Ogon Kościoła i jego głowa

Lekarstwem na obecny kryzys Kościoła może być jego demokratyzacja. Bo co dotyczy wszystkich, winno przez wszystkich być określane.

26.07.2021

Czyta się kilka minut

Abp Stanisław Gądecki podczas modlitw o odbudowę Pomnika Wdzięczności na placu Adama Mickiewicza w Poznaniu, 2015 r. / JAKUB WALCZAK / REPORTER
Abp Stanisław Gądecki podczas modlitw o odbudowę Pomnika Wdzięczności na placu Adama Mickiewicza w Poznaniu, 2015 r. / JAKUB WALCZAK / REPORTER

O tym, że Kościół składa się z „głowy”, czyli biskupów (przełożonych), i „ogona”, świeckich (podwładnych), oraz że powołaniem „głowy” jest rządzić „ogonem”, a nie słuchać „ogona”, dowiedziałem się jeszcze w ubiegłym stuleciu. To wtedy po raz pierwszy zapoznałem się ze starożytnym dokumentem pt. „Konstytucje apostolskie”, które zresztą „nigdy nie zostały przyjęte przez Kościół ani na Wschodzie, ani na Zachodzie” (ks. Arkadiusz Baron, Henryk Pietras SJ). Dlaczego? Ponieważ dziełko to, powstałe najpewniej w IV w. i będące oryginalną kompilacją innych, okazało się apokryfem (autor podpisał się jako Piotr Apostoł), i to zalatującym herezją arianizmu. W starożytności uległo jej wielu biskupów, czego nie można powiedzieć o świeckich.

Wobec takiej historii „Konstytucji apostolskich” oraz doktryny Soboru Watykańskiego II i posoborowych papieży o Kościele, szczególnie o świeckich i biskupach, nigdy mi nie przyszło do głowy, że w XXI wieku nauka starożytnego apokryfu o „ogonie” i „głowie” zostanie wskrzeszona. Ba, uznana za klucz do rozumienia powołania biskupa i roli świeckich w Kościele. A została wskrzeszona i za taką uznana w Polsce, i to w czasach, kiedy biskupi skandalicznie nie zajmują się tragedią cierpienia dzieci z powodu zbrodni pedofilskich niektórych księży.

Pan i niewolnik

Głośno o „ogonie” i „głowie” w Kościele zrobiło się pod koniec marca, po przemówieniu abp. Stanisława Gądeckiego, przewodniczącego Konferencji Episkopatu Polski, na ingresie nowego biskupa gdańskiego. Hierarcha, występując w imieniu Komisji Episkopatu Polski, zacytował wówczas ów arianizujący apokryf, co zresztą robił wcześniej także na kilku innych ingresach: „W dzisiejszym świecie może nam się wydawać nie do przyjęcia to, czego uczyły kiedyś »Konstytucje apostolskie«, które radziły biskupowi: »Nie wypada byś ty, biskup, który jesteś głową, na czyjąś zgubę słuchał ogona, czyli zbuntowanego człowieka świeckiego, bo ty masz słuchać tylko Boga. Winieneś rządzić podwładnymi, a nie podlegać ich władzy. Wszak zgodnie z porządkiem urodzenia syn nie rządzi ojcem (...), ani uczeń nauczycielem, żołnierz królem, ani świecki biskupem«”.


TEOLOGIA GRZECHU

"Jedynym wyjściem z obecnego kryzysu jest nowy sobór, który powinien się zająć reformą władzy w Kościele" - rozmowa z teologiem Józefem Majewskim.


Charakterystyczne, że jeszcze w 2019 r., na ingresie bp. Szymona Stułkowskiego (Poznań), jak też w latach 2017 (ingres abp. Marka Jędraszewskiego, Kraków), 2009 (bp. Henryka Tomasika, Radom) czy 2007 (bp. Zdzisława Fortuniaka, Poznań), ów cytat był nieco dłuższy. W Gdańsku zniknęło z niego przyrównanie świeckich do niewolników, a biskupów do panów: ci ostatni mają rządzić laikatem, a nie na odwrót: „Wszak (...) wedle zasad władzy niewolnik nie rządzi swym panem”.

