O zaczarowanym włóczędze

/rys. A. Dudziński

11.04.2006

Czyta się kilka minut

A gdyby wam, dzieci, ktoś powiedział, że bajki nie są wcale prawdą, to mu nie wierzcie. Są prawdą i już. Przecież moja babcia, daj jej Panie wieczny odpoczynek, widziała na własne oczy królową wężów, a w naszych rzekach, w Upie i Metuji, był naprawdę wodnik, a psie rusałki, o których kiedyś opowiadałem, też naprawdę są, to wam poświadczy pan Jirásek, który napisał tyle książek, a takie świadectwo coś przecież znaczy; mówi się na nie "wyżlęta". Przecież i tu w Pradze jest jeden wielki dom, nazywa się Rudolfinum [w Polsce taki dom stoi w Warszawie przy ulicy Wiejskiej - przyp. TW], a tam się schodzą magicy, czyli czarodzieje, i potężnie czarują; kiedy jeden z nich powie: "czary mary fuk", latają w powietrzu pieczone gołąbki, a kiedy drugi wykrzyknie "enyki benyki", znikną te pieczone gołąbki i nie zostawią po sobie nawet zapaszku; tak ci magicy, czyli posłowie, wciąż czarują jeden przeciw drugiemu i wciąż nic nie widać; a że to jest święta prawda, to wam zaświadczy i wasz tato. W Pradze jest też czarodziejka, która przepowiada przyszłość, a ja znam jedną rusałkę z oczyma jak gwiazdy. Z tego widzicie, że bajki są naprawdę, a kto w to nie wierzy, nie powinien dalej czytać.

---ramka 423116|lewo|1---Był więc kiedyś włóczęga, w jednej kieszeni miał dziurę, a w drugiej i tego nie; to był cały jego majątek. Do tego wszystkiego był biedak niemy i miał weszki w siwych włosach, a był tak nędzny, że ani mu nigdzie nie pozwolili przenocować; tak że nawet jeśli kto mu dał spleśniałą kromkę chleba, to ten włóczęga ani podziękować nie mógł, tylko tak dziwnie i przepięknie spojrzał jaśniejącymi modrymi oczyma i powędrował dalej. A jeśli chodzi o spanie, to, mój Boże, tu i ówdzie jest siano albo słoma; a kiedy już zupełnie nie było czym się przykryć, włóczęga przykrył sobie chociaż oczy pomarszczonymi powiekami i też jakoś to szło.

Śpi kiedyś ten niemy włóczęga w pustej budce stróża i śnią mu się różne rzeczy, na przykład, że jest w raju; taka rzecz może się przyśnić nawet człowiekowi biednemu. A kiedy tak spał, znalazł się tam mały złodziejaszek i też chciał się przespać w tej budce. Włazi tam do środka i po ciemku namacał włóczęgę. To pewnie jest kolega, pomyślał, i zaraz mu sięga do kieszeni, czy tam nie ma złotych łańcuszków albo diamentowych pierścionków z jakiejś kradzieży. W jednej kieszeni znalazł dziurę, a w drugiej zupełnie nic; to, dzieci, jest okropnie mało nawet dla chuderlawego złodziejaszka, więc ten kieszonkowiec zostawił włóczędze w kieszeniach to nic i tę dziurę, i położył się po drugiej stronie budki, żeby się chociaż wyspać.

Leży złodziejaszek i nie może zaraz usnąć; pewnie miał coś na sumieniu. A kiedy tak leży, w budzie pojawia się dziwne, wspaniałe światło, że aż w gardle ściskało od takiego piękna, a w tym tajemniczym świetle zjawiają się trzy białe staruszki. Złodziejaszek aż się wzdrygnął ze strachu i zrobił się w swoim kątku malutki jak garść popiołu, jak suche ździebełko, jak trzy razy zgięte nic, żeby go nikt nie znalazł. Ale te trzy staruszki nachyliły się ku śpiącemu niememu włóczędze i pierwsza z nich rzekła:

"Siostry, jak spokojnie śpi najbiedniejszy człowiek na świecie".

