Od lustra do lustra

Don DeLillo ma istotny wpływ na kolejne pokolenia amerykańskich pisarzy. Według Jonathana Franzena przelał na papier apokaliptyczną, postindustrialną estetykę miasta, był dla pisarstwa tym, czym Talking Heads dla muzyki.

19.09.2016

Czyta się kilka minut

Don DeLillo, 1998 r. / Fot. Dillon Bryden / MATERIAŁY WYDAWCY
Don DeLillo, 1998 r. / Fot. Dillon Bryden / MATERIAŁY WYDAWCY

W listopadzie Don DeLillo skończy 80 lat. Nic jednak nie wskazuje na to, by ten jeden z najwybitniejszych pisarzy współczesnych nosił się z zamiarem przejścia na emeryturę, jak uczynił to całkiem niedawno inny literacki gigant z Ameryki Philip Roth, który w 2012 r., po półwieczu ciągłego tworzenia, skandalizowania i koszenia laurów, oznajmił stanowczo i zwięźle: „wystarczy”. I nie poprzestał na odłożeniu pióra, bo rychło poinformował, że wycofuje się również i z życia publicznego. W przeciwieństwie do niego DeLillo jest wciąż aktywny, pracuje, udziela wywiadów, bywa gościem na konferencjach poświęconych własnej twórczości etc.

Jego najnowsza powieść zatytułowana „Zero K” traktuje między innymi o wyrafinowanych technologiach, jak nanoboty. Została jednak wystukana, podobnie jak reszta jego książek, na przedpotopowej maszynie do pisania Olympia SM3 DeLuxe.

Jest w tym chyba zdecydowanie coś więcej niż tylko uparta ekstrawagancja literata w podeszłym wieku, który ostentacyjnie nie przesiada się na komputer, by dla publiki odgrywać komedię niedzisiejszego jegomościa, dżentelmena w starym, dobrym stylu. DeLillo za pomocą tego gestu komunikuje, że taka jest natura jego i jego dzieła: połączenie tradycji i nowoczesności, wybieganie myślą w przyszłość, a zarazem wierność i szacunek względem dawnych form, rozwiązań i zwyczajów.

Zamiast publiczności

Napisał 17 powieści, tom opowiadań i kilka sztuk teatralnych (debiutował w roku 1971, powieścią „Americana”). Zwraca uwagę mnogość tematów – od tego podstawowego tematu-matki, czyli Ameryki, jej historii i współczesności, przez wypieranie rzeczywistości transmitowanymi na żywo przez media symulakrami, epidemię przemocy, teorie spiskowe, paranoję aż po subtelne zagadnienia językoznawcze, sport i kolekcjonerstwo – którym nadana zostaje finezyjna literacka postać, a także i to, że w kolejnych swoich książkach DeLillo opisuje i bada to samo zjawisko, ale w krańcowo odmiennej skali.

I tak z jednej strony naturalnym tłem działań i dylematów jego bohaterów jest Nowy Jork, rodzinne miasto DeLillo, „nieustająca, natchniona katastrofa”, który jawi się jako gigantyczny, pulsujący przez 24 godziny na dobę, stale rozrastający się organizm, mroczna i potężna metropolia – takim widzimy go w „Podziemiach”, „Spadając”, „Graczach”, „Cosmopolis” czy w początkowych partiach „Mao II” i „Americanów” – z drugiej zaś nader chętnie lokuje ich na kompletnych odludziach. Pisarz Bill Gray z „Mao II” żyje w głuszy, bo tylko tam może w spokoju pielęgnować swoją obsesję: bezustanne poprawianie pisanej od dekad książki. Młodzi futboliści z „Meczu o wszystko” są zamknięci w ośrodku treningowym gdzieś w Zachodnim Teksasie. „Punkt Omega” opowiada o przypadku Richarda Elstera, byłego eksperta akademickiego od tajnych przygotowań do inwazji na Irak, który po wszystkim zaszył się na kalifornijskiej pustyni. David Bell z „Americanów” w samotnej jeździe po Arizonie próbuje znaleźć remedium na blazę i cynizm nowojorskiej branży reklamowej. Lauren Hartke, protagonistka „Performerki”, zamieszkuje nawiedzony dom. Para kosmonautów w opowiadaniu „Ludzkie momenty w trzeciej wojnie światowej” z niebotycznej wysokości ogląda Ziemię i dywaguje o jej niepewnym losie.