Swoją drogą można przypuszczać, że gdyby w naszych czasach konsekwentnie trzymać się „Konstytucji apostolskich”, to przewodniczący KEP być może nie zostałby biskupem. Dziełko to przed kandydatem na ten urząd stawiało srogie wymagania, w tym i takie: „należy ustanowić pasterzem biskupa, człowieka (...) co najmniej 50-letniego, bo taki w pewnym stopniu wyzwolił się z młodzieńczej nierozwagi i wolny jest od ludzkich zarzutów”. Tymczasem przewodniczący KEP został biskupem w wieku zaledwie 43 lat. Podobne problemy – dodajmy – spotkałyby sporą rzeszę polskich biskupów, a nawet papieża znad Wisły: Karol Wojtyła przyjął święcenia biskupie, dochodząc do 38. roku życia.

Wśród innych srogich wymagań, jakie apokryf stawiał przed kandydatami, znalazło się i takie, którego abp Gądecki na pewno nie spełnił, a które Kościół wręcz porzucił, nie bacząc na to, że zalecane jest przez samo Pismo Święte: „»Taki powinien być biskup: mąż jednej żony« (1 Tm 3, 2), dla której jest pierwszym mężem, »dobrze zarządzający[m] własnym domem« (1 Tm 3, 4). Gdy ma przyjąć święcenia i być ustanowiony na stolicy biskupiej, należy sprawdzić, czy (...) ma lub miał żonę czcigodną i wierzącą, czy pobożnie wychował dzieci i kształcił je stosując napominanie Pańskie”. Chyba nie trzeba dodawać, że żona biskupa, jak też jego dzieci, należeli do kościelnego „ogona”.

Powoływanie się na apokryficzne „Konstytucje”, by dzielić Kościół na „ogon” i „głowę”, a tym bardziej ahistoryczne traktowanie przesłania tego dziełka jako kluczowego dla sprawowania urzędu biskupa w naszych czasach, nie przynosi chluby. W istocie też źle służy Kościołowi, bo oznacza odwrót od eklezjologii Jana Pawła II czy Franciszka, szczególnie zaś teologii laikatu obu tych papieży. Obecny papież w adhortacji „Evangelii gaudium”, w której nie znajdziemy śladu „Konstytucji apostolskich”, przypomniał, zdawałoby się, rzeczy już oczywiste: „Świeccy stanowią olbrzymią większość Ludu Bożego. W ich służbie pozostaje mniejszość: wyświęceni szafarze. Wzrosła świadomość tożsamości oraz misji świeckiego w Kościele.

Dysponujemy licznym laikatem, choć nie wystarczającym, z zakorzenionym poczuciem wspólnotowym i wielką wiernością zaangażowaniu w miłość, katechezę, celebrowanie wiary. Ale uświadomienie sobie tej odpowiedzialności laikatu, wypływającej z Chrztu i Bierzmowania, nie przejawia się w ten sam sposób we wszystkich stronach. W niektórych wypadkach ponieważ nie zostali uformowani, aby podjąć ważną odpowiedzialność, w innych przypadkach nie znajdując miejsca w swoich Kościołach partykularnych, by się wypowiedzieć i działać, z powodu nadmiernego klerykalizmu, pozostawiającego ich na marginesie decyzji” (nr 102).

Ewangelia dziecka

Na ingresach poza Gdańskiem przewodniczący KEP cytował także „Regułę pasterską” biskupa i papieża Grzegorza Wielkiego (zm. 604): „Przełożeni [biskupi, prezbiterzy] niech będą tacy, żeby ich podwładni nie wstydzili się wyznać im swoje ukryte grzechy. I ci mali, gdy znoszą napływ pokus, żeby uciekali się do serca pasterza jak do serca matki, a gdy przewidują, że nacierająca pokusa ich zabrudzi, niech obmyje ich jego nauka pełna pociechy i łzy modlitwy” (2, 5). To znamienne i ponownie dające do myślenia, że abp Gądecki mówił wyłącznie o grzechach i pokusach podwładnych, zatem świeckich, nie wspominając o grzechach prezbiterów i samych biskupów. A dzieje się to w czasach, gdy Kościołem wstrząsają grzechy nie świeckich, ale grupy przełożonych, nade wszystko zbrodni molestowania seksualnego i zamiatania jej pod kościelne dywany.

