli potrzebni do pracy i walki, powstawało nowe państwo. Ale jednocześnie powszechne było podejrzenie, że mężczyzna, który przeżył, na pewno donosił. A kobieta? Wiadomo, co robiła, inaczej by nie przeżyła.


Czytaj także: Odpominaczki - Magdalena Nowicka-Franczak o książkach Joanny Ostrowskiej, Marty Madejskiej i Joanny Kuciel-Frydryszak


Na wstydzie był oparty cały stworzony przez Niemców system tej pracy. Symboliczne, że poza KL Auschwitz I oraz KL Mauthausen puff był zawsze w ukrytej części obozu. Znaczące też, że w Miejscu Pamięci Sachsenhausen po wyzwoleniu więźniowie zrównali ten budynek z ziemią.

Kobieta trafia do puffu, musi robić rzeczy, których robić nie chce, jest narażona na przemoc nadzorców i bywających tam więźniów. Potem wojna się kończy, a ona nie może opowiedzieć swojej historii, nie może liczyć na współczucie. Żyje w lęku, że spotka kogoś, kto powie, co robiła...

Gdy zaczęłam pisać tę książkę, zakładałam, że będzie to praca stricte historyczna, kończąca się na roku 1945. Potem zrozumiałam, że równie ważne jest to, co było później. Ich cierpienie trwało dalej, nigdy nie zostało przepracowane i zaakceptowane. Strach trwał. Bo w małym miasteczku wystarczyła plotka, aby życie takiej kobiety legło w gruzach.

Nie mogły mówić otwarcie o swych doświadczeniach. Teraz już raczej za późno.

Nadal nie ma przyzwolenia na ich opowieść, a skutki społeczne po ewentualnym ujawnieniu ich relacji mogą być porażające. Nawet gdy kobieta już nie żyje, ale rodzina się o tym dowiaduje. To dużo mówi o stosunku polskiego społeczeństwa do pracy seksualnej także współcześnie.

Rekonstruujesz losy tych kobiet z pasją detektywa. Z list transportowych, inwentarza burdeli, z suchych akt, gdzie policzone są krzesła na wyposażeniu i policzone są kobiety. Choć brak ich imion, jakby były przedmiotami, na równi z krzesłami.

Niektórzy przekonywali mnie, że z dostępnych materiałów nie da się napisać książki. Że to za mało, że to nie jest pełen obraz. Musiałam zadać sobie pytanie, czy z suchych dokumentów, jak listy transportowe lub wyniki badań cytologicznych, można wyczytać traumę. Musiałam się przyzwyczaić, że w aktach krzesła i umywalki wydawały się ważniejsze. Zrozumiałam, że muszę być dokładna i nie mogę żadnej z tych kobiet opuścić. Dlatego np. wspominam o piątce kobiet, które miały zostać wysłane do Zgierza, choć nic więcej o ich losie nie udało mi się ustalić. Ale to ważne, by pamiętać także o tej piątce.

Jednak o kilku bohaterkach udało Ci się zgromadzić spory materiał. Np. o Mariannie: to ważna postać, właśnie ze względu na postrzeganie tych kobiet. Więźniarkom zmuszonym do pracy w puffie w obozie współczujemy, ale obawiam się, że wobec Marianny i dzisiaj niełatwo byłoby wzbudzić współczucie. Pokazujesz, że i ona nie miała wyboru.

Marianna była dla mnie swego rodzaju darem od losu, bo w zbiorze akt kryminalnych w Poznaniu tylko jej teczka się zachowała. Ona trafiła do domu publicznego dla Niemców na ul. Rybaki po tym, jak została aresztowana, być może pod fałszywym zarzutem. Nie miała wyboru. Była tam wykorzystywana od końca 1940 r. do początku 1942 r. Buntowała się, uciekała. Karano ją, łamano. Jest tego cała teczka. Prawdopodobnie to jedyna pełna kartoteka seksualnej pracownicy przymusowej. Zastanawiałam się, jak jej historia będzie odebrana. Np. to, że pije. Choć uważam, że pijąc, starała się to przetrwać. Ale my lubimy historie o pięknych duszach, a nie o pijanej i upokorzonej kobiecie w burdelu.

