Orbán w koronie

Premier Węgier wyczuł polityczny potencjał obecnego kryzysu, aby jeszcze bardziej umocnić swoją dominację w państwie.
z Budapesztu

13.04.2020

Czyta się kilka minut

Telekonferencja Viktora Orbána ze specjalistami w dziedzinie epidemiologii, Kancelaria Premiera Węgier, Budapeszt, 2 kwietnia 2020 r. / OFICJALNA STRONA PREMIERA WĘGIER
Telekonferencja Viktora Orbána ze specjalistami w dziedzinie epidemiologii, Kancelaria Premiera Węgier, Budapeszt, 2 kwietnia 2020 r. / OFICJALNA STRONA PREMIERA WĘGIER

Od wybuchu epidemii Viktor Orbán komunikuje się z obywatelami bezpośrednio: przez krótkie nagrania zamieszczane w mediach społecznościowych. Premier wita się na nich z ratownikami medycznymi. Zakłada fartuch i energicznym krokiem wchodzi na oddział intensywnej terapii, gdzie dopytuje personel o liczbę łóżek. Składa gospodarską wizytę w więzieniu, gdzie dogląda produkcji masek z materiałów sprowadzonych z Chin. Podczas telekonferencji z profesorami medycyny z całego kraju instruuje, jakich leków potrzeba. Od szefów resortów gospodarczych żąda rozwiązań na spodziewaną recesję. Jak głównodowodzący przyjmuje raporty od generałów służb mundurowych.

Piętnuje zarazem tych, którzy według niego utrudniają walkę z epidemią: opozycję, która nie poparła przyznania rządowi nadzwyczajnych uprawnień, i Unię Europejską, która go krytykuje. Kreuje obraz przywódcy, który samodzielnie steruje aparatem państwa wbrew nieprzychylnym wiatrom, który panuje nad sytuacją i dodaje otuchy strapionym Węgrom.

Czek in blanco

Rzeczywistość nie jest jednak tak różowa. Orbán początkowo bagatelizował kryzys, a reakcja Węgier była spóźniona i chaotyczna. Jak donosi niezależny portal 444.hu – powołując się na źródła w otoczeniu premiera – dość późno dostrzegł on, jak groźny jest wirus, i że ma do czynienia z zupełnie nową dynamiką emocji społecznych. Na przełomie lutego i marca powtarzał jeszcze, że głównym zagrożeniem dla kraju są imigranci. Gdy na Węgrzech rosła już liczba infekcji, pojechał z wizytą do Mołdawii i Serbii. Węgry kilka dni później niż Polska czy Słowacja zamknęły szkoły i wprowadziły ograniczenia w poruszaniu się obywateli.

Za to w drugiej połowie marca Orbán przejął pełną inicjatywę. Odsunął krytykowanego ministra ds. zasobów ludzkich (pod ten superresort podlega też zdrowie publiczne), który był początkowo odpowiedzialny za zarządzanie kryzysem, i sam stanął na czele walki z wirusem. Osobiście przewodniczy „grupie operacyjnej”, zbierającej się codziennie o szóstej rano w MSW. Główne zadania rozdzielił między przedstawicieli służb mundurowych, nie ufając ekspertom.

I przede wszystkim wyczuł polityczny potencjał obecnego kryzysu. Choć początkowo w parlamencie odbywały się uzgodnienia wszystkich partii na temat epidemii, od pewnego momentu Orbán postawił na konfrontację z opozycją. Zażądał nadzwyczajnych uprawnień. To dziś praktyka powszechnie stosowana w innych państwach, ale na Węgrzech nie wyznaczono żadnych ograniczeń czasowych. Opozycja odpowiedziała, że nie podpisze „czeku in blanco” i żądała – bezskutecznie – maksymalnie 90-dniowego limitu obowiązywania specjalnych uprawnień. Fidesz, partia Orbána, mająca większość dwóch trzecich w parlamencie, bez problemu przeforsowała ustawę dającą rządowi prawo do rządzenia dekretami.

Odcinanie, umacnianie, utajnianie

Na świecie odczytano to jako ostateczny krok w kierunku dyktatury, zwieńczenie trwającego od dekady odchodzenia Węgier od standardów demokracji. Krytyczny głos popłynął z Rady Europy, ONZ i kilkunastu państw Unii. Przewidziane w ustawie kary więzienia dla dziennikarzy skrytykowały międzynarodowe organizacje medialne. Zwłaszcza że już od pewnego czasu, wzorem prezydenta Trumpa, politycy Fideszu wszelką krytykę zbywają jako fake news.