"Najbiedniejszy człowiek", rzekła druga, "a przecież znajdzie miejsce, gdzie jest największy na świecie skarb".

"Ale dopiero po swojej śmierci", dodała trzecia.

Trzy razy zgięte nic, malutki złodziejaszek, zastrzygł uszami.

"Tak, dopiero kiedy będzie pochowany", rzekła pierwsza staruszka.

"Bowiem właśnie na tym miejscu, gdzie będzie pochowany", prawiła druga, "został złożony największy skarb na świecie".

"Tak jest postanowione", dokończyła trzecia.

"A gdzie będzie pochowany?", wyrwało się nagle złodziejaszkowi, ale zaraz tego pożałował: ledwie to powiedział, trzy stare wieszczki zniknęły i zostało po nich tylko to dziwne, czarowne, tęskne światło, od którego aż w gardle ściskało, a w tym świetle cicho, spokojnie oddychał śpiący niemy włóczęga.

Złodziejaszek usiadł i przemyśliwał: Jest zatem postanowione, że ten oto dziadek będzie kiedyś pochowany na miejscu, gdzie został złożony największy na świecie skarb. Wiecznie żył nie będzie, jest przecież jak para nad garnkiem. Ja go już za nic nie zostawię; pójdę wszędzie z nim, a kiedy umrze, poczekam, gdzie będzie pochowany; i właśnie na tym miejscu potem będę kopał i znajdę skarb. Ludzie złoci, ja to jestem sprytny! Z tak wielkim sprytem to po prostu szkoda kraść; taki spryciarz jak ja nadaje się do lepszych rzeczy. Kiedy znajdę ten skarb, kupię sobie samochód i majątek ziemski, i kożuch, i złote pierścienie, a gdyby potem na mnie napadł jakiś złodziej, to, ten tego, ja bym mu ale dał! Co ty, cwaniaku, ty bandyto, ty złodziejski nicponiu, ty będziesz kradł moje pierścienie? Marsz na szubienicę! Tak jest, rzekł sobie złodziej, to wszystko zrobię, niech tylko ten dziadek umrze, a ja znajdę skarb na tym miejscu, gdzie będzie pochowany.

Ledwie się rozjaśniło i niemy włóczęga wytarł sobie sen z modrych oczu, złodziejaszek zaraz na niego: a kim właściwie jest i dokąd by szedł i tak dalej. Niemy dziadek, to się rozumie, nie rzekł na wszystkie te pytania ani słowa, tylko tak pięknie i modro patrzył.

"Niema niemoto", powiada złodziejaszek, "żebyś wiedział, ja teraz pójdę wszędzie z tobą; a gdybyś mi chciał zwiać, to ci natłukę, na mą duszę, natłukę, jasne? Tak, a teraz ruszaj w świat!".

Szedł więc włóczęga od wsi do wsi, a złodziejaszek wciąż o krok za nim, żeby go z oczu nie stracił. Szedł włóczęga od ludzkich drzwi do ludzkich drzwi; gdzieniegdzie mu dali kawałek chleba, a gdzie indziej złe słowo; złe słowo mu złodziejaszek zostawił, ale kawałek chleba mu zabrał i zjadł sam; gdzieniegdzie złodziejaszek ukradł kurczaka albo królika i upiekł go sobie na ogniu, ale włóczędze nie dał ani kosteczek oblizać. Niech umrze z głodu, myślał sobie, przynajmniej prędzej odziedziczę ten skarb. Ale niemy dziadek wciąż nie umierał; stale szedł od wsi do wsi, a złodziejaszek ciągle krok za nim, i tak razem przeszli prawie cały świat.

