Odważmy się na alternatywę

Dlaczego mówienie o alternatywnym modelu polskiej transformacji budzi tyle wściekłości? Cóż takiego strasznego się wydarzy, jeśli dopuścimy myśl, że można było inaczej? Czy naprawdę uczyni nas to uboższymi? A może będzie dokładnie odwrotnie?
w cyklu WOŚ SIĘ JEŻY

05.06.2019

Czyta się kilka minut

Rafał Woś / Fot. Grażyna Makara /
Rafał Woś / Fot. Grażyna Makara /

W opowiadaniu „Czarny Piotr” Arthura Conan Doyle’a jest fragment, który mnie znokautował. Zwłaszcza że trafiłem nań zupełnym przypadkiem w przeddzień tegorocznej rocznicy 4 czerwca 1989 r. Sherlock Holmes mówi tu wprost, jak bardzo go irytuje myślenie w kategoriach „Nie da się inaczej. I kropka”. Fragment, o którym mówię, brzmi tak:

„I jak, Watsonie, co o tym sądzisz? – spytał Holmes następnego ranka, gdy ruszyliśmy w drogę powrotną do domu.

– Widzę, że nie jesteś zadowolony.

– Ależ nie, mój drogi, jestem jak najbardziej zadowolony, nie podobają mi się jednak metody pracy Stanleya Hopkinsa. Zawiodłem się na nim. Spodziewałem się po nim więcej. Należy zawsze szukać innej możliwej alternatywy i ją obalać. A nie poprzestawać na odpowiedzi, która wydaje nam się jedyna i słuszna. To pierwsza zasada prowadzenia śledztwa w sprawach karnych”.

Mam w zasadzie tak samo jak słynny detektyw z Baker Street. Tak jak on rozczarował się idącymi na łatwiznę metodami pracy detektywa Scotland Yardu, tak ja zawiodłem się na ojcach (i matkach) polskiej transformacji właśnie z powodu tej ich podniesionej do roli cnoty bezalternatywności. Nigdy nie miałem im za złe, że usiedli z PZPR-em przy Okrągłym Stole. Nie chowam pretensji do Tadeusza Mazowieckiego, że sięgnął po Leszka Balcerowicza, który zamiast społecznej gospodarki rynkowej na wzór RFN, wolał prowadzić terapię szokową pomysłu Jeffreya Sachsa. Mój problem jest zupełnie inny. Polega na tym, że solidarnościowe elity polityczne każdą próbę krytyki czy korekty przyjętego wtedy kursu karały przyczepianiem etykietek: „oszołoma”, „człowieka o sowieckiej mentalności” czy przyklejeniem łatki „przeciwnika demokracji”. W ten sposób autorzy polskiej transformacji dusili w Polakach demokratycznego ducha. I to dokładnie w momencie, gdy – rzekomo – odzyskiwaliśmy wolność.

To etykietkowanie silne jest do dziś. Czuję je na własnej skórze, bo o politycznej i ekonomicznej alternatywie wobec terapii szokowej piszę od paru lat. Zazwyczaj jest bowiem tak: mówisz „była alternatywa” i w odpowiedzi słyszysz, że (cytaty autentyczne):

a. Nie wiesz, co mówisz (prawdopodobnie dlatego,  jesteś „szczylem” i to w dodatku „niezbyt oczytanym”); 

b. Jesteś „piewcą gułagu” lub innych rozwiązań innych totalitarnych w stylu Korei Północnej. Ewentualnie chciałbyś, żeby Polska była Wenezuelą lub Białorusią/Ukrainą;

c. Jesteś tanim mądralą („złotoustym za dychę”), który z dzisiejszej perspektywy ocenia ówczesne wydarzenia w kompletnym oderwaniu od realiów tamtych dni. 

Ja jednak wciąż wierzę, że można inaczej. I to nie tylko wtedy. Również dziś można inaczej dyskutować o tym, co można było zrobić inaczej. Aby to udowodnić, zasygnalizuję w tym miejscu (krótko) kilka propozycji, które były autentyczną alternatywą wobec przyjętego po 4 czerwca 1989 r. kursu polskich przemian. Aby uniknąć zarzutów o formułowane po niewczasie besserwisserstwo, zaznaczam, że wszystkie one istniały już w roku 1989 lub skrystalizowały się chwilę później. Każda propozycja była też głoszona publicznie przez postacie o sporym autorytecie publicznym.

 

Alternatywa 1. Model skandynawski

Kto proponował? Tadeusz Kowalik. Ekonomista i ważny doradca pierwszej Solidarności. To on zaprosił do strajkującej Stoczni Gdańskiej Tadeusza Mazowieckiego.

Co proponował? Na początku roku 1989 grupa polskich ekonomistów doradzających rządowi (jeszcze wtedy gabinetowi Mieczysława F. Rakowskiego) pojechała do Sztokholmu na wizytę studyjną. W skład delegacji wchodzili ekonomiści starsi – choćby Jan Mujżel czy Krzysztof Porwit – ale byli też młodsi: Marcin Święcicki oraz Michał Rutkowski. Mujżel i Święcicki będą zresztą wkrótce po powrocie uczestniczyć w obradach Okrągłego Stołu, jeden po stronie Solidarności, a drugi PZPR-u. Święcicki zostanie także ministrem w rządzie Tadeusza Mazowieckiego. Ze swojej wyprawy ekonomiści napisali raport. Głosili w nim, że gospodarka szwedzka to wymarzony model do naśladowania dla wychodzącej z socjalizmu Polski. Kowalik naprzykrzał się władzy tym modelem przez cały przełom 1989 i 1990. Powiadał: W Szwecji jest przecież kapitalizm. A tamtejsze firmy funkcjonują w warunkach ostrych rygorów efektywnościowych narzuconych przez rynek międzynarodowy. Z tego powodu nie ma w niej miejsca na paternalizm w stosunku do przedsiębiorstw czy branż trwale nieefektywnych. Jednak nawet olbrzymie programy restrukturyzacyjne, np. likwidacja całego praktycznie przemysłu stoczniowego, przebiegają tam w warunkach spokoju społecznego. I to pomimo (a może właśnie dzięki) stale utrzymującej się znacznej siły związków zawodowych. 

Jaki efekt? Model szwedzki przy konstruowaniu terapii szokowej kompletnie zignorowano. Kowalikowi dorobiono gębę „szalonego dziadunia”, nierozumiejącego wyzwań współczesnej gospodarki. Stanowiącą o sednie modelu szwedzkiego koordynację zinstytucjonalizowanego dialogu pracodawców z pracownikami podjęto dopiero kilka lat później, w czasie rządu Hanny Suchockiej. A sfinalizowano po odsunięciu Solidarności od władzy po wyborach 1993 r., powołując tzw. komisję trójstronną. Ale też nie była to osobna ustawa, tylko uchwała Rady Ministrów, co wskazuje, że nawet wtedy nie traktowano dialogu priorytetowo. W praktyce tych kilku straconych lat nie udało się tak łatwo nadrobić, a polska praca została na długo osłabiona. Skutki widać do dziś.

 

Alternatywa 2. Model popytowy 

Kto proponował? Ekonomista Kazimierz Łaski, uznany na świecie badacz z Wiedeńskiego Instytutu Porównań Gospodarczych, uczeń najsłynniejszego polskiego ekonomisty XX wieku Michała Kaleckiego.

