Ostatnia trasa Lonka Krawczyka

REPORTAŻ By pokazać, jak skakał w cyrku, stawia na stole taboret. Opiera na nim ręce i ugina kolana – jakby chciał to zrobić jeszcze raz.

24.10.2022

Czyta się kilka minut

Lonek Krawczyk w swoim mieszkaniu we Wrocławiu. 12 października 2022 r. / Dariusz Kałan
Lonek Krawczyk w swoim mieszkaniu we Wrocławiu. 12 października 2022 r. / Dariusz Kałan

Do baru przydrożnego wchodzi autostopowicz z torbą na ramieniu. Wyjmuje stalową laskę, wyrzuca nogi do góry i opierając na wyprostowanej ręce ciężar ciała tak manewruje stopami, że napoczyna butelkę ukrytą w podkolanówce. Sączy się mleko, które autostopowicz wyłapuje do szklanki trzymanej w drugiej dłoni.

Następnie staje na głowie na barze, na którym czeka kolejna butelka. W takiej pozycji nalewa wodę do szklanki i wypija. Przenosi się szpagatem na podłogę i nieporadnie znowu próbuje dostać się na stół. A to wywinie mu się noga, a to uderzy buzią o blat. W końcu zniecierpliwiony stawia na stole krzesło i z miejsca na nie wskakuje.

Zestawia krzesło i stepuje. Nagle potyka się. Na chwilę ratuje go oparcie krzesła, które jednak odjeżdża, a on zwisając jedną nogą na stole, drugą na oparciu, spokojnie przegląda jadłospis. Wybija się do góry, zaczyna żonglować czterema jabłkami, na koniec wrzucając je do podbieraka wystającego z torby. A potem staje na rękach i uchwyciwszy nogami krzesło, schodzi ze stołu na ziemię.

Z tym krzesłem robi dziesięć flik flaków. Jedenaście kolejnych – na stole. Ale uwaga! Zbliża się samochód! Chłopak próbuje przyciągnąć uwagę obręczą z namalowanym na bibule znakiem drogowym. Kierowca nie reaguje, a on przebija nogami znak i saltem przeskakuje przez obręcz.

Autostopowicz to smukły, ciemny blondyn o niebieskich oczach. Ma dwadzieścia kilka lat, dopinaną brodę, spodnie zawinięte pod kolanami i ekscentryczną koszulę z wydrukowanymi tytułami wszystkich gazet w Polsce. ­Nazywa się Lonek Krawczyk.

Ja chcę wam zaśpiewać o pewnym

miasteczku, którego być może

nie znacie

– W lokalu Feniks w Krakowie przy odbiciu do tego finałowego salta trafiłem na mokre podłoże, bo ktoś coś rozlał – wspomina. – Nogi się spode mnie wyślizgnęły i upadłem na plecy. Coś mi się przestawiło w kręgosłupie i musiałem wyeliminować trik z mlekiem. Zamiast tego grałem na organkach.

 

Żeby pokazać, jak wysoko skakał, stawia na stole taboret. Będzie z metr trzydzieści. Ugina kolana; przez chwilę wydaje się, że spróbuje skoczyć jeszcze raz. Tak jakby nie miało znaczenia, że we wrześniu skończył osiemdziesiąt cztery lata.

W dwupokojowym mieszkaniu na drugim piętrze kamienicy na wrocławskim Śródmieściu przez odsłonięte okna sączą się strumienie jesiennego słońca. Ale czas nie ma tu wstępu. Lokator jest gibkim dwudziestolatkiem, a postacie z fotografii, portretów i wycinków prasowych wydają się bliskie i dotykalne, jakby siedziały obok Lonka na ciężkich antycznych meblach.

Jest matka Władysława i ojciec Lucjan. Ona – piękna tancerka i choreografka uwieczniona na wiszącym na ścianie obrazie przez włoską malarkę z Bystrzycy Kłodzkiej, on – błyskotliwy konferansjer, humorysta i improwizator wymyślający na poczekaniu rymowane odpowiedzi na pytania publiczności.

Są partnerzy i mistrzowie. Ot, choćby aktor Ludwik Sempoliński, który po występie na tej samej imprezie podszedł do Lonka i powiedział: „Panie kolego, na tych pana fikołkach to się nie znam, ale gratuluję panu wykonania dobrej strony aktorskiej”.

