Odpryski lepszego świata

Czy jest możliwe zakreślenie rozległej panoramy cywilizacyjnych przemian, a jednocześnie uchwycenie łzy szklącej się w oku chińskiej dziewczyny - łzy prawdziwej, niezrobionej z gliceryny?

08.07.2008

Czyta się kilka minut

Do kin wchodzi film "W górę Jangcy", będący świadectwem wielkiej narracyjnej siły filmu dokumentalnego. Na przykładzie obrazu Yunga Changa widać najlepiej, że filmowy dokument nie jest gatunkiem przypisanym raz na zawsze do telewizyjnego ekranu. Śmiało przekracza jego ramy i funkcje użytkowe, coraz częściej oddala się od płaskiego reportażu w kierunku wciągającej opowieści o człowieku - zobaczonym zarówno z lotu ptaka, z perspektywy globalnej, jak i w intymnym zbliżeniu. Przy czym Yung nie rości sobie pretensji do wielkiej obiektywnej diagnozy. Dokumentalna opowieść o tym, jak wielki cywilizacyjny projekt - budowa zapory Trzech Przełomów na rzece Jangcy - wpływa na życie milionów ludzi żyjących wzdłuż jej brzegów, ma wyraźnie osobisty ton. Mieszkający w Kanadzie Chińczyk mówi do nas w pierwszej osobie. Opowiada o przybyciu do kraju swoich dziadków, gdzie na jego oczach dokonuje się właśnie wielki społeczny eksperyment. Tysiące miast i wsi muszą zostać zatopione, a ich mieszkańcy są zmuszeni rozpocząć nowe życie, całkowicie różne od tego, wiedli od pokoleń.

W filmie krzyżują się dwie perspektywy. Opustoszałe miasta widma i rosnące jak grzyby po deszczu żelbetowe konstrukcje zapory oglądamy niczym turyści statku wycieczkowego, którzy przyjechali z Europy czy Ameryki, by zobaczyć, jak chińska gigantomania zmienia na zawsze krajobraz kraju. Żadne zaklęcia nie pomogą: mityczna rzeka Jangcy, o której reżyser tyle słyszał w opowieściach i piosenkach dziadka, już nigdy nie będzie taka sama. Wraz z budową największej elektrowni świata zmieni się także struktura społeczna olbrzymich połaci Państwa Środka. Przy okazji odsłania się ustrojowo-gospodarcza hybryda, jaką jest dzisiaj Chińska Republika Ludowa. Socjalizm i kapitalizm w cynicznym, koniunkturalnym uścisku - niczym w uchwyconej przez reżysera reklamie Lancôme, zawieszonej tuż obok czerwonej komunistycznej flagi.

Z perspektywy pasażerów wesołego statku Chiny to swoiste dziwo, budzące swoim rozmachem tyleż przerażenie, co fascynację. Ale Yung Chang nie chce być powierzchownym turystą bawiącym się cyfrową kamerką. Ogniskuje swoją uwagę na dwójce nastoletnich Chińczyków, którzy przybyli na statek skuszeni obietnicą społecznego awansu. Nadano im z miejsca angielskie imiona, by szybciej obłaskawili zagranicznych gości. Zahukana Yu Shui, zwana teraz Cindy, porzuciła rodzinę żyjącą w skleconej z byle czego nadrzecznej chatce. Żeby móc dalej się uczyć "na chwałę socjalistycznego państwa" (wersja oficjalna) i wyrwać się z dziedziczonej nędzy (wersja prawdziwa), Yu Shui opuściła prymitywny, ale swojski świat i stała się częścią nowoczesnego, opartego na morderczej konkurencji organizmu. Na statek trafił także przebojowy Chen Bo Yu (alias Jerry) - młodzieniec z klasy średniej, znakomicie odnajdujący się w turystycznej branży, łatwo przyswajający wszelkie jej kody, manipulacje tudzież zasady politycznej poprawności, których muszą nauczyć się młodzi Chińczycy w obcowaniu z gośćmi z Zachodu. Służą temu chociażby organizowane przez "menedżment" rytualne prania mózgów i musztra jako żywo przypominająca tę wojskową.

