Ostatnia deska ratunku

Pojechałam z córką na Litwę i już na samym początku tej podróży utraciłam przejściowo stan błogosławionej równowagi ducha, tak starannie wypracowany przez długie, piękne lato. Otóż po całym dniu jazdy samochodem zanocowałyśmy sobie w Augustowie, w hotelu, gdzie naprzeciwko łóżek stał wielki telewizor. Tego wieczoru ukazał się w nim niejaki Kuba Wojewódzki ze swym programem.

05.10.2003

Czyta się kilka minut

Pilot gdzieś mi się zapodział, córka brała prysznic. Chcąc nie chcąc, musiałam się więc zapoznać z wypowiedzią zaproszonego do programu gościa, Cezarego Pazury (to jest artysta scen polskich i polskiej telewizji, bohater serialu “13 posterunek"; w każdym sklepie spożywczym można nabyć płytę CD z czytanymi przez tego artystę bajkami, dołączoną do pudełka margaryny “Rama"). Tamtego wieczoru w Augustowie mistrz Pazura niczym nie przykuwał mej uwagi do momentu, gdy w ostrych słowach zaczął potępiać poemat epicki Adama Mickiewicza i sugerować, że młodzież powinna wziąć pewne sprawy we własne ręce. - Szkoła chce wam kształtować smak!!! - alarmował, przejęty grozą do głębi swej duszy. - Nie czytajcie “Pana Tadeusza"! - przestrzegał. W miejsce tej nudnej ramoty mistrz zalecał młodzieży zapoznanie się z dziełem, które sam niedawno przeczytał (zdaje się, że coś nawet mówił o jego odkryciu i o tym, że sam je wystawi czy zekranizuje, i sam w nim zagra) - chodziło o “Nienasycenie" Witkacego. Wszystkim tym rewelacjom towarzyszyła staranna mowa ciała muskularnego artysty, ubranego w obcisły podkoszulek i opięte porteczki. Jakim sposobem mistrz zdołał nasycić swe uwagi o literaturze tak licznymi przaśnymi podtekstami erotycznymi, pozostanie tajemnicą jego warsztatu. Ja tego na pewno wyjaśnić nie potrafię, bo umknęła mi zasada porządkująca jego występ. Może jej nie było? A może po prostu nie było czego zapamiętywać. Utrwaliło mi się tylko to wyklinanie “Pana Tadeusza" (pewnie dlatego, że właśnie czytałam “Rekonstrukcję procesu filomatów i filaretów", pracę Jerzego Borowczyka z poznańskiego UAM). Było tak bardzo charakterystyczne dla obowiązującego obecnie w naszej ojczyźnie błazeństwa i kiczu oraz kompletnego braku samokrytycyzmu!

Żeby się dalej nie denerwować, wstałam i wyłączyłam telewizor ręcznie, po czym powróciłam do lektury tego grubego tomu (Poznań 2003, Wyd. Naukowe UAM). Pierestrojka umożliwiła p. Borowczykowi poszukiwania w archiwum Wilna i Petersburga. Odnalazł tam nowe materiały źródłowe; na ich podstawie odtworzył bardzo szczegółowo przebieg śledztwa Nowosilcowa w Wilnie i Wileńskim Okręgu Naukowym. No i proszę! - i na co padł mój wzrok w Augustowie? - na stronę 720, gdzie pod datą 26 sierpnia 1824 widnieje podpunkt f punktu 4 C, wydanej przez cara Aleksandra I sentencji wyroku “w sprawie filomatów, filaretów, towarzystw świsłockich, Wileńskiego Okręgu Naukowego oraz profesorów ks. Michała Bobrowskiego, Ignacego Daniłowicza, Józefa Gołuchowskiego i Joachima Lelewela", potwierdzające rozporządzenia Rzeczywistego Radcy Tajnego Nowosilcowa “względem przyczyn rozszerzenia się ducha niespokojnego w zakładach naukowych wydziału wileńskiego" - “ażeby zaprowadzone przez prof. Pelikana, w czasie jego zastępstwa rektora, książki szkolne zostawić po szkołach w użyciu, dawniejszych zaś, przez niego odmienionych szkodliwych książek, jak na przykład »Gramatyki polskiej« Kopczyńskiego, »Wyboru mowy«... Chrzanowskiego i innych, nie tylko na nowo w użycie nie wprowadzać, ale jeśli by się gdzie znajdowały po szkołach ich egzemplarze, odebrać i zniszczyć; prócz tego książki szkolne poddać nowemu, starannemu przejrzeniu."

W Augustowie spałam źle. Myślałam o tym, że nic mi się tak nie znudziło, jak błaznujące, podstarzałe “enfants terribles" z ich obowiązkowymi atakami na lepszych od siebie i obowiązkowymi skandalami “szargającymi świętości", które to skandale nie mają w sobie już nic skandalicznego, bo wszystko już było i wszystko już wolno. Teraz chciałabym doczekać skandalu nowego typu, w postaci znakomicie napisanej, porządnej polskiej powieści, albo świetnego filmu produkcji polskiej czy też wystawy malarstwa, które szokuje i zachwyca swoim kunsztem i pięknem. Tak. Bardzo bym chciała.