Są wreszcie nauczyciele: pan Milecz, najlepsza przedwojenna firma akrobatyczna, który od małego musztrował Lonka, oraz Jerzy Milis, zwany Jorkiem. Pierwszy szef. – To był szczególny kat na robotę – mówi Krawczyk. – Obaj nauczyli mnie dyscypliny i obowiązkowości. Wpoili ambicję. Milis zwykł mawiać, że nieważne, co się w życiu robi, ale że trzeba robić to dobrze.

Miasteczko jest małe, zupełnie maleńkie,

na mapie nie znajdziesz go sam

Pod portretem matki, przed rozłożonymi na stole czarno‑białymi zdjęciami i starymi programami cyrkowymi, Lonek śpiewa piosenkę o cyrku autorstwa swojego ojca. Chore struny głosowe nie pozwalają mu wyciągnąć wysokich dźwięków, ale ani nie myli tekstu, ani nie łamie linii melodycznej. Jest w swoim żywiole: przed żywą publicznością, a jednocześnie między tymi, którzy go znali i kształtowali na różnych etapach życia.

Bo Lonek robi wiele rzeczy. Jego drogę zawodową można podzielić na trzy okresy. Pierwszy trwa od okupacji do 1962 r. To czas największych spełnień artystycznych: trupa akrobatyczna Milecza, variétés rodziców w Częstochowie i Bystrzycy Kłodzkiej, szkoła cyrkowa w Julinku, praca w Zjednoczonych Przedsiębiorstwach Rozrywkowych, no i wreszcie wicemistrzostwo Polski w akrobatyce sportowej.

Okres drugi zaczyna się wraz z odejściem z ZPR z powodu niskiej pensji. Utrzymuje się z chałtur w barach i restauracjach, w tym z numeru, który staje się jego wizytówką, czyli autostopowicza. Trafia z nim nawet do Szwecji; za miesiąc pracy po drugiej stronie Bałtyku kupuje volkswagena garbusa. Ale coraz łapczywiej spogląda w stronę nowej pasji. – Ojciec został oddelegowany do prowadzenia czeskiego lunaparku i potrzebował kasjerów – wspomina. – Zatrudnił mnie i mogłem do woli przyglądać się karuzelom.

To okres trzeci: w maju 1972 r. Lonek wyjeżdża w pierwszy sezon jako karuzelnik. Będzie tak wyjeżdżał przez kolejnych czterdzieści lat. Woli to niż robić zęby (w międzyczasie skończył z ­wynikiem bardzo dobrym Państwową Szkołę Medyczną Technik Dentystycznych).

– Nigdy nie żałowałem – mówi. – Zęby to stabilność i przewidywalność, ale jednak wąska specjalizacja. Natomiast prowadzenie wesołego miasteczka to ­kolosalne zderzenie z potrzebą znajomości wielu innych zawodów. Trzeba być ślusarzem, mechanikiem, kierowcą, elektrykiem i menedżerem. To pociąga, bo my mamy w sobie cygański zew krwi.

Miasteczko to ma domki kolorowe,

malutkie są, milutkie są i wszystkie

jednakowe

Mało kto rozumie Lonka tak dobrze jak jego przyjaciel Zdenek Ruml (68 lat), Czech mieszkający od początku lat 70. pod Wrocławiem. Przeszedł taką samą drogę: od cyrkowca (jeździł na monocyklu) po karuzelnika. – Z tego się nie da wyjść – komentuje. – Jeśli ktoś się urodził w cyrku jak Lonek i ja, to ma to we krwi. Arena to magiczny krąg. Po zakończeniu kariery korci, żeby nadal wywoływać uśmiechy.

Cyrkowcom powodzi się lepiej niż zwykłym zjadaczom chleba. Mają urlopy okolicznościowe, dodatki za pracę w święta. Z wyjazdów zagranicznych przywożą równowartość kilku pensji krajowych i nawet jak muszą się dzielić prowizją z ZPR, raczej nie narzekają. Do tego dochodzi udział w popularnych telewizyjnych programach cyrkowych. Oblężenie przeżywa szkoła w podwarszawskim Julinku, do której aplikują setki kandydatów rocznie. Polska – od artystów po kadrę techniczną – obstawia najważniejsze cyrki w Europie.