Ale DeLillo nie gra tutaj na jakiejś naiwnej, uproszczonej opozycji: moloch i kojąca, rustykalna głusza. Izolacja bywa odtrutką na wyniszczające tempo współczesności, funkcjonowanie w toksycznej wielomilionowej gromadzie, ale stanowi też propozycję innego modelu egzystencji. Wyciszonej, skupionej na rzeczach małych, toczącej się na uboczu.

Oczywiście DeLillo nie byłby sobą, gdyby i tego nie skomplikował. Bo na przykład w „Cosmopolis” pokazał, że można być pustelnikiem-mizantropem nawet i w Nowym Jorku, w którym dochodzi do konfrontacji między odgrodzonym od świata penthouse’em, ekranami i pancerzem własnej limuzyny multimiliarderem Erikiem Packerem a jego nemezis, Richardem Sheetsem, lokatorem pustostanu.
DeLillo lubi do swoich powieści wprowadzać postacie w rodzaju Sheetsa – ludzi przegranych, okaleczonych duchowo, skonfliktowanych z otoczeniem, których system wywalił za burtę, kontestatorów-narcyzów rozpalonych od żądzy odwetu i pragnienia sławy, nawet za cenę śmierci własnej lub cudzej. Zrobią wszystko, byle zaistnieć, pojawić się w dramatycznie sformułowanych newsach, wstrząsnąć innymi, choćby na chwilę zatrzymać ten bezrefleksyjny obieg uśmiechów i dóbr.

Taki właśnie jest Lee Harvey Oswald w „Librze”, nieudacznik i szarak, który w biały dzień zgładzi prezydenta Stanów Zjednoczonych, tacy są terroryści w „Spadając”, „Mao II” czy „Graczach”.
Ich przeciwieństwo to tłumy, o których DeLillo napisał, że do nich właśnie należy przyszłość. Nic dziwnego zatem, że mają one u niego szeroką reprezentację – zwłaszcza w „Mao II”, w której to powieści ukazano zbiorowy ślub w sekcie Moona, tragedię na stadionie w Sheffield, pogrzeb ajatollaha Chomeiniego i rzeź na placu Tian’anmen. W „Spadając” oglądamy spanikowany tłum, który ucieka spod upadających wież WTC, – w „Podziemiach” zaś tłum podekscytowanych kibiców baseballa, którzy biorą udział w historycznym meczu. Tłum fascynuje, ale i przeraża. Przeraża, bo kierują nim impulsy i – niekiedy – zakulisowe podszepty i w sekundę może się zmienić w potężną, destrukcyjną siłę, a fascynuje z racji krzepiącego widoku nieprzebranej masy ludzkiej spojonej tą samą ideą bądź celem.

DeLillo równie swobodnie czuje się w formie krótkiej, mikropowieści („Performerka”) czy opowiadaniu, jak i epickiej, czego dowodem są monumentalne, liczące blisko dziewięćset stron „Podziemia”, w których ukazał burzliwe dzieje Ameryki na przestrzeni kilku dekad XX w. Nie dość na tym – przy konstruowaniu fabuł swoich książek z wprawą korzysta z elementów i motywów powieści science fiction, thrillerów, kryminałów czy literatury popularnej. Nie łasi się do nikogo, nie chwyta modnych, światowych trendów, nie moralizuje w talk shows i nie eksploatuje w nieskończoność pomysłów, które już raz zyskały poklask krytyki i czytelników. „Kiedy siedzę przy maszynie do pisania, ostatnie, co sobie wyobrażam, to potencjalny czytelnik. Nie mam publiczności, mam zestaw zasad. (…) Dlatego potrzeba pisarza stojącego w opozycji, powieściopisarza tworzącego wbrew władzy, wbrew korporacji, państwu czy całemu aparatowi upodabniania. Jesteśmy o rzut kamieniem od stania się muzycznym tłem”, deklarował w rozmowie z „Paris Review”.

