Niekorzystne, ale najmniej szkodliwe

Do 2010 r. rząd planuje zaoszczędzić ponad 16,5 mld złotych dzięki zmianom w systemie rent i emerytur.

ANNA MATEJA: - Jak Polacy wyobrażają sobie osoby starsze?

IRENA WÓYCICKA: - Jako osoby bezradne i żyjące w biedzie. Ten wizerunek wypływa z naszego strachu przed starością, jej niezrozumienia i niezgody na nią. Jest jednak dla osób starszych poniżający i niesprawiedliwy, za to z uporem godnym lepszej sprawy podtrzymywany przez media. A to nieprawda. W Polsce potrzebują pomocy ludzie młodzi i w średnim wieku, przede wszystkim bezrobotni oraz rodziny wielodzietne. