Odrzuceni przez Polskę

Przypłynęli do wybrzeży Grecji, żeby schronić się w Europie. Pech chciał, że ich wniosek o relokację trafił w ręce polskich władz.

09.05.2016

Czyta się kilka minut

W hotelu Candia czekają Amin i Hanan z sześciorgiem dzieci. / Fot. Marta Zdzieborska
W hotelu Candia czekają Amin i Hanan z sześciorgiem dzieci. / Fot. Marta Zdzieborska

Najgłośniej w ateńskim hotelu Candia robi się wieczorem. Kevork, energiczny Syryjczyk z długą brodą, biega wtedy po pokojach i zwołuje wszystkich do jadalni na pierwszym piętrze.

Na dwóch skórzanych kanapach siadają kolejno: Jemeńczyk, dwie syryjskie rodziny z Aleppo i Homs oraz dwie rodziny irackie z okolic Ramadi. W sumie: 23 uchodźców, którzy debatują tu godzinami o przyszłości.

A tematów jest wiele, bo wątpliwości piętrzą się na każdym kroku. Tym bardziej że przebywający w hotelu cudzoziemcy – podobnie jak tysiące imigrantów docierających nielegalnie do greckich wybrzeży – czekają na tzw. relokację, czyli unijny program umożliwiający transfer do jednego z krajów członkowskich. W jego ramach grecki urząd azylowy rozdziela złożone przez uchodźców wnioski między państwa, które na ich przyjęcie lub odrzucenie mają regulaminowe dwa miesiące. Grupa z hotelu Candia ma jednak pecha, bo na decyzję polskich władz czeka już od końca grudnia 2015 r.

– Gdy na początku dowiedziałem się, że możemy trafić do Polski, ucieszyłem się – mówi Joseph, Syryjczyk, który uciekł z Aleppo z żoną Lindą i dwójką dzieci. – Słyszałem, że wasz kraj jest katolicki, a ja jestem katolikiem. Zanim w Syrii wybuchła wojna, chodziłem na mszę co tydzień. Fakt, że raz do kościoła katolickiego, a raz do cerkwi, bo żona jest prawosławna. Ale to przecież ten sam Bóg. Zobacz, mam tu Biblię po arabsku. Kupiłem jeszcze w Syrii. Teraz modlę się codziennie i proszę Boga, żeby w końcu się nad nami zlitował.

W zawieszeniu

Coraz częściej nadzieja opuszcza Josepha. Szczególnie gdy patrzy na tych, którzy dostają zielone światło od innych krajów Unii i podekscytowani szykują się do wyjazdu.

– Ostatnio zaprzyjaźniłem się z rodziną z Aleppo – opowiada. – Minęły zaledwie dwa tygodnie od ich wywiadu z holenderskimi urzędnikami, a już dostali bilet lotniczy i ruszają wkrótce do Amsterdamu. Mam wrażenie, że wciąż kogoś witam i żegnam, a sam stoję w miejscu.

Joseph i reszta „polskiej grupy” z hotelu Candia znaleźli się w klinczu po tym, jak w reakcji na zamachy w Brukseli premier Beata Szydło zapowiedziała, że „nie widzi możliwości, by w tej chwili przyjechali do Polski migranci”. Tym samym zawieszone zostały przygotowania do przyjazdu pierwszej grupy spośród 400 uchodźców, których Polska miała przyjąć w tym roku.

Ewa Piechota, rzecznik Urzędu ds. Cudzoziemców, mówi „Tygodnikowi”, że do czasu podjęcia deklaracji przez premier Szydło Polska zdążyła dokonać selekcji i wstępnej weryfikacji ok. 80 kandydatów, czekających na transfer z Grecji i Włoch. W cały proces zaangażowani zostali oficerowie łącznikowi, którzy od początku stycznia prowadzili wywiady z kandydatami w tzw. hotspotach lub – niekiedy – w polskiej ambasadzie w Atenach.

Pierwsza grupa, w niej być może także uchodźcy z Candii – ambasada RP w Atenach nie chciała potwierdzić tej informacji – miała trafić do ośrodka dla cudzoziemców w Podkowie Leśnej-Dębaku. Zamiast tego kandydaci wciąż są skazani na czekanie w ateńskich hotelach, opłaconych przez grecką organizację Praksis, która odpowiada za zakwaterowanie osób objętych relokacją.

