Odnowienie demokracji

Drogi sprawiedliwości bywają zawiłe, ale czasem upomni się ona o swoje. Przekonał się o tym były argentyński dyktator Jorge Rafael Videla, skazany właśnie na dożywocie. "To historyczny wyrok" - mówi "Tygodnikowi" Adolfo Esquivel, laureat Pokojowego Nobla.

27.12.2010

Czyta się kilka minut

W 1976 r. generał Videla, głównodowodzący armii, stanął na czele zamachu stanu, który odsunął od władzy Maríę de Perón, ostatnią żonę Juana Peróna. Wraz z admirałem Emilio Masserą (zmarłym w 2010 r.) i gen. Orlando Agostim (zmarł w 1997 r.), Videla wszedł w skład junty, która oddelegowała go do pełnienia funkcji de facto prezydenta (1976-81). Zaczął Proces Reorganizacji Narodowej - jak to eufemistycznie nazwano; "reorganizacja" polegała na eliminowaniu "elementu wywrotowego" (tj. każdego, kto nie zgadzał się z rządami wojska) i rozpętaniu terroru. Zginęło 30 tys. ludzi, w większości "znikniętych" (uprowadzonych bez śladu). Chilijski dyktator Pinochet, mający na rękach krew 3 tys. ludzi, przy tej juncie wyglądał jak uczniak.

Po przywróceniu demokracji w 1985 r. junta stanęła przed sądem, a Videlę skazano na dożywocie i zdegradowano. Ale w więzieniu spędził tylko pięć lat. Pod naciskiem armii parlament przegłosował tymczasem ustawy gwarantujące zbrodniarzom bezkarność, a prezydent Carlos Menem ułaskawił Videlę. W 1998 r. wrócił on na krótko za kraty, w innej sprawie, ale celę prędko zamieniono mu na areszt domowy. Zdawało się, że uniknie sprawiedliwości - gdyby nie prezydent Néstor Kirchner (2003-08). Dokonał on zwrotu w podejściu do problemu zbrodni dyktatury. Droga do postawienia przed sądem jej przywódców i wykonawców znów stanęła otworem. Gdy w 2005 r. sąd najwyższy uznał "ustawy o bezkarności" za niekonstytucyjne, ruszyła seria procesów.

Drzemka dyktatora

W jednym z nich, który latem 2010 zaczął się w Cordóbie (700 km na północ od Buenos Aires), na ławie oskarżonych zasiadł Videla oraz 29 innych żołnierzy i policjantów, oskarżonych o torturowanie i rozstrzelanie 31 więźniów - akurat po nich pozostały ślady w aktach, w odróżnieniu od 95 proc. innych "znikniętvch".

W minionym tygodniu sąd uznał Videlę winnym - i ponownie skazał na dożywocie oraz dożywotnie pozbawienie praw publicznych.

Podczas procesu Videla dawał do zrozumienia, że niczego nie żałuje i śpi spokojnie. Zresztą często spał dosłownie: trochę z racji wieku (85 lat), a trochę, by okazać sądowi lekceważenie. Bo drzemki nie odmawiał sobie zwłaszcza, gdy zeznawały ofiary i świadkowie. Ożywił się na końcu: w 49-minutowej mowie bronił puczu, konieczności walki z partyzantką i resztą lewicy, która "destabilizowała kraj"; mówił, że prowadził rodzaj "sprawiedliwej wojny" przeciw "światowemu komunizmowi". Wziął też na siebie całą odpowiedzialność, twierdząc, że jego podwładni "tylko wykonywali rozkazy".

To linia obrony, jaką dyktatura stosowała od początku: język "walki z komunizmem" usprawiedliwiał walkę z wewnętrznymi, niezależnymi procesami politycznymi, a doktryna "bezpieczeństwa narodowego" - w imię której walczono z "wrogiem wewnętrznym" - była synonimem zachowania hierarchii społecznych. Pucz wykorzystano zresztą do wprowadzenia neoliberalnych reform pod hasłem "zmniejszanie państwa to powiększanie Narodu". Ich efektem było jednak tylko sześciokrotne zwiększenie długu zagranicznego i jeszcze większa koncentracja bogactwa. Na zarzuty o łamanie praw człowieka junta zawsze odpowiadała, że walczy z "terrorystami" i w imię "prawa i porządku". A w trosce o wizerunek zatrudniała światowe agencje marketingowe. Jedna z nich na czas Mundialu w Argentynie w 1978 r. opracowała aluzyjną kampanię "My Argentyńczycy jesteśmy prawi i ludzcy".

"Znikanie": znak firmowy

Ale rozmiar cierpień był zbyt wielki, aby zwekslować go takimi zapewnieniami. Umierali związkowcy, działacze polityczni, nauczyciele, dziennikarze, intelektualiści, duchowni i tysiące zwykłych kobiet i mężczyzn, którzy z guerrillą nie mieli nic wspólnego, a tylko nie chcieli junty. Cierpień nie szczędzono nawet dzieciom "znikniętych; bywało, że ciężarną kobietę mordowano tuż po porodzie, a jej dziecko oddawano do adopcji rodzinom wojskowych. Inne matki, które organizowały się w poszukiwaniu swych porwanych dzieci, także ginęły. Dziesiątki tysięcy ludzi wyemigrowały.