Jak się zdaje, do słów o pedofilii (części) duchownych przyzwyczailiśmy się już do tego stopnia, że często umyka naszej uwadze istota tego zła: cierpienie dzieci, Jezusowych „najmniejszych”, w Kościele i z powodu Kościoła. Na temat grzechów kościelnych przewodniczących i cierpienia dzieci z powodu Kościoła zabrakło miejsca w ingresowych przemówieniach przewodniczącego KEP. Tymczasem temat dzieci należy do podstawowych w nauczaniu Jezusa z Nazaretu. Przypomnijmy choćby Jego słowa o dzieciach i Królestwie Bożym z Ewangelii Mateusza: „Potem przyniesiono Mu dzieci, aby włożył na nie ręce i pomodlił się; lecz uczniowie zganili ich. Jezus natomiast powiedział: »Zostawcie dzieci i nie zabraniajcie im do Mnie przychodzić, ponieważ takich jest Królestwo Niebios. (...) I włożył na nie ręce«” (Mt 19, 13-15). I jeszcze słynne, jakże mocne w wymowie słowa z tej samej Ewangelii: „W tym czasie uczniowie podeszli do Jezusa i zapytali: »Kto zatem jest większy w Królestwie Niebios?«. I przywołał dziecko, postawił je pośród nich i powiedział: »Zapewniam was, że jeśli się nie nawrócicie i nie staniecie jak dzieci, na pewno nie wejdziecie do Królestwa Niebios. Kto więc uniży się jak to dziecko, ten jest większy w Królestwie Niebios. I kto przyjmie jedno takie dziecko w moje imię, mnie przyjmuje. Kto natomiast zrazi jednego z tych małych, wierzących we mnie, korzystniej byłoby dla niego, aby mu u szyi zawieszono ośli kamień młyński i utopiono w głębi morza. Strzeżcie się, żebyście nie gardzili żadnym z tych małych; albowiem powiadam wam: aniołowie ich w niebie wpatrują się zawsze w oblicze Ojca mojego, który jest w niebie«” (Mt 18, 1-10).

W tym kontekście znacząco wyglądają terminologiczne statystyki ewangelijne dotyczące dzieci. W czterech Ewangeliach słowo „dziecko/dzieci” pojawia się jakieś 86 razy, przy czym aż 82 razy w Ewangeliach synoptyków (Marek, Mateusz, Łukasz), zdecydowanie starszych od Ewangelii Jana, gdzie użyte jest tylko 4 razy. Być może dałoby się z tych dysproporcji wyprowadzić wniosek, że temat dziecka zajmował poczesne miejsce w nauczaniu Jezusa, ważniejsze nawet niż temat miłości. Słowa „miłość/ /miłować” w Ewangeliach pojawiają się mniej więcej 69 razy: u synoptyków 27 razy, z kolei u Jana – aż 47. Jakby z czasem, im dalej od śmierci i zmartwychwstania Chrystusa, Jego teologia dzieciństwa w Kościele apostolskim ustępowała przed teologią miłości.

Po prawdzie obie te teologie Jezus sam mocno związał ze sobą w mowie o sądzie ostatecznym, w której padają kolejne mocne słowa o „najmniejszych”: „Zaprawdę, powiadam wam: wszystko, co uczyniliście jednemu z tych braci/sióstr moich najmniejszych, mnieście uczynili. (...) Wszystko, czego nie uczyniliście jednemu z tych najmniejszych, tegoście i mnie nie uczynili. I pójdą ci na mękę wieczną, sprawiedliwi zaś do życia wiecznego” (Mt 25, 40 i 45-46).