Jak długo jeszcze, nie wiadomo. Ewa Piechota: – Nie ma informacji, czy procedura relokacji zostanie wznowiona i czy Polska przyjmie w tym roku jakąkolwiek grupę uchodźców.

Syryjska tułaczka

– Dlaczego Polska się nas boi? – pyta Rafid, 56-latek z Syrii. – Ryzykowaliśmy życiem, pokonując niebezpieczną drogę z Turcji do Grecji. Tak nie robią terroryści, tylko ludzie zdesperowani. Czemu mielibyśmy być dla Polski zagrożeniem? – Rafid krzyczy.

Mają mu prawo puszczać nerwy. Zanim razem z żoną Ghadą i 20-letnim synem Abudem dotarli do wyspy Lesbos, tułali się po świecie przez ponad trzy lata. Najpierw ucieczka z rodzinnego Homs do położonego na północnym zachodzie Syrii portu w Tartusie. Potem kilka dni w Libanie i przelot do Jordanii, gdzie podzielili los ponad miliona Syryjczyków, którzy żyją na wygnaniu w tym kraju.

– W Jordanii straciliśmy prawie wszystkie oszczędności – żali się Rafid. – Jedyne, co było tam pewne, to że co miesiąc musieliśmy płacić za wynajem. A jordańskie ceny są bardzo wysokie. Gdybyśmy choć znaleźli pracę, to dałoby radę się jakoś utrzymać. Po prawie trzech latach poddaliśmy się i zdecydowaliśmy, że musimy uciec do Europy. Ruszylibyśmy wcześniej, ale trzymała nas wiara, że wojna w Syrii szybko się skończy i będziemy mogli wrócić do domu.

Rafid najbardziej tęskni za przyjaciółmi, pracą i utraconym statusem. Mówi, że w Syrii prowadził firmę deweloperską, zajmującą się wykończeniem domów pod klucz. Że było to dobre zajęcie, przed wojną przynosiło niezłe zyski. Rafida i Ghadę stać było na willę w bogatej dzielnicy i opłacenie studiów dla starszego syna i córki.

Tamto życie skończyło się wraz z oblężeniem miasta przez wojska prezydenta-dyktatora Baszara al-Asada.

Rafid wspomina ten czas ze łzą w oku: – Gdy zaczęła się ofensywa, starszy syn i córka powiedzieli, że trzeba uciekać. Ale nie byłem gotowy na taką decyzję. Powiedziałem, żeby uciekali sami. Kiedy rok później zbombardowano nasz dom, uznałem, że i na nas czas. Żeby nie wzbudzać podejrzeń na checkpointach, nie wzięliśmy nawet walizek. W kieszeni marynarki miałem tylko dokumenty – wspomina.

Lepsza nawet Rumunia

Gdyby Rafid mógłcofnąć czas, uciekłby z Syrii wspólnie całą rodziną. Nie musiałby się wtedy martwić, czy kiedykolwiek dołączy do syna i córki, którzy dostali się już do Szwecji.

Zamartwianie się o przyszłość dopada też 20-letniego Walida z Jemenu, który nie może uwierzyć, że miał takiego pecha. Na Lesbos przypłynął z grupą siedmiu Jemeńczyków, którzy tak jak on na początku lutego złożyli wniosek o relokację. Traf chciał, że oni wszyscy zostali wytypowani przez rząd Rumunii i po miesiącu pojechali do Bukaresztu.

W „rumuńskiej grupie” znalazł się też Amer, najlepszy przyjaciel Walida. – Gdy rozmawiamy codziennie na Skypie i widzę podekscytowanego Amera, wyrzucam sobie, że byłem tak głupi – złości się Jemeńczyk. – Niektórzy przy wypełnianiu wniosku o relokację zaznaczali kilka krajów, do których najbardziej chcieliby się dostać. Ja nie zakreśliłem żadnego, bo myślałem, że każde miejsce będzie lepsze od Jemenu. Gdy poszedłem na rozmowę w polskiej ambasadzie w Atenach, zmieniłem zdanie. Pewnie nie uwierzysz, ale spytano mnie, czy nie współpracuję z ISIS. Gdy to usłyszałem, zawrzało we mnie. Bo przed kim ja niby uciekam, jak nie przed islamistami?