Gwiazda prawdy

Wydana właśnie w Polsce „Gwiazda Ratnera” ukazała się w roku 1976. Nie bez przyczyny uchodzi ona za najtrudniejszą w odbiorze i najbardziej skomplikowaną spośród wszystkich powieści Dona DeLillo. To 500 stron gęstej niczym asfalt narracji, która co i rusz odmienia swoje oblicze i okazuje się być czymś zgoła innym niż uprzednio – a to popisem erudycji, a to traktatem naukowym (na przemian z jego parodią), a to powieścią science fiction, ciągiem problemów logiczno-filozoficznych, wykładem o astronomii i archeologii, satyrą na światek akademicki, dziejami matematyki, a to w końcu jedną wielką pułapką, którą zastawił na czytelnika autor.

Punktem wyjścia jest tu osoba Billy’ego Twilliga, czternastoletniego geniusza matematycznego i noblisty z tejże dziedziny, fachowca od liczb zwanych zorgami, przed którym postawiono zadanie rozszyfrowania tajemniczego sygnału-komunikatu pochodzącego z kosmosu – z tak zwanej Gwiazdy Ratnera. W tym właśnie celu Billy zostaje sprowadzony do tajnego ośrodka badawczego, sekretnej kwatery najświetniejszych umysłów epoki: „Nawiązali z nami kontakt. (…) Przekaz składał się z czternastu impulsów i przerwy; dwudziestu ośmiu impulsów i przerwy; pięćdziesięciu siedmiu impulsów. Ogółem sto jeden jednostek informacji. Jeden zero jeden to pięć w systemie binarnym, a to może coś oznaczać, ale nie musi. Sto jeden to także najniższa trzycyfrowa liczba pierwsza. No i do tego rozkład impulsów: czternaście, dwadzieścia osiem, pięćdziesiąt siedem. Mnóstwo z tym roboty, nie sądzisz? W każdym razie nie jesteśmy sami. Coś tam jest i próbuje do nas przemówić”.

Rychło okazuje się jednak, że trudności, z jakimi będzie musiał zmierzyć się Billy, nie dotyczą wyłącznie sygnału i jego po mistrzowsku zakodowanej treści. Nie dość, że przyjdzie mu, nastolatkowi, funkcjonować pośród dorosłych i ich gierek – w mikrospołeczności przewrażliwionych, zdziwaczałych naukowców – to na dodatek to, co wydawało się pewne, z biegiem czasu utraci swój niepodważalny status: „Wbrew temu, co nam się wcześniej wydawało, Gwiazda Ratnera nie wejdzie w fazę czerwonego olbrzyma. To biały karzeł. I białym karłem pozostanie, chyba że zwyrodnieje aż do stadium pulsara. (…) Jest jedna planeta, nie dwie. Planeta tak duża, że wydaje się, że promieniuje w widzialnym końcu spektrum. Tyle ciepła w samym jądrze, żeby emitować blask. Więc to w istocie nie żadna planeta, tylko blada gwiazda. Oczywiście karzeł, niemniej jednak gwiazda. Czerwony karzeł gwiazda. Mamy tam więc binarnego karła. Jedna czerwona gwiazda, jedna biała gwiazda”.

A skoro tak, to może nie ma tam żadnych Ratnerian („jest tam za gorąco, żeby na jej powierzchni mogły żyć jakieś organizmy”), którzy wyemitowali komunikat, a skoro nie istnieją, bo w takich warunkach istnieć nie mogą, to i sam komunikat, który jednak jest, bo został odebrany, nie jest komunikatem, ale czymś odmiennym, nad czym od nowa należy się zastanowić i postarać się rozgryźć.

Wysokie stężenie geniuszy na metr kwadratowy nie gwarantuje sukcesu i szybszych odkryć. Wręcz przeciwnie – nieustannie tworzone są tu teorie i kontrteorie, i kontr-kontrteorie, naukowcy analizują analizy, piętrzą interpretacje i rozszczepiają włos na czworo. DeLillo na naszych oczach podrywa wiarę w naukę, w to, że prędzej lub później, ale uda się poznać i wyjaśnić każde zjawisko – wystarczy tylko odpowiednia ilość danych, wyniki eksperymentów, wiedza, inteligencja i wzory. Do prawdy nie sposób jednak dotrzeć, bo jest – albo: staje się – płynna, zależna od wielu zmiennych, ciągle się wymyka.
Pogoń za nią wiedzie zaś nierzadko do totalnego wyalienowania się i obsesji. Przestrogą, która wisi nad poczynaniami Billy’ego i reszty, jest los Henrika Endora, słynnego matematyka i astrofizyka, który porzucił nagle ośrodek badawczy i zamieszkał nieopodal we własnoręcznie wygrzebanej norze.