Po co Orbánowi tak rozległe i bezterminowe uprawnienia? Przecież i tak ma pełnię władzy: komfortową większość w parlamencie, prezydenta i przewodniczącego parlamentu ze swojej partii (nota bene to jego dawni koledzy z akademika), lojalnego prokuratora generalnego i większość sędziów z nominacji Fideszu w Trybunale Konstytucyjnym.

Prawdopodobnie intencją premiera nie jest ostateczne przewrócenie stolika i władza dyktatorska, lecz dalsze stopniowe umacnianie dominacji w państwie. Według znanej już „taktyki salami” plasterek po plasterku odcinane będą kolejne zasoby finansowe opozycji czy niezależnych mediów. A w kryzysie trudniej będzie z tego Fidesz rozliczać – nie będzie protestów na ulicach ani zagranicznych sankcji.

Już w pierwszym tygodniu obowiązywania nowych uprawnień rząd zdecydował o przekazaniu połowy dotacji dla partii politycznych na specjalny fundusz do walki z epidemią. Będzie to dotkliwe dla opozycji, lecz nie dla Fideszu, który może liczyć na hojne wsparcie państwa innymi kanałami. Pojawiły się też informacje o przejęciu przez zaprzyjaźnionego z Orbánem biznesmena udziałów w ostatnim dużym niezależnym portalu informacyjnym, o nominacji teściowej minister sprawiedliwości na stanowisko szefowej Krajowego Urzędu Sądowego czy o planach utajnienia na dziesięć lat szczegółów kontrowersyjnego kontraktu z Chińczykami na budowę szybkiej kolei Budapeszt–Belgrad.

Nadanie sobie nadzwyczajnych uprawnień może być też podwójną pułapką zastawioną na opozycję i zagranicznych krytyków. Jeśli po zakończeniu epidemii rząd faktycznie odda – tak jak zapowiada – owe uprawnienia i nie zastosuje w międzyczasie jakichś drastycznych metod, wielu Węgrów przyzna, że zarzuty o dyktatorskie zapędy były przesadne i nie pokrywają się z sytuacją „na ulicy” (już teraz policja jest pobłażliwa w egzekwowaniu zakazu wychodzenia z domu). A powrót parlamentu do normalnego funkcjonowania będzie przez Orbána przedstawiany jako koronny dowód na jego wierność demokracji – czym będzie próbował uciszyć narastające dziś dyskusje o wykluczeniu Fideszu z Europejskiej Partii Ludowej czy nawet o zawieszeniu prawa głosu Węgier w Unii.

Dekada Fideszu

Obecny kryzys pokazuje jak w soczewce metody i styl władzy Orbána. Kluczem do jego popularności jest nade wszystko umiejętne zarządzanie emocjami społecznymi. Jasne wskazywanie, kto jest wrogiem, a kto dzielnie toczy nierówną i osamotnioną, ale ostatecznie zwycięską walkę. Orbán jest bowiem premierem kryzysów. To na fali dwóch poprzednich – gospodarczego i migracyjnego – najpierw zdobył, a potem utrwalił swoją władzę.

Premierem został w 2010 r. – u szczytu kryzysu gospodarczego. Węgry odczuły go szczególnie mocno, jesienią 2008 r. były bliskie bankructwa. Kredytów udzielił wówczas Międzynarodowy Fundusz Walutowy, a rząd techniczny wprowadził drastyczne cięcia w wydatkach państwa. Tymczasem Orbán obiecał wyborcom koniec polityki oszczędności i jednoznacznie wskazał winnych kryzysu (międzynarodowy kapitał spekulacyjny i jego krajowi pomocnicy). Po wyborach zrezygnował z ostatniej transzy kredytu MFW, co przedstawił jako dowód na odzyskanie przez kraj suwerenności. Odium cięć spadło na poprzedni rząd, a Orbán wykonał kilka popularnych gestów, m.in. nakładając dodatkowe obciążenia na instytucje finansowe – budżet podreperowało to w niewielkim stopniu, ale dało społeczeństwu poczucie sprawiedliwości.

Gdy w 2015 r. poparcie dla Fideszu było w największym dołku, jak z nieba spadł mu kryzys migracyjny. Premier jako jeden z pierwszych postulował zaostrzenie polityki imigracyjnej. Jeszcze w 2015 r. postanowił postawić płot na południowej granicy kraju. Dzięki temu migranci zaczęli omijać Węgry w drodze do zamożniejszych państw Europy. Choć kryzys zatrzymało dopiero porozumienie Unii z Turcją, Orbán przekonał węgierskie społeczeństwo, że to on położył tamę migracji; co więcej, stał się idolem środowisk antyimigracyjnych na skalę światową. Gdy kryzys dawno już przeminął, władze dalej podsycały strach przed imigrantami i utrwalały wizerunek Orbána jako jedynego odpowiedzialnego polityka w Unii. Obrona Węgier przed obcymi stała się głównym tematem kampanii wyborczej Fideszu – i utorowała mu drogę do trzeciego z rzędu miażdżącego zwycięstwa w 2018 r.