Bardziej w cenie są inne historie, np. kobiet-żołnierek...

À propos konspiracji: już po napisaniu książki dowiedziałam się, że istnieje relacja Polki zaangażowanej w podziemiu w Poznaniu, która materiał wywiadowczy, jaki zdobywała, uzyskiwała od kobiet z domu publicznego. Rano przychodziła na Rybaki, dowiadywała się, co się w nocy zdarzyło, co jakiś Niemiec mówił, przekazywała tym kobietom zadania. Czyli jednak mogłyby one być częścią naszej bohaterskiej wojennej opowieści...

Wracając do Marianny: w 1943 r. trafiła do Auschwitz, ale nie ma jej w Księdze Pamięci.

Nie ma. Jej nieobecność w Księdze Pamięci może być oczywiście błędem. Ale wydaje mi się, że w tym temacie błędów i przypadków jest stanowczo za dużo.

„Przemilczane” to także książka bardzo współczesna. Bo przecież i dziś kobiety będące ofiarami wojennej przemocy seksualnej często nie chcą o tym mówić, boją się potępienia, przerzucenia na nie odpowiedzialności.

Ale to także czas, gdy Pokojową Nagrodę Nobla dostały osoby walczące z przemocą seksualną: była niewolnica seksualna Nadia Murad [jazydka z Iraku – red.] i ginekolog z Konga Denis Mukwege. Ale jeśli idzie o ten temat w Polsce, to rzeczywiście jesteśmy na początku drogi. Nie lubię tak mówić, ale tak jest. Nadal są „dobre” ofiary i „złe” ofiary związane z seksualnością. Postrzegane jako coś, co nas nie dotyczy. A ja chciałam pokazać, że to jest nasze. Że to się stało naszym babciom, że to się mogło stać twojej babci. Natomiast jest moją porażką, że nie podaję prawdziwych nazwisk moich bohaterek. To mogłoby zostać użyte przeciwko ich rodzinom. Mam nadzieję, że kiedyś, jeśli będzie kolejne wydanie książki, będę mogła otworzyć mój notes i przywrócić im także tożsamość.

Dobrze, że masz ten notes.

©℗

ZORGANIZOWANY GWAŁT W WARUNKACH TERRORU

To być może ostatnie tabu z czasów niemieckiej okupacji w Polsce. Opowiada o nim książka „Przemilczane. Seksualna praca przymusowa w czasie II wojny światowej” (wyd. Marginesy) Joanny Ostrowskiej, efekt 10-letniej pracy autorki.

Ostrowska – rocznik 1983, doktor historii, absolwentka Katedry Judaistyki UJ, Instytutu Sztuk Audiowizualnych UJ i Gender Studies UW – nie tylko prowadziła poszukiwania w archiwach, ale podjęła też próbę odnalezienia żyjących jeszcze kobiet, które zmuszano do pracy w niemieckich domach publicznych, także tych funkcjonujących w obozach koncentracyjnych. Oraz – przekonania ich, aby opowiedziały swoją historię. Ich doświadczenia, ich krzywda pozostają ukryte: one same nie mówiły o tym po wojnie, bojąc się stygmatyzacji, nie zachowały się ich relacje.

Istnienie systemu „zorganizowanego gwałtu w warunkach terroru” – jak nazywa to Ostrowska – nie jest dziś w Polsce powszechnie znane. Wydaje się, że raczej jest odsuwane na margines – i historycznych badań, i społecznej recepcji. Nawet teraz autorka zdecydowała się nadać swoim bohaterkom pseudonimy. „Nadal strach o nich mówić. Nadal nie możemy albo nie chcemy o nich usłyszeć” – pisze. Oraz apeluje o „rehabilitację ofiar i uznanie ich cierpienia”. ©(P) PB

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarka działu Świat, specjalizuje się też w tekstach o historii XX wieku. Pracowała przy wielu projektach historii mówionej (m.in. w Muzeum Powstania Warszawskiego)  i filmach dokumentalnych (np. „Zdobyć miasto” o Powstaniu Warszawskim). Autorka… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 27/2019