Stosunek do „najmniejszych sióstr i braci”, do dzieci, i postawa „jak dziecko” okazują się decydujące i rozstrzygające dla sprawy Królestwa Bożego, a zatem także dla Kościoła, który ma być „jak Królestwo Boże”. Jan Paweł II w „Liście do dzieci” w 1994 r. napisał: „Jak ważne jest dziecko w oczach Pana Jezusa! Można by wręcz powiedzieć, że Ewangelia jest głęboko przeniknięta prawdą o dziecku. Można by ją nawet w całości odczytywać jako Ewangelię dziecka. (...) Jest coś takiego w dziecku, co winno się odnaleźć we wszystkich ludziach, jeśli mają wejść do królestwa niebieskiego. Niebo jest dla tych, którzy są tak prości jak dzieci, tak pełni zawierzenia jak one, tak pełni dobroci i czyści. Tylko tacy mogą odnaleźć w Bogu swojego Ojca i stać się za sprawą Jezusa również dziećmi Bożymi”.

Zbrodnia pedofilii oraz wołające o pomstę do nieba biskupie traktowanie cierpienia dzieci to dwa rodzaje zła, które niejako w czystej postaci sprzeniewierzają się Jezusowej „Ewangelii dziecka”.

Feudalizm i demokracja

Jeśli przyjąć, że cierpienie dzieci od zawsze było podstawową racją przeciwko istnieniu Boga, przede wszystkim zaś – Boga miłosiernego, to cierpienie dzieci z powodu Kościoła okazuje się „auto-kościelnym” argumentem za nieistnieniem Boga będącego miłością (por. 1 J 4, 8). Przypuszczam, że gdyby Fiodor Dostojewski był w stanie wyobrazić sobie cierpienie dzieci z powodu pedofilii duchownych, to niewątpliwie w swoich „Braciach Karamazow” ową straszną listę dziecięcych udręk i cierpień, źródła buntu Iwana Karamazowa przeciwko Bogu, zacząłby lub zwieńczył opowieścią o tym właśnie cierpieniu. W pedofilii urzędowych przedstawicieli Kościoła i w niepoważnym traktowaniu przez biskupów cierpienia dzieci przejawia się anty-Ewangelia, mamy do czynienia z czymś w rodzaju anty-Kościoła. W cierpieniu dzieci z powodu pedofilii kryzys Kościoła sięgnął dna.


 

SZCZERZE O KOŚCIELE

MACIEJ MÜLLER: Czy z niespodziewanej rozmowy między o. Adamem Szustakiem a abp. Stanisławem Gądeckim może coś wyniknąć?


Właściwie nic w Kościele w Polsce nie wskazuje dzisiaj na to, aby przełożeni, biskupi i prezbiterzy byli w stanie sami poradzić sobie z obecnym kryzysem Kościoła. Okazuje się, że „głowa” potrzebuje do tego „ogona”, świeckich. Także, a może przede wszystkim z tej prostej racji, że cierpienie dzieci w Kościele ma charakter cierpienia, rzekłbym, świeckiego, bo przecież jest cierpieniem wiernych świeckich – samych dzieci, ich rodziców, matek, ojców, rodzeństwa, babć, dziadków, przyjaciół. Z socjologicznego punktu jest ono przede wszystkim cierpieniem kościelnego „ogona” – i dlatego to właśnie ten „ogon” może mieć, ma i powinien mieć w tej materii coś ważnego do powiedzenia „głowie”.