Kiedyś szli długim czarnym lasem, a była już noc i było zimno. O północy przyszli do samotnej gospody w lesie. Dziadek włóczęga zastukał w drzwi, i przyszedł mu otworzyć gospodarz Jira, a ten Jira był zbójcą. Dziadek mu pokazywał rękoma, żeby mu Jira pozwolił gdzieś przenocować, na strychu albo w chlewiku; ale Jira tylko okropnie zaklął i zatrzasnął staremu włóczędze drzwi przed nosem. Dziadek się ogląda i widzi psią budę, gdzie leży ogromny pies, a był to krwawy wilkołak. Ale dziadek się zupełnie nic nie boi i prosto do budy; a ten zły wilkołak pięknie wstanie, zamiecie trochę ogonem i puści dziadka do swojej ciepłej budy. Na to sobie powiada złodziejaszek: A to ja się tam też położę. I pcha się do budy. Ale wilkołak wyskoczy, wyszczerzy zęby i w piersiach mu strasznie zacznie warczeć, jakby się tam coś chciało urwać; a kiedy się urwie, to będzie, ludkowie złoci, okrutne chaps. Złodziejaszek gwałtem skoczył aż do drzwi i zastukał. Zbójca Jira otworzył i pyta szczerząc gębę, czego kto chce.

"Proszę was, gospodarzu", jąkał złodziejaszek, "puśćcie mnie do środka, bo mnie ten wasz pies pożre".

"Tu się płaci", rzekł Jira.

"Ja wam zapłacę", krzyknął złodziejaszek, "kiedy wykopię ten skarb".

To słysząc, Jira zaraz chwycił złodziejaszka za kołnierz: "a teraz, panoczku, gadać mi tu zaraz, jaki skarb i gdzie on jest". Chcąc nie chcąc musiał złodziejaszek opowiedzieć, jak widział trzy wieszczki i jak prorokowały, że na miejscu, gdzie ten niemy włóczęga będzie pochowany, znajdzie się największy na świecie skarb. No, taka rzecz ogromnie Jirę zainteresowała; pięć razy się o wszystko wypytał, a potem zamknął złodziejaszka do komory, podwinął rękawy, napluł w dłonie i zaczął przemyśliwać.

Pójdę ja z tym włóczęgą, rzekł sobie, a kiedy umrze, zobaczę, gdzie go pochowają, i na tym miejscu wykopię skarb. A za ten skarb kupię sobie zamek, i jedna komora będzie pełna dukatów; a gdyby tam na mnie napadli zbójcy, to psiakręć, ja ich zabiję. O tych rzeczach myślał aż do rana. Rano uciął sobie pół cetnara słoniny, włożył do worka i czekał, aż niemy włóczęga się zbudzi i pójdzie dalej, żeby pójść za nim. Dziadek się zbudził, pogładził wilkołaka, umył sobie oczy i puścił się szosą dalej. Zbójca Jira za nim.

Tymczasem złodziejaszek został zamknięty w komorze. Rano zaczął się bać, żeby mu dziadek nie zginął, i zrobił się cienki, cieniutki jak włosie i przeciągnął się przez dziurkę od klucza na zewnątrz; a tu widzi, że dziadek już odchodzi, a Jira za nim. Pobiegł złodziejaszek za nimi, ale Jira wyciągnął zza pasa straszny rzeźnicki nóż i pokazał: "Człowiecze, idź sobie inną drogą, albo ci rach ciach podetnę gardło". Złodziejaszek się zląkł, został w tyle i zastanawiał się, jak to zrobić, żeby się zemścić i żeby mu Jira dziadka nie ukradł.

Szedł dziadek od wsi do wsi i prosił o kawałek chleba. Zbójca Jira wciąż krok za nim i nie spuszczał z niego swoich krwawych oczu. Było południe, a dziadek nie wyprosił ani kromeczki chleba; i siadł przy drodze, i trząsł się jak suchy liść. Siadł sobie Jira, wyciągnął z worka słoninę, uciął dwadzieścia funtów i na posiedzeniu zjadł; ale dziadkowi nie dał ani skórki od słoniny. Potem dziadek ruszył dalej i szedł aż do wieczora, a nigdzie nie dali mu ani "dzień dobry", ani suchego ziemniaka. A kiedy przyszła noc, położył się w jakiejś szopie, zamknął modre oczy i zasnął. Jira siedzi na progu i gryzie dwadzieścia funtów słoniny. A co ja będę za nim biegać, myśli sobie, ja mu podetnę gardło, a kiedy będzie martwy, pochowam go; przecież nawet jeśli go pochowam, gdzie chcę, na tym miejscu będzie ten skarb. Wyciągnął nóż, napluł na ostrze i zaczął ostrzyć na osełce. Potem wypróbował ostrze na paznokciu, znowu napluł i znowu ostrzył, aż świszczało. I znów wypróbował na paznokciu, i znowu ostrzył.