Na szczęście noc szybko minęła i już rano jechałyśmy dalej przez granicę i przez piękne lasy, drewniane wioseczki pełne dalii i aksamitek, przez zielone łąki nad Niemnem, przez Druskienniki, do Wilna, gdzie, jak się okazało, jest zupełnie inaczej niż w naszej dzisiejszej ojczyźnie. Tych młodzieżowych grupek z Polski, które widział w stolicy Litwy mój ulubiony felietonista Jacek Podsiadło (wielki medal zasługi za felieton o szkole!), już nie zastałam pod pomnikiem Mickiewicza. We wrześniu nie widać już było na wileńskich ulicach żadnych niechlujnych, brzydkich i hałaśliwych postaci. Nie spotkałam ani jednej osoby o wulgarnej twarzy i włosach ufarbowanych na malinowo. Nie dostrzegłam też, by ktoś obnaszał kolczyk w brudnym pępku. Nikt absolutnie nie siedział na krawężnikach, nie kulił się na schodach zabytkowych kościołów ćmiąc skręty, nikt nie wrzeszczał i nie puszczał swojej muzyki na cały regulator. Przeciwnie. Cichymi, ślicznymi uliczkami przemieszczali się młodzi, kulturalni Europejczycy z Uniwersytetu Wileńskiego, a w mrocznych zaułkach nie strach było się natknąć na grupę ubogich wyrostków w obwieszonych spodniach i kurtkach, gdyż ci okazywali się uprzedzająco grzeczni i udzielali informacji po angielsku. W telewizji litewskiej nie ma Cezarego Pazury ani też nawet kogoś do niego podobnego.

Obecność Mickiewicza w tym mieście jest oczywista, realna i wyczuwalna (“Na każdym miejscu i o każdej dobie..."). Córka pokazała mi każdy kącik Wilna, nawet tę kolumnę kościoła św. Kazimierza, za którą w “Dziadach" skrył się Jan Sobolewski, patrząc na ratusz (stamtąd właśnie wywożono tych, o których mówił: “Jeśli zapomnę o nich, Ty, Boże na niebie, zapomnij o mnie"). Sprawdzałyśmy, czy rzeczywiście mógł zza tej kolumny zarazem widzieć wnętrze opustoszałego kościoła z księdzem, wznoszącym Hostię (mógł!).

Dodam, że Wilno pięknie się odnawia przed wejściem do Unii, zabytki odzyskują blask, a kościół Franciszkanów (w ich klasztorze więziono filaretów), który jeszcze parę lat temu był ruiną, ma już nowy dach i otynkowaną górną kondygnację. Trwa zbiórka datków na dalszy remont.

Zachwycone i szczęśliwe wróciłyśmy do Polski, gdzie, wbrew naszym obawom, nie popadłyśmy w przygnębienie; pewnie dlatego, że z Prania na Mazurach pojechałyśmy prosto do naszego ogrodu, położonego w okolicy Pobiedzisk (powiat gnieźnieński). Nie ma tu telewizora, są za to książki i płyty. Nadmiar tych pierwszych, na zakończenie wakacji, postanowiłam przekazać Bibliotece Miasta i Gminy Pobiedziska. Tak trafiłam na panie: dyr. Elżbietę Białek (w filii dla dorosłych) i Barbarę Nowak-Słomiany (filie dla dzieci i młodzieży). Zaprosiły mnie natychmiast na głośne czytanie, które od lat prowadzi ta druga placówka. Podczas wakacji czytano dzieciom baśnie. Teraz, we wrześniu, na ogólne życzenie czyta się młodzieży “Pana Tadeusza". Wystąpił już burmistrz, sekretarz rady miejskiej, nauczycielki i co odważniejsze mamy. Będą czytali: zastępca burmistrza i siostra dyrektorka z liceum Sacré Coeur. Ja mogłabym się zająć Księgą Dziesiątą, która właśnie przypada na piątek.

Z duszą na ramieniu pojawiłam się w piątkowy wieczór przed budynkiem biblioteki i ujrzałam tłum - naprawdę tłum - młodzieży, ciągnącej ze wszystkich stron miasteczka. W pełniutkiej sali, w ciszy i spokoju, wszyscy zasiedli na krzesłach, stołkach i podłodze, wyjęli swoje egzemplarze “Pana Tadeusza", otworzyli na “Emigracji" i spojrzeli na mnie wyczekująco.

Nikt nie miał malinowych włosów ani wulgarnej twarzy. Przed sobą widziałam miłe, myślące oblicza, mądre czoła, spokojne oczy.

Czytałam przez godzinę i nie słychać było żadnego innego dźwięku poza kasłaniem przeziębionego chłopca i brzęczeniem muchy. Którejś dziewczynie odezwał się w torebce telefon komórkowy - wypadła w popłochu na korytarz, po czym cichutko wróciła i znów siadła na podłodze, patrząc w książkę i w skupieniu przewracając kolejne kartki.

Już po chwili czytania poczułam przelatujące po plecach dreszcze, a to - według Joanny Kulmowej - jest niezawodny znak, że ma się do czynienia z prawdziwą poezją. Była tam! - nie tylko w brzmieniu najpiękniejszych chyba polskich strof, ale i w tym, jak ich słuchano oraz w tym, dlaczego je w to miejsce sprowadzono.

Bibliotekarki! - Bogu dzięki, że wciąż jeszcze je mamy.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 40/2003