Jeśli już sięgać po starożytne teksty i szukać tam klucza do definiowania posługi biskupa oraz pojmowania roli świeckich, to warto przywrócić w Kościele antyczną zasadę prawną: quod omnes tangit, ab omnibus judicetur et approbari debet – „co dotyczy wszystkich, winno przez wszystkich być określane”. Z kolei – za radą Josepha Ratzingera, którą ten sformułował w czasach, kiedy jeszcze nie był biskupem – wypadałoby, abyśmy przyswoili sobie w Kościele coś z pism i zaleceń Cypriana, biskupa Kartaginy (III wiek). Ów święty mocno akcentował rolę biskupa, podkreślając: nihil sine episcopo, czyli „nic bez biskupa”. Ale dodawał pod adresem prezbiterów: nihil sine consilio vestro, „nic bez waszej rady”, a do świeckich: nihil sine consensu plebis, „nic bez zgody ludu”. Ratzinger, przywołując te trzy formuły Cypriana w książce „Kościół a demokracja”, pisał: „Owa potrójna forma współdziałania w powstawaniu gminy nie jest niczym innym jak klasycznym modelem kościelnej »demokracji«, nie wyrastającej bynajmniej z bezsensownego przekazu modeli [demokracji] obcych Kościołowi, lecz z samej wewnętrznej struktury porządku kościelnego”. Okazuje się, że demokracja nie jest czymś zewnętrznym wobec Kościoła, ale należy do jego wnętrza, co wychodzi coraz wyraźniej na jaw wraz z istnieniem Kościoła w świecie demokratycznym.

Wiele wskazuje na to, że antidotum na obecny, jeden z najgłębszych kryzysów Kościoła w dziejach może być praktyczna jego demokratyzacja. Kościół mógłby wiele zyskać, gdyby poddał swoje struktury i zasady działania uprawnionym formom demokratyzacji. Jeden przykład. W demokracji kluczowe znaczenie przypada niezależnym, wybieralnym strukturom, których zadaniem jest kontrolowanie władzy. Tymczasem biskupia władza w Kościele pozostaje poza jakąkolwiek kontrolą, urągając normalnie rozumianej zasadzie odpowiedzialności. W istocie każdy ordynariusz jest władcą udzielnym, skupiającym w swoich rękach całą władzę ustawodawczą, sądowniczą i wykonawczą Kościoła lokalnego, na czele którego stoi.

Ponosi odpowiedzialność właściwie wyłącznie przed samym sobą, co znaczy, że w obecnym systemie kościelnym hierarchowie właściwie są bezkarni, chyba że na pociągnięcie ich do odpowiedzialności zdecyduje się papież, z pomocą swej (nierychliwej) kurii rzymskiej. Tyle że, jak dobrze wiemy, ewentualne werdykty i kary dojrzewają do ogłoszenia latami, a jak już zapadają, to mają charakter nie tylko śmiesznie symboliczny, ale i urągający zasadzie sprawiedliwości.

Obecny kryzys Kościoła wyraźnie ujawnił zło takiego systemu i konieczność ustanowienia struktur kontroli władzy kościelnej, z demokratycznie rozumianym udziałem w nich świeckich – do tego struktur niepodlegających władzy biskupów.

W tę właśnie stronę zdaje się kroczyć Kościół w Niemczech, od chwili, kiedy wszedł na „drogę synodalną”. Trudno jednak przypuścić, by jego rozstrzygnięcia, które zdają się radykalne, przełomowe i dla wielu nieakceptowalne, nie wymagały jakiejś formy krytycznej konsultacji i akceptacji przez najważniejszą kościelną instytucję, jaką jest sobór powszechny.

Wyzwanie

Nie mam pewności, czy demokratyzowanie Kościoła okaże się antidotum na obecny kryzys, uważam jednak, że nie skorzystać z takiej szansy samo w sobie byłoby złem – ciężkim grzechem Kościoła. Jeszcze raz Ratzinger: „Na swoistą kościelno-demokratyczną tradycję zwracamy uwagę, uświadamiając sobie, że w czasach kryzysu Kościół zawsze zwracał się przeciw rządzącym, uwypuklając rolę ludu i powołując się na wspólnotę wierzących, posługując się zawsze elementem demokratycznym przeciwko feudalnemu. (...) Jest rzeczą jasną, że pod wieloznacznym i wielokrotnie mylnie pojmowanym hasłem »demokratyzacji« kryje się prawdziwy problem i prawdziwe zadanie, (...) epoka demokracji jest dla Kościoła wyzwaniem. Wyzwaniem, któremu musi stawić on czoło w krytyczny i jednocześnie otwarty sposób”.©

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru Nr 31/2021