Tamta "brudna wojna" (guerra sucia) - jak zwykle określa się w Ameryce Łacińskiej kampanie armii i paramilitarystów przeciw ludności cywilnej - prowadzona była metodami porwań i tortur, realizowanych w obozach koncentracyjnych i tajnych centrach, jak niesławna Szkoła Mechaniczna Marynarki (ESMA). Argentyńscy zbrodniarze odcisnęli na niej też swój znak firmowy: "znikanie".

Jak mówił w przypływie szczerości Videla: "Nie mogliśmy wszystkich tak po prostu rozstrzelać. Społeczeństwo by tego nie zniosło. Trzeba było ich »zniknąć«". Wymyślono więc tzw. loty śmierci, w trakcie których zrzucano ludzi ze śmigłowców do oceanu. Zgodnie z logiką "nie ma ciała, nie ma zbrodni" Videla liczył, że uniknie sprawiedliwości. W 1980 r. z cynicznym uśmiechem mówi dziennikarzom: "»Zniknięci« to »zniknięci«. Ani żywi, ani martwi; po prostu »zniknięci«".

Przeliczył się.

Noblista pamięta

Jednym z kandydatów na "znikniętego" był Adolfo Pérez Esquivel: rocznik 1931, architekt i rzeźbiarz, obrońca praw człowieka związany ze środowiskami katolickimi. Przez 14 miesięcy był więziony i torturowany. W 1980 r. otrzymał Pokojowego Nobla.

Szef więzienia, w którym go trzymano, powiedział mu kiedyś: "Nie ocali cię nawet papież. Tu my decydujemy, czy ktoś żyje, czy umiera". Ale przed losem "znikniętego" uratowała go właśnie presja świata: jego nazwisko było znane, a działalność doceniona jeszcze przez papieża Jana XXIII. Pokojowego Nobla Esquivel dostał, gdy był więziony. W trosce o wizerunek, junta zwolniła go na dwa dni przed Mundialem. Z więzienia eskortował go słynny agent wywiadu wojskowego Raúl Guglielminetti, jeden z najbardziej okrutnych. Zbieżność przypadkowa, ale symboliczna: tego samego dnia, gdy kończył się proces w Córdobie, w Buenos Aires Guglieminetti usłyszał swój wyrok: 25 lat.

W 2010 r. Esquivel zeznawał w kilku sprawach. Regularnie jeździł też na proces Videli. Gdy zadzwoniłem do niego nazajutrz po ogłoszeniu wyroku, właśnie wrócił z Córdoby. Głos miał zmęczony, lecz mocny, wręcz radosny: - Decyzja sądu jest znakomitą wiadomością, wspaniałą! To historyczny werdykt! Skazano ludzi, którzy uważali się za "panów życia i śmierci" całego narodu.

- Oczywiście wszystko byłoby łatwiejsze, gdyby pierwszy wyrok na Videlę został utrzymany w mocy - mówił "Tygodnikowi" Esquivel. - Kluczowa była tu polityczna decyzja Kirchnera, aby położyć kres bezkarności. W końcu, po prawie 35 latach od popełnionych zbrodni, sprawiedliwości stało się zadość!

- Bezkarność zawsze kiedyś dobiega końca, nie tylko w przypadku Videli - powiedział Esquivel. - Niech to będzie lekcja dla wszystkich puczystów. W 2009 r. mieliśmy w Ameryce Łacińskiej zamach stanu w Hondurasie, za który nikt nie został osądzony, a niedawno próbę puczu w Ekwadorze. Mamy niesłychane przypadki gwałcenia praw człowieka przez rząd Kolumbii (ponad 2 tys. tzw. falsos positivos, cywilów mordowanych przez wojsko, a następnie "księgowanych" jako guerrilleros - MW). Cała ta bezkarność też się kiedyś skończy.

***

Komentatorzy w Argentynie piszą, że wyrok na Videlę to "odnowienie" i "ponowny chrzest" demokracji: ta bowiem raz go osądziła, ale potem pozwoliła mu uniknąć sprawiedliwości. - Demokracja nie może opierać się na gwarantowanej przez sądy bezkarności - mówił "Tygodnikowi" Esquivel. - Jeszcze wiele brakuje do pełnej sprawiedliwości, ale ten wyrok umacnia nas na drodze ku prawdziwej demokracji i poszanowania praw człowieka. Jest przykładem dla regionu i świata.

Po ogłoszeniu wyroku dziennik "Página 12" wydrukował fotomontaż: Videla w więziennym drelichu. Drelich: największe upokorzenie dla "męża stanu", który chciał być osądzony tylko przez historię. Obraz ten stał się zresztą rzeczywistością: sąd kazał osadzić Videlę w zwykłym więzieniu (a nie wojskowym), gdzie spędzi resztę życia wśród innych pospolitych morderców. Choć 85-letni, nie umrze we własnym łóżku, lecz na więziennej pryczy.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarz, korespondent "Tygodnika" z Meksyku. więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 01/2011