Co proponował? W 1989 r. Łaski napisał dla nowego polskiego rządu zestaw rad. Przestrzegał przez realnymi konsekwencjami planu Balcerowicza dla rodzimej gospodarki. Pisał, że połączenie uwolnienia cen nośników energii, wysokiej dewaluacji złotego i zaporowych stóp procentowych spowoduje drastyczny spadek płac realnych. To z kolei przełoży się na znaczący spadek popytu krajowego i recesję. Co nie będzie sprzyjało modernizacji zacofanej gospodarki ani walce z inflacją. Propozycje złagodzenia terapii szokowej Łaski suflował za pośrednictwem innego ucznia Kaleckiego, prof. Jerzego Osiatyńskiego, wówczas aktywnego politycznie członka rządów Mazowieckiego, a potem Suchockiej. 

Jaki efekt? Ekspertyza została odrzucona przez resort finansów, a doradzający wtedy Leszkowi Balcerowiczowi młody ekonomista z Londynu Jacek Rostowski napisał odpowiedź, w której zarzucił Łaskiemu rażące błędy metodologiczne. Faktycznie jednak chodziło o to, że rząd Mazowieckiego odrzucał wówczas wszelką krytykę zamysłów Balcerowicza, widząc w niej drogę do rozwodnienia całego planu, nawet kosztem pogłębiającej się recesji. Sfrustrowany Łaski zrezygnował z doradzania rządowi i krytykował filozofię przeprowadzenia polskiej transformacji (zwłaszcza jej szokowy charakter) już z pewnego oddalenia.


Czytaj także: Rzeczpospolita niesolidarna - rozmowa Rafała Wosia z Karolem Modzelewskim w  "Smaku wolności", wydaniu specjalnym "Tygodnika Powszechnego"


Dlaczego Łaski i Osiatyński (a wraz z nimi również Kalecki) ponieśli porażkę? Po pierwsze, kaleckizm głosi, że najzdrowsze jest patrzenie na gospodarkę od strony popytu. A to oznacza, że bogactwo narodów buduje się od dołu. Jeżeli pracownik osiąga zbyt niskie dochody, to nie może kupować towarów i usług, w związku z czym przedsiębiorca musi redukować zatrudnienie. A gospodarka wpada w błędne koło samonapędzającej się recesji. Która rodzi na dodatek fatalne skutki społeczne. Takie podejście nie było jednak modne w Polsce po 1989 r. Uważano bowiem, że bogactwo idzie z góry (ekonomiści nazywają to podejściem podażowym) i dlatego jej wyznawcy muszą się koncentrować na tworzeniu ułatwień dla posiadaczy kapitału (czyli przedsiębiorców i pracodawców), uważając, że bogactwo będzie w naturalny sposób skapywało w dół. I dotrze do pracowników.

Drugi powód nieobecności kaleckistów przy budowaniu podstaw ładu gospodarczego III RP to ich jednoznacznie pozytywny stosunek do angażowania się państwa w gospodarkę. Według szkoły Kaleckiego etatystyczna interwencja to najlepszy sposób, by zapobiec cyklicznemu wpadaniu gospodarki w recesję. Głównie z powodu naturalnej skłonności sektora prywatnego do oszczędności, która jest drogą do stagnacji i kumulowania nierówności społecznych. Dlatego państwo nie może uchylać się od roli promotora inwestycji. Bo zostawienie tego zadania sektorowi prywatnemu czy kapitałowi zagranicznemu byłoby nieodpowiedzialnością wobec obywateli. 

 

Alternatywa 3. Dochód podstawowy na start transformacji

Kto proponował? Lech Wałęsa w kampanii prezydenckiej 1990 r.

Co proponował? Postulat „100 mln złotych dla każdego”. Czyli mówiąc językiem ekonomicznym – jednorazowy rodzaj spadku powszechnego w wysokości mniej więcej ośmioletniej średniej pensji w gospodarce narodowej. 