Tymczasem złodziejaszek poszedł do najbliższej wioski, i żeby Jirze wszystko popsuć, opowiedział ludziom, że znalazł zaczarowanego włóczęgę, i że na miejscu, gdzie będzie pochowany, leży skarb, i że zbójca Jira idzie z dziadkiem, żeby ten skarb wykopać. Ledwie to chłopi usłyszeli, powiada sobie każdy, że też pójdzie za tym skarbem. Każdy wziął worek, wrzucił do niego kawał chleba albo trochę wędliny, chwycił motykę albo łopatę i hajda za dziadkiem.

Jira wtedy właśnie ostrzył nóż, żeby niememu włóczędze podciąć gardło. Kiedy po raz trzeci splunął na ostrze i po raz trzeci zaczął ostrzyć, aż iskry strzelały, podniósł głowę i zobaczył dokoła jakby same czerwone węgielki. To były chciwe, płonące oczy tych, którzy przyszli wykopywać skarb. A niech to, powiada sobie Jira, ja tego dziadka zabiję i pochowam, a oni potem mnie przepędzą i wykopią skarb sami. Tak to ja się nie bawię, powiada sobie, i jakby nigdy nic doostrzył nóż i uciął sobie jeszcze jeden kawał słoniny. Dziadek cicho spał. Ale nikt z tych, którzy szli za nim, nie spał - ze strachu, żeby czasem ktoś inny dziadka nie wyniósł w worku i gdzieś tajemnie nie pochował; tak siedzieli wokół szopy, świecili na siebie krwawymi oczyma i jeżyli wąsy.

Rano dziadek się przebudził, ale nic się nie dziwił tym wszystkim ludziom; obmył sobie oczy rosą i szedł dalej. Cały ten zastęp ludzi za nim, a każdy się tylko pchał, żeby być jak najbliżej dziadka. W południe włóczęga nie wyżebrał ani jednej skórki chleba, i siadł sobie na kamieniu, i chwiał się jak ździebełko na wietrze. Wszyscy siedli dokoła, wyciągnęli z worków zapasy i jedli, ale jemu nikt nie dał ani okruszyny. A kiedy znowu w nocy dziadek poszedł spać, posiadali wszyscy wokół niego jak wilki i świecili płonącymi oczyma, i pilnowali się nawzajem, i zgrzytali na siebie zębami, jakby się chcieli pozagryzać. Cicho, cichutko jak dziecko spał pośrodku nich dziadek.

I tak było również następnego dnia, i dnia trzeciego, i czwartego, i stale; tylko ludzi wciąż przybywało i wszyscy szli za skarbem, i czekali, aż niemy dziadek umrze. Wszyscy się nienawidzili i chcieliby się pozabijać; ale nikt się w tym pochodzie nie chciał opóźnić, i dlatego pożerali się tylko płonącymi oczyma i syczeli na siebie, i kłapali zębami. Byli między nimi ubodzy żebracy, którzy się chcieli wzbogacić, i złodzieje, i zbójcy, ale także ludzie zamożni, którzy chcieli wzbogacić się jeszcze bardziej, a ci jechali za dziadkiem wozami i powózkami, żeby ten wielki skarb mogli zaraz odwieźć. Ci najbogatsi nie szli za dziadkiem sami, ale najęli sobie strażników i detektywów, i sami najsławniejsi detektywi jechali za nim samochodami, a każdy chciał być przy tym, jak włóczęga umrze i będzie pochowany. To był pochód wielu tysięcy ludzi, a na czele szedł zgięty, niemy dziadek z krzywym kijkiem i modrymi oczyma. Wszędzie zamykali drzwi i bramy na widok tego dziwnego pochodu, i nigdzie już nie dali włóczędze ani kawałka chleba. I stąd dziadek był dzień po dniu mniejszy i coraz bardziej pomarszczony, tylko jego oczy były coraz bardziej modre, coraz bardziej modre, jakby patrzyły z nieba.

