Obama pragmatyk

W eksponowanym przez Baracka Obamę idealizmie trudno dopatrzyć się naiwności. Jego pierwsza podróż do Rosji była tego przykładem.

14.07.2009

Czyta się kilka minut

Choć od zaprzysiężenia Baracka Obamy na prezydenta USA minęło już pół roku, wciąż trudno jest odgadnąć kierunek i cele polityki zagranicznej Waszyngtonu. Na pozór wszystko zdaje się jasne: nowa administracja stara się odbudować swą siłę i wpływ przez współpracę z byłymi adwersarzami, na rzecz tworzenia zrębów nowego ładu światowego. W eksponowanym przez Obamę idealizmie trudno jednak dopatrzyć się naiwności, co skłania ku wnioskowi, że jest on raczej kwestią taktyki, a nie strategii. Jego wyprawa do Rosji w ubiegłym tygodniu była tego przykładem.

Idea głównego przesłania i zarazem oferty Stanów dla Rosji była taka sama, jak w przypadku tournée Obamy po Europie i Bliskim Wschodzie. Można by ją zawrzeć w zdaniu: "My popełniliśmy błędy, ale wy także. Jesteśmy gotowi do zmiany, jeśli wy także ją podejmiecie". Dla USA współpraca z Rosją jest bowiem kwestią wyboru, a nie konieczności. Oczywiście, że lepiej mieć Rosję po swojej stronie w Radzie Bezpieczeństwa ONZ, która decyduje np. o sankcjach wobec Iranu. Dobrze mieć też możliwość zaopatrywania zachodnich wojsk w Afganistanie przez terytorium Rosji. Pozyskanie Kremla jest też kluczowe dla rozbrojenia i odbudowy reżimu nierozprzestrzeniania technologii nuklearnych. Tyle że we wszystkich tych sprawach wsparcie Rosji jest pomocne, ale nie decydujące. Z wyjątkiem kwestii rozbrojeniowych ma także charakter doraźny, a zatem nie tworzy podstaw pod żaden nowy projekt polityczny, którym w latach 90. były nadzieje na budowę partnerstwa strategicznego obu państw.

Przywieziona przez Obamę do Moskwy szeroka oferta współpracy w kwestiach międzynarodowych została uzupełniona o powołanie komisji zajmującej się sprawami dwustronnymi. Moskwa ma zatem szerokie pole wyboru dla stania się użytecznym partnerem Waszyngtonu. Na więcej nie może liczyć z prostego powodu: wielbiony przez elitę rosyjską tzw. świat wielobiegunowy rzeczywiście powstaje, ale ma inne parametry, niż chcieliby Rosjanie. Oznacza bowiem całkowity rozpad dawnego "bieguna rosyjskiego", przy trwaniu "bieguna amerykańskiego". USA pozostają jedynym prawdziwym mocarstwem na świecie, a Rosja - nawet podejmując radykalną zmianę kursu w polityce zagranicznej - może liczyć na stanie się jednym z kilku partnerów strategicznych USA.

Gdy zatem prezydent Dmitrij Miedwiediew przekonywał, że oba państwa "ponoszą specjalną odpowiedzialność za wszystko, co dzieje się na naszej planecie", to dla amerykańskiej elity słowa te są w najlepszym przypadku przejawem nostalgii, a w najgorszym - dowodem trwania w Rosji niebezpiecznych iluzji. Z punktu widzenia Waszyngtonu Rosja powinna zabiegać przede wszystkim o to, aby nie stać się państwem nieistotnym w amerykańskiej strategii globalnej. Musi zatem podjąć wyzwanie, czyli się zmienić - albo przeżyć kolejne głębokie rozczarowanie.

Pozycja Rosji w polityce USA jest o wiele gorsza, niż się wydaje Rosjanom, przywykłym do definiowania swego statusu międzynarodowego przez porównywanie się do USA. Wpływ Kremla na rozstrzygnięcia globalne jest dziś głównie funkcją posiadania arsenałów jądrowych i stałego miejsca w Radzie Bezpieczeństwa. Z perspektywy państw postsowieckich Rosja może zatem jawić się jako mocarstwo, ale z perspektywy Chin, Turcji czy Iranu jest tylko regionalnym graczem, desperacko zabiegającym o utrzymanie swych wpływów w najbliższym sąsiedztwie.

Nowa administracja USA nie tylko doskonale zdaje sobie z tego sprawę, ale zamierza to wykorzystać dla własnych interesów. Idealizm Obamy jest zwyczajnie pozbawiony tego sentymentu wobec Rosji, jaki charakteryzuje np. zachodnioeuropejską Realpolitik. Przykładem tego był nie tylko jego wykład na Uniwersytecie Ekonomicznym w Moskwie, ale i sprzeciw wobec łączenia kwestii redukcji głowic strategicznych i przedłużenia traktatu START z problemem tarczy antyrakietowej.

Dla Europy zaś zademonstrowana przez Obamę w Moskwie asertywność jest wyzwaniem. Zarówno dla Europy Zachodniej, skłonnej do ustępowania przed rosyjskim szantażem, jak i Środkowo-Wschodniej, która ciągle żyje w cieniu wschodniego sąsiada. W obu przypadkach nie chodzi o to, czyj ogląd rzeczywistości okaże się bliższy administracji amerykańskiej, lecz jak obie Europy zareagują na amerykańską wersję "resetu". Znaczenie Europy w strategii amerykańskiej po 1945 r. było bowiem zawsze kwestią stosunków z Rosją, jako reprezentantem i następnie spadkobiercą drugiego "bieguna" w polityce światowej. Wraz ze spadkiem notowań Rosji w USA, Europa musi znaleźć nowy sposób, aby zyskać posłuch u swojego sojusznika, dla którego priorytetem jest dziś współpraca z Chinami czy Turcją.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 29/2009