Jeśli się nad tym chwilę zastanowić, to pomysł nie wydaje się ani trochę absurdalny. Przeciwnie. To nawiązanie do sposobu myślenia, o jakim pisał już w latach 30. słynny polski ekonomista Oskar Lange. „Należy ustanowić udział każdej jednostki w dochodzie płynącym z kapitału i bogactw naturalnych, które są własnością społeczeństwa” – dowodził Lange, wtedy gwiazda Uniwersytetu Chicagowskiego. Oddając dobrze to, czym jest dochód podstawowy. Oczywiście, że jego wrogowie zawsze będą go wyszydzać jako „pieniądze wypłacane za nic”. Można jednak równie dobrze mówić, że to rodzaj „spadku powszechnego” – wynagrodzenia za krzywdę, jaką było ustanowienie własności prywatnej. Gdy silni ogniem i mieczem (a potem prawem kaduka) uwłaszczyli się na wspólnej własności, mówiąc, że teraz ta ziemia jest ich. Niech sobie kapitalizm dalej istnieje, ale aby wynagrodzić tamtą przemoc, stwórzmy coś w rodzaju publicznego funduszu, który będzie wypłacał każdemu człowiekowi ekwiwalent utraconego spadku.


Czytaj także: Rafał Woś: Homo sovieticus po latach


Załóżmy przez chwilę, że ta suma zostałaby wypłacona w formie stałych comiesięcznych (i oczywiście indeksowanych o inflację) transz. Uzasadnienie mogłoby brzmieć: Polacy zostali poddani wielkiemu i nieprzemyślanemu eksperymentowi terapii szokowej i zwyczajnie należał się im jakiś rodzaj zadośćuczynienia za utratę bezpieczeństwa ekonomicznego, którą polski skok w rynek wszak przyniósł. Co wiązało się z kolei z kapitulacją państwa w wielu dziedzinach usług publicznych, które w Polsce Ludowej obiecywało gwarantować. Skoro coś się obywatelom zabiera, to w zdrowym społeczeństwie demokratycznym godzi się przecież dać coś w zamian. Czy historia polskich przemian nie wyglądałaby zupełnie inaczej, gdyby ów pomysł zrealizowano? Ma to sens tym bardziej, że Wałęsa wskazywał nawet na źródła finansowania projektu. Miały to być zyski z nadchodzącej prywatyzacji. Kolejne lata pokazały, że polska prywatyzacja została przeprowadzona inaczej. A zyski, które przyniosła, trafiły do kieszeni nielicznych. 

Jaki efekt? Wałęsa został wyśmiany przy pomocy doskonale znanej mieszanki argumentów. Zarzucano mu analfabetyzm ekonomiczny, populizm i dyktatorskie ciągoty. Co gorsza, sam Wałęsa po wyborczym sukcesie o 100 mln zapomniał. Przypominał o tym jedynie Kazik Staszewski w dwóch wersjach popularnego hitu: „Wałęsa, dawaj moje 100 mln”, a po przejściu fali inflacji: „dawaj moje 300 mln”.

Wnioski

To zaledwie trzy niezależne od siebie propozycje innej filozofii polskich przemian. Każda z nich istniała już wówczas. Żadna się nie przebiła. Ale nie dlatego, że była zła. Tylko dlatego, że ówczesne elity nie były zainteresowane. Jeśli ze wspominania roku 1989 ma wyjść coś sensownego, to chyba tylko to, że alternatywy nie wolno wyciszać. Odważmy się o niej myśleć. To nam wszystkim pomoże. Tak dziś, jak i w przyszłości. Oddajmy na koniec jeszcze raz głos Sherlockowi:

„– Jaka jest więc alternatywa? – zapytałem.

– Drogi Watsonie. To wątek dochodzenia, które sam prowadzę. Być może prowadzi donikąd, jeszcze tego nie wiem, ale zamierzam doprowadzić go do końca”.

 

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarz ekonomiczny, laureat m.in. Nagrody im. Dariusza Fikusa, Nagrody NBP im. Władysława Grabskiego i Grand Press Economy, wielokrotnie nominowany do innych nagród dziennikarskich, np. Grand Press, Nagrody im. Barbary Łopieńskiej, MediaTorów. Wydał… więcej