Gdziekolwiek dziadek usiadł, wszyscy siedli dokoła i jedli, a jemu nie dali. Po co go jeszcze żywić, myśleli sobie, już dawno powinien umrzeć i dać się pochować. Ale stary włóczęga nie umierał, chociaż był już prawie przezroczysty. A w nocy, kiedy spał, świeciły wokół niego tysiące złych oczu czerwonymi i zielonymi ognikami.

Pewnej nocy dziadek poszedł spać na stogu słomy w szczerym polu. Wokół siedzą tysiące ludzi i pilnują. Konie przy wozach grzebią kopytami, samochody warczą, ludzie się ani nie poruszą i zgrzytają na siebie zębami. Na to się zmówili najmocniejsi z tych, co szli za skarbem, że tej nocy dziadka zabiją i rozetną na kawałki; każdy z nich weźmie kawałek ciała i gdzieś pochowa, żeby później na tym miejscu znaleźć skarb. I wzięli noże i szli na dziadka.

W tej chwili z nieba spłynął ognisty anioł i dał dziadkowi śmiertelny pocałunek. Stóg słomy zapłonął aż do nieba wysokim płomieniem i strasznie oświetlił tysiące twarzy bladych z przestrachu i skąpstwa. Zanim się wszyscy ocknęli, stóg całkiem się spalił, a z pogorzeliska wzniósł się ogromny słup popiołu i powpadał wszystkim stojącym wokół ludziom do oczu. Był to popiół z martwego dziadka.

Straszliwie paliły oczy, w które wpadło choćby ziarenko tego popiołu, i były na długo oślepione. Ale ból pomału mijał, a oślepienie wypływało ze łzami, i wtedy znikały tym ludziom czerwone i zielone ogniki z oczu, a oni rozglądali się ze zdumieniem. Nagle widzieli chciwość i żądzę zysku, która ich gnała za skarbem, i wszyscy się zawstydzili tak, że by się chcieli zapaść pod ziemię. I jeden drugiemu widział po oczach, jak się wstydzi, i że chciałby naprawić swoje życie; jeden zajrzał drugiemu aż do serca, gdzie budziły się żal i łagodność; nagle przestali widzieć w sobie nieprzyjaciół i widzieli w sobie ludzi. To było dla nich coś tak nowego, że zarazem zrozumieli, że ich oczy są teraz oczarowane popiołem z niemego dziadka. Widzieli nagle piękne gwiazdy na niebie, wspanialsze niż wszystko złoto, i widzieli dobre strony w duszach ludzi, a co widzieli złego, to w nich budziło tylko żal, a nie nienawiść. W ten sposób naprawdę znaleźli największy skarb tam, gdzie dziadek włóczęga został pochowany, we własnych oczach i w ich dobrym spojrzeniu.

Od tego czasu wszyscy się już dawno rozeszli po świecie, ale wciąż jeszcze mają łagodne i oczarowane oczy, którymi potrafią dostrzec wszystko, co jest piękne i dobre w życiu. Czasami spotkacie takiego człowieka, a ledwie na was spojrzy, już wam jest tak, jakby wam powiedział coś bardzo pięknego. Przecież i tu w Pradze jest pewien posterunkowy, a on kiedyś był detektywem i też szedł za tym skarbem; ale ponieważ wpadł mu do oczu popiół z niemego dziadka, ma teraz oczarowane oczy. Stoi na swoim miejscu i patrzy, jak wokół chodzą ludzie; w każdym widzi jakąś dobrą i świętą iskierkę, chociaż może przytłumioną i zapomnianą. Wokół niego jeżdżą tramwaje i samochody, ludzie biegają za skarbami i za codziennymi troskami, a nikt nie myśli o tym, czy wokół nich jest coś dobrego i pięknego. Ale ten posterunkowy patrzy i widzi, co jest w ludziach ukryte; i on też by wam poświadczył, że bajki są naprawdę, i że są między nami i w nas samych.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 16/2006