Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Dzieje się tak, pomimo że wszystkie strony politycznego sporu zdają się przywiązywać do komisji niezwykłą wagę. Rządzący niewątpliwie się jej boją - nawet jeśli argumentują, że może się ona stać wyłącznie narzędziem w rękach opozycji, atakującej rząd za samo istnienie, nie zaś za rzeczywiste uchybienia. Opozycja nie ukrywa, że to dla niej szansa na złamanie sondażowej przewagi PO, która nie zmniejsza się mimo całego aferalnego zamieszania. W ramach spodziewanej wojny totalnej obie strony zawczasu starają się zdezawuować zarówno tych, którzy w komisji mają reprezentować drugą stronę, jak i spodziewane wydarzenia (np. konfrontację premiera z szefem CBA), czy wreszcie wiarygodność tych, którzy przed komisją mają zeznawać.
Można odnieść wrażenie, że wszyscy już wiedzą, co się w komisji będzie działo i zawczasu chcą nam o tym opowiedzieć. Mark Twain pisał kiedyś o prasie w małych miejscowościach, że jej czytelnicy wszystko o wszystkich wiedzą, natomiast gazety czytają po to, by się dowiedzieć, co też się one odważyły z tego napisać. Gorzej, jeśli w Polsce wszyscy uznali, że o wszystkim mają już wyrobione zdanie, a teraz co najwyżej trzeba poszukać na to argumentów.
Jeśli takie jest powszechne podejście, to trudno się spodziewać, by komisje dokonały jakichś ważnych odkryć. Nie bardzo też można oczekiwać, że media będą szczególnie nagłaśniać twierdzenia o jakichś nowych mechanizmach. Dziś w internecie mamy dostęp do tylu dokumentów, że na ich podstawie da się udowodnić różne tezy, często zupełnie przeciwstawne - zaangażowani po obydwu stronach blogerzy już to z pasją robią.
Niestety, w wielu przypadkach poszukiwanie prawdy sprowadza się do wskazywania na drugie, trzecie czy dziesiąte dno. Szczególnej popularności nabiera dziś koncepcja "przykrycia" niewygodnego wydarzenia kolejnym. Ten argument stosują niestety wszystkie strony. Nawet jeśli czasami rzecz ociera się o absurd, a czasami jest całkiem oczywista, nie ułatwia to ułożenia sobie w głowie hierarchii ważności w podstawowych sprawach.
Cóż nam zatem pozostaje, jeśli nie chcemy się zaangażować jako harcownicy żadnej ze stron? Nic poza zdrowym rozsądkiem i próbą utrzymania dystansu. Wypatrywanie faktów bez patrzenia, czy to dla "naszych" dobrze, czy źle. Kto wie, może jednak w komisyjnym zgiełku uda się uchwycić jakieś czyste nuty? O nadzieję trudno, lecz nic nam innego w tej sprawie nie pozostało.