Kamera towarzyszy dwójce młodych, obserwując ich wtajemniczenie w "nowy lepszy świat". Teraz mogą uważać się za jego beneficjentów, podczas gdy rodzina Yu Shui, która za chwilę będzie musiała opuścić chatę i skromne poletko nad wielką rzeką, podzieli los milionów tak zwanych ofiar transformacji. Z ukrytej kamery filmuje reżyser zbuntowaną garstkę Chińczyków, którzy nie mogą się pogodzić z upokarzającym traktowaniem przez władze, z żenująco niską rekompensatą za wysiedlenie, z całkowitą zmianą trybu życia. Niczym potiomkinowskie wsie wyglądają pokazowe osiedla, do których rzekomo mają być przeniesieni. Ale rzeczywistość będzie zupełnie inna. Młody antykwariusz wygłasza przed kamerą hasła o wielkiej rodzinie, dla której warto poświęcić tę małą - lecz już za chwilę nie wytrzymuje i zaczyna żalić się nad swoim losem, szlochając bezradnie jak dziecko. Młodziutka Yu Shui podczas pracy na statku uczy się powstrzymywać łzy. Najbardziej przejmujący moment filmu to scena, w której odwiedzają ją ubodzy rodzice. W jej oczach odbija się wówczas cała gama sprzecznych uczuć: wzruszenie i zawstydzenie, determinacja i tłumiony lęk przed nieznanym. Tym razem jednak się nie rozpłacze.

W finałowych scenach filmu, nagrodzonego zasłużonym Grand Prix Millennium na tegorocznym festiwalu Planete Doc Review, epika płynnie przechodzi w poetycką syntezę. Wychudzony ojciec Yu Shui taszczy na plecach starą szafę, potem z całą rodziną pcha pod górę wózek z resztkami lichego dobytku. Na koniec cała czwórka obserwuje w milczeniu, jak chatka, która była dla nich dotychczas całym światem, powoli znika pod wodą. Nietrudno zauważyć, że jest to skrót montażowy zrobiony z przenikających się ujęć, nakręconych na różnych etapach zatapiania zamieszkanego przez rodzinę terenu. Ale to bez znaczenia. W tym skrócie skondensowały się także dwie biegunowo różne funkcje, które stać się mogą udziałem człowieka (czy tylko w Chinach?). Bywa, że jest on kimś na kształt demiurga, który władczym, aroganckim gestem stwarza świat od nowa - we własnej, po swojemu ulepszonej wersji. Zazwyczaj jednak przypadnie mu w udziale zupełnie inna rola: drobnego, nic nieznaczącego odprysku wielkich przemian, z pokorą przyjmującego swój los. W ten sposób spełnia się myśl zawarta w rozpoczynającym film cytacie z Konfucjusza: najboleśniejszym sposobem zdobywania mądrości jest doświadczanie. My jednak z naszej zachodniej perspektywy nie patrzymy na rodzinę Yu Shui jak na świeżo upieczonych mędrców, ale jak na ludzi, którym zawalił się świat. Patrzymy na istoty zdeterminowane przez wyższą, choć ziemską przecież siłę, która pozbawiła ich jakiegokolwiek wpływu na własne życie.

Jest taka epizodyczna scena w filmie, w której dziewczynka zawzięcie szoruje mokrą szczotką rachitycznego, ledwo zipiącego kociaka. Zwierzak będzie za chwilę biały jak mleko, ale czy te zabiegi przeżyje? Kolejne odsłony filmu pokazują, że tak - widocznie każdą, nawet najbardziej gwałtowną, zmianę można przetrwać. W podobny sposób myślą pewnie chińscy inżynierowie planujący budowę zapory.

W GÓRĘ JANGCY ("Up the Yangtze") - scen. i reż.: Yung Chang, zdj.: Wang Shi Qing, muz.: Olivier Alary. Prod.: Kanada 2007. W kinach od 11 lipca 2008 r.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Krytyczka filmowa „Tygodnika Powszechnego”. Pisuje także do magazynów „EKRANy” i „Kino”, jest felietonistką magazynu psychologicznego „Charaktery”. Współautorka takich publikacji, jak „Panorama kina najnowszego”, „Szukając von Triera”, „Encyklopedia kina”, „… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 28/2008