Państwo w rękach partii

Kreowanie swojego wizerunku i sterowanie emocjami ułatwia Fideszowi dominacja w instytucjach państwowych i mediach. Potężne kampanie propagandowe opłacane są z budżetu państwa – bill- boardy i listy do wszystkich obywateli z aktualnym przekazem partii finansowane są ze środków publicznych. Władza kontroluje większość rynku medialnego, w tym wszystkie dzienniki regionalne. Prorządowe media promują zgodny przekaz, ustalony w specjalnej komórce Kancelarii Premiera – niezależnie, czy są to nadawcy publiczni, czy ci należący do któregoś z prorządowych oligarchów. Po dziesięciu latach rządów Orbána trudno już zresztą powiedzieć, gdzie zaczyna się państwo, a kończy partia – i na odwrót.

Orbánowi wydaje się sprzyjać przyzwyczajenie Węgrów do przywódców silnych i rządzących przez wiele lat. Jeśli wziąć pod uwagę ostatnie tylko stulecie, to przez 70 lat krajem rządziło zaledwie trzech liderów: regent Miklós Horthy (1920-44), komunistyczny pierwszy sekretarz János Kádár (1956-88) i Orbán (1998–2002 i potem od 2010 r.). Choć tylko ten ostatni wybierany był na drodze demokratycznych wyborów.

Premier to polityk charyzmatyczny i obdarzony dobrym słuchem społecznym, ale nie jest wizjonerskim reformatorem, co mu się niekiedy przypisuje. Choć przez znaczną część tej dekady miał większość konstytucyjną, w kraju nie dokonały się głębokie zmiany ustrojowe czy społeczno-gospodarcze. Uchwalona w 2011 r. nowa konstytucja zasadniczo nie zmieniła ustroju, dokonała za to korekt instytucjonalnych na korzyść Fideszu. Podobnie znowelizowane prawo wyborcze, które przemodelowano na korzyść kandydatów tej partii.

Nie zmieniła się też zasadniczo struktura gospodarki, której kołem zamachowym w jeszcze większym stopniu jest produkcja aut przez niemieckie koncerny i napływ środków unijnych. Zmienił się tylko podział tortu, dzięki czemu wyrosła grupa prorządowych oligarchów, zbijających majątek na państwowych kontraktach. Flagowe projekty gospodarcze rozpoczęte przez rząd Orbána – rozbudowa elektrowni jądrowej przez Rosjan i budowa szybkiej kolei przez chińskie firmy – mają wieloletnie opóźnienia, coraz częściej słyszy się też o korupcji przy realizacji tych wielomiliardowych inwestycji. Co więcej, uzależniły one Węgry od państw, które wykorzystują powiązania gospodarcze do szantażu politycznego.

Czas próby

Podobnie jak w przypadku poprzednich kryzysów, tak i teraz Orbán stara się przede wszystkim zdominować narrację i pokazać się jako jedyny przywódca, który jest w stanie kontrolować sytuację i przeprowadzić Węgrów przez ten nowy kataklizm.

W przeciwieństwie jednak do poprzednich kryzysów rozwój pandemii jest trudny do przewidzenia. Uderza ona także w miękkie podbrzusze Węgier, czyli w chronicznie niedofinansowaną służbę zdrowia. Opozycja, która już od kilku lat zestawia zdjęcia odrapanych szpitalnych korytarzy z budowanymi masowo nowoczesnymi stadionami (futbol to pasja Orbána), dostaje dziś do ręki mocny argument. Mnożą się zarzuty, że przeprowadza się za mało testów na koronawirusa, i że władza podaje zaniżone statystyki. Z kolei spodziewane spowolnienie na rynkach światowych uderzy w gospodarkę Węgier, nastawioną na eksport i inwestycje zagraniczne. Rywalizacja o kurczące się zasoby może prowadzić do konfliktów w biznesowym zapleczu Fideszu.

Czy dobrze naoliwiona machina propagandowa wystarczy do utrzymania władzy, gdy recesja zacznie być dotkliwie odczuwana przez społeczeństwo? Nawet przy słabości opozycji i niezależnych mediów kolejne wybory parlamentarne – przewidziane na wiosnę 2022 r. – mogą okazać się trudniejsze do wygrania niż wszystkie dotychczasowe. ©

CZYTAJ WIĘCEJ:

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru Nr 16/2020