Podobnie jak dziesiątki tysięcy jego rodaków Walid uciekł z Jemenu, który od czasu Arabskiej Wiosny pogrążył się w chaosie. To za sprawą rosnących w siłę islamistów, z szyickimi rebeliantami Huti na czele, którzy jeszcze w styczniu 2015 r. zdobyli stolicę kraju Sanę i obalili rząd centralny. Wzburzyli tym Arabię Saudyjską, która – obawiając się destabilizacji w regionie – zaczęła naloty na Jemen. Największą ofiarą wymierzonej w rebeliantów ofensywy stali się jak zwykle cywile. Konflikt zbiera też żniwo wśród młodych Jemeńczyków, którzy – wysyłani przez szyickich rebeliantów na front – zmuszani są do walki przeciw Arabii Saudyjskiej.

– Dwóch moich przyjaciół straciło w ten sposób życie, nie chciałem powtórzyć ich losu – twierdzi Walid. – Rzuciłem studia, spakowałem walizkę i razem z matką i siostrą ruszyliśmy w niebezpieczną podróż do granicy z Arabią Saudyjską. To paradoks, ale właśnie tam udało nam się uzyskać schronienie. Przez pierwszy tydzień koczowaliśmy w namiocie na ulicach Dżuddy [miasto na zachodzie Arabii Saudyjskiej, nad Morzem Czerwonym – red.], a ja załatwiałem fałszywą wizę do Turcji. Miałem nadzieję, że jak dotrę do Europy, dostanę szybko azyl i sprowadzę rodzinę.

Fiasko relokacji

– Polska jest jednym z nielicznych krajów, które nie wydały ani jednej decyzji w sprawie uchodźców czekających w Grecji na relokację – mówi Alkis Souliotis z organizacji Praksis. – Na razie decyzji w sprawie przyjętych wniosków nie podjęły też Hiszpania, Słowenia i Belgia. Ale one zaczęły przyjmować aplikacje w marcu, a Polska pod koniec grudnia 2015 r.

Souliotis ma rację: większość krajów, które zgodziły się przyjąć wnioski o relokację z Grecji, podjęły decyzje przynajmniej w sprawie części aplikacji.

Jednak największe kontrowersje budzą mierne rezultaty programu, który miał pomóc Grecji i Włochom, pogrążonym w kryzysie migracyjnym. Jak mówi Georgia Spyropoulou z greckiego oddziału Amnesty International, wciąż brakuje szerszego odzewu wśród państw Unii, które jak na razie godzą się na przyjmowanie tylko niewielkich grup uchodźców. Potwierdzają to dane Komisji Europejskiej, według których od jesieni 2015 r. z Grecji relokowano łącznie tylko 615 osób, a z Włoch 530. To ułamek z ustalonych 160 tys., które w ciągu dwóch lat mają być przesiedlone z obu tych krajów.

Obecna sytuacja to wynik pogłębiającej się niechęci państw unijnych – nie tylko Polski – które po zamachach w Paryżu i Brukseli jeszcze mniej palą się do przyjmowania muzułmańskich w większości imigrantów. Odmiennie postępują jedynie Francja, Holandia i Portugalia, które dotąd relokowały odpowiednio 242, 48 i 89 osób. Dla Grecji, gdzie utknęło ponad 50 tys. migrantów, to kropla w morzu. Tym bardziej że chętnych do relokacji jest coraz więcej, bo gdy teraz zamknięty jest szlak bałkański, ten przeznaczony głównie dla Syryjczyków i Irakijczyków unijny program stał się jedyną szansą na wydostanie się z Grecji do innych krajów.

Opieszałość państw unijnych czasem staje się zaletą. Tego zdania są Rafid i Ghada, którzy po ponad czterech miesiącach nerwówki w końcu mogą odetchnąć. To za sprawą telefonu z greckiego urzędu azylowego: urzędnik powiedział im, że Grecja wycofała wszystkie wnioski o relokację czekające na decyzję Polski.

Aplikacje Syryjczyków i reszty mieszkańców hotelu Candia prawdopodobnie trafią teraz w ręce francuskich władz. Niedoszła „polska grupa” wierzy, że tym razem może się udać. ©

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarka specjalizująca się w tematyce amerykańskiej, stała współpracowniczka „Tygodnika Powszechnego”. W latach 2018-2020 była korespondentką w USA, skąd m.in. relacjonowała wybory prezydenckie. Publikowała w magazynie „Press”, Weekend Gazeta.pl, „… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 20/2016