Odżywia się robakami, został anachoretą. Nie wiadomo do końca, czy dlatego, że odkrył sekret przekazu z Gwiazdy Ratnera, czy dlatego, że odkrył, iż nigdy go nie odkryje.

Gabinet luster

„Gwiazda Ratnera” składa się z dwóch części. Pierwszej, obszerniejszej, „PRZYGODY. EKSPERYMENT TERENOWY NUMER JEDEN”, i drugiej „ODBICIA. PROJEKT LOGIKON MINUS JEDEN”. O ile w części pierwszej protagonistą jest bezsprzecznie Billy, cudowne dziecko z Bronksu, jego operacje myślowe, uszczypliwe dialogi z innymi naukowcami i reminiscencje z nowojorskiego dzieciństwa, o tyle w drugiej ustępuje pola reszcie koleżanek i kolegów z projektu i jest już tylko jednym z bohaterów ciągu cząstek narracyjnych, z których dowiadujemy się, iż ów projekt zmienił swój charakter i teraz nie zajmuje się wyłącznie sygnałem z nieba, ale również i tym, co pod ziemią, tym, co warstwa po warstwie składa się na historię naszej cywilizacji, oraz konstruowaniem uniwersalnego języka – logikonu.

Jak zauważyli znawcy twórczości DeLillo, tytuły obu tych części odsyłają do Lewisa Carrolla – też matematyka! – i jego „Przygód Alicji w krainie czarów” i „Alicji po drugiej stronie lustra”. Billy dzięki króliczej norze dostał się więc do swoistego innego wymiaru. A symbolem świata przedstawionego „Gwiazdy Ratnera” – a być może i tego naszego – jest starożytne lustro z brązu odnalezione w jednej z jaskiń, które przypomina, iż od zawsze żyjemy pośród luster i ich odbić, prawdy i ulotnego falsyfikatu, który wygląda jak prawda.

„Gwiazdy Ratnera” to gratka dla wielbicieli DeLillo – tych, którzy poznali jego wcześniejsze książki, a ich styl, metoda narracyjna, absurdalny humor, nastrój kontemplacyjnej powagi przypadły im do gustu – ale obawiam się, że nie od tej akurat powieści powinno się zaczynać przygodę z fascynującym i bogatym dziełem autora „Białego szumu”. Bo choć Billy jest łebski i znakomity w swoich błyskotliwych złośliwościach, problemy doniosłe, naukowcy uroczo groteskowi, kompozycja wymyślna i dopracowana, a koncepcje matematyczno-fizyczne zapierają dech – zwłaszcza humanistom – to „Gwiazda Ratnera” to takie 120 procent DeLillo, DeLillo w stanie czystym, delillowski DeLillo. Przez co rozumiem pewien nadmiar – nadmiar erudycji, wyszukanych, przeintelektualizowanych fraz, patosu, wystudiowanych zawiłości na omal każdym poziomie, od języka po budowę, niekończących się wywodów o „logikonie” i „moholach”. Tu wszystkie maniery DeLillo są na wierzchu i w obfitości.

Za dwa miesiące Don DeLillo skończy 80 lat. Myślę, że literacki Nobel byłby dla niego odpowiednim prezentem za omal pół wieku wybitnego, ważnego pisania. ©

DON DELILLO, GWIAZDA RATNERA, przeł. Robert Sudół, Noir sur Blanc 2016

​Cytaty z „Gwiazdy Ratnera” w przekładzie Roberta Sudoła. Cytat z Davida Fostera Wallace’a pochodzi z książki „Rzekomo fajna rzecz, której nigdy nie zrobię. Eseje i rozważania”, przeł. Jolanta Kozak, która ukaże się 28 września. Cytaty z rozmów z „Paris Review” pochodzą z książki „Sztuka powieści. Wywiady z pisarzami z »Paris Review«” (przeł. Dobromiła Jankowska, Adam Pluszka), która ukaże się 10 października.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 39/2016