– Lonek i Zdenek trafili w dziesiątkę – mówi Janusz Sejbuk (68 lat), były linoskoczek, obecnie trener w szkole cyrkowej w Julinku i kustosz tamtejszego muzeum. Skarbnica wiedzy o historii polskiego cyrku. – Po wojnie cyrki i wesołe miasteczka zostały siłą upaństwowione, ale właścicielom tych drugich w latach 70. pozwolono na prowadzenie działalności prywatnej. Ci dwaj mieli refleks, w odpowiedniej chwili przeszli na drugą stronę.

Bo zderzenie z życiem poza areną bywa brutalne. Według szacunków Sejbuka w latach 60. w szczytowym okresie zatrudnienia w Polsce było dwanaście dużych cyrków i ponad sześciuset artystów, a na początku lat 90., czyli po zmianie systemu i prywatyzacji cyrków – około dwudziestu cyrków i tylko kilkudziesięciu artystów.

Wycofywali się ze względu na brak ofert, wiek albo dlatego, że za bardzo przyzwyczaili się do starego sposobu pracy. Przechodzili do handlu, gastronomii, turystyki. Inni inwestowali zarobione w PRL pieniądze i bankrutowali. Jak w loterii. Cały przekrój społeczny zamknięty w świecie cyrkowym.

Na każdej ścianie malowane lśnią

okienka dwa, a każdy domek cztery

koła ma

Lonek ma marzenie. Chciałby wyruszyć w jeszcze jedną trasę ze swoimi karuzelami. W łańcuchowej zmniejszył liczbę miejsc z dwudziestu czterech do dwunastu. Natomiast hydrauliczna dwugondolowa (z szesnastoma miejscami) po jego poprawkach waży dziesięć ton, a nie czterdzieści jak większość tego typu. Obie są bezpodestowe, można je zatem szybko rozstawić. – Fruwa się jak na helikopterze – zachwala.

I nie daje się przekonać Zdenkowi, że czas dla małych karuzelników się skończył. – Przetargi, nerwówka, wyścig zbrojeń… – tłumaczy Ruml. – Giganci nas przebijają, bo mają nowoczesne sprzęty i pieniądze.

I nie przyjmuje do wiadomości, że karuzela w stechnologizowanym świecie to przeżytek. – Co jest dobrym produktem, powinno trwać – mówi z pasją. – Ja do swoich pomysłów byłem za powolny i za dokładny, przegapiłem postęp techniczny, poza tym zawodzili mnie współpracownicy. Teraz, kiedy moje pomysły są wreszcie dopracowane, chciałbym je sprawdzić w praktyce.

Każdego roku planuje, że rozstawi gdzieś te karuzele. Ostatni raz robił to w 2012 r.

Sejbuk rozumie i podziwia upór Lonka. – On do tej pory nie wyszedł z cyrku – mówi. – I wiek nie ma znaczenia. Świat się zmienia, a dzisiaj młodzi szukają tego samego co moje pokolenie czy Lonka. Wolności. Nowych wyzwań. Nie chce się siedzieć przy biurku.

Jedzie pięknie poskładany ten ogromny

gmach, jadą maszty, jadą ściany

i płócienny dach

Uczniowie szkoły cyrkowej w Julinku, którzy dopiero wkraczają do magicznego kręgu, nie powąchają trocin rozrzuconych na arenie. Bo zwierząt w cyrku już właściwie nie ma. Ich cyrk pachnie watą cukrową i popcornem. A jednak Lonek – chociaż dzieli go od nich ponad sześćdziesiąt lat – dojrzałby w nich bliskie dusze.

Tak jak i on, dzieckiem cyrku jest Basia Łyczak z Lublina (20 lat, specjalizacja: lupy). Występuje od siódmego roku życia. – Nie wiem, jak to jest nie być w cyrku – mówi.

Żywiołowa i gadatliwa, uważa, że na pewno jej się uda. – Jestem w stu procentach poświęcona cyrkowi, chociaż często mi się nie chce, mam kontuzje albo zakwasy… Nie studiuję, nie pracuję nigdzie indziej, zarabiam na zleceniach cyrkowych. Trochę to samolubne, ale w kogo wierzyć, jak nie w siebie.

Jeremi Maruszczak z Elbląga (22 lata, specjalizacja: drabina ekwilibrystyczna): – Bakcyla złapałem jako dziesięciolatek na Festiwalu Ognia i Kuglarstwa w Ostródzie. Owszem, zaliczyłem pół roku na biogospodarce na WAT. Ale przyszedł covid, siedzenie przy komputerze, depresja itd.… Uznałem, że już tak nie mogę. Bo tylko cyrk daje mi spełnienie.

 

Ignacy Stigler, syn Polaka i Austriaczki (23 lata, planowana specjalizacja: koło cyra): – Robię pokazy ogniowe. W ogniu jest coś prymitywnego: czujesz niebezpieczeństwo, a jednocześnie tańcząc, pięknie go komponujesz. Ogółem to mam pociąg do ryzykownych spraw. Nie chcę nudy, stabilności i normalnego trybu życia.

Radek Kosiński ze Stargardu (22 lata, planowana specjalizacja: lina pozioma albo trampolina): – Cyrk to styl życia. Na pierwszym miejscu stawiasz wolność. U nas w kraju utarły się schematy, że młodzi ludzie muszą spełnić jakieś wymogi, żeby ich życie było dobre. Spłodzić syna, zasadzić drzewo, wybudować dom, być przykładną matką… Niektórzy mogą się w tym odnajdywać, natomiast tutaj znajdziesz osoby, które mówią: potrafię żyć inaczej i jest mi z tym dobrze.

– Jesteście rebeliantami?

– Nie! Cyrkowiec jest jednym z najstarszych zawodów. To społeczeństwo żyje w innym, dziwnym świecie. My ­kultywujemy tradycję sprzed tysięcy lat, a taki informatyk jest wymysłem nowoczesności.

Miasteczko to ruszyło w drogę,

dalej już front i tyły zburzone są,

areny nie ma wcale

21-letni Kacper z warszawskich Bielan (specjalizacje: koło cyra i chiński maszt) po skończeniu szkoły chce przez jeden sezon zakosztować życia cyrkowego w Polsce, a potem wyjechać za granicę. Kiedy spacerujemy po parku w Julinku, próbuję go do tego zniechęcić.

– Nie wszyscy dają radę fizycznie. Nie wszyscy będą w stanie się z tego utrzymać.

– Było kilka momentów, kiedy też pomyślałem, że to nie dla mnie. Że i tak nie mam gwarancji, że będę występował – przyznaje. – Sądzę, że każdy, kto codziennie pracuje z czymś, co wymaga poświęceń, ma takie wątpliwości. Największym czynnikiem motywującym do dalszej pracy jest po prostu to, że cyrk sprawia mi radość.

– Cyrk przemija. Ludzie mają inne rozrywki.

– Nie uważam tak. Jak cyrk przyjeżdża do miasteczek czy wsi, to jest zawsze wydarzenie.

– Nikt nie zna nazwisk artystów cyrkowych.

– Czy to źle? Koniec końców znają cię w kręgu show biznesu, oferty i tak dostaniesz. Wszyscy idący do tej szkoły akceptują, że cyrk to rozrywka na tu i teraz. Cyrk przyjeżdża i odjeżdża, może zostaje po nim ślad w pamięci.

– Będziesz chałturzyć na rautach dla bankowców.

– To nie jest moja docelowa grupa, ale czemu nie. Skoro chcą to oglądać. To nadal jest zadziwianie ludzi.

– A jednak trochę się boisz, bo studiujesz zaocznie wychowanie fizyczne.

– Myślę o tym pragmatycznie, że jedno uzupełnia drugie na starość. Jak coś się stanie, to przynajmniej będę miał inną możliwość.

Już domków małych szereg cały

powędrował gdzieś, by innym ludziom

śmiech i radość nieść

Lonkowi drży głos, kiedy słyszy, że w tekście pojawią się młodzi ludzie.

– Chciałbym im zatem coś przekazać. Jeśli młody człowiek znajdzie w sobie siłę i odkryje chęci do zajęcia się czymkolwiek, wniesie w to pasję, cierpliwość i pracę przeliczaną na lata, to będzie miał udane życie. Warto wytrwać i nie załamywać się niepowodzeniami, bo one hartują człowieka. To jest dar losu, jeśli ma się zadowolenie z dziedziny, która tworzy życie lepszym, ciekawszym i pogodniejszym. Uboga jest młodzież, która w sobie tego nie odkryła. Warto się wysilić. Żeby mieć na stare lata spokój duszy, że życia się nie zmarnowało.©

Jako śródtytuły wykorzystano fragmenty piosenki o cyrku napisanej w 1953 roku przez Lucjana Krawczyka, ojca Longina (Lonka).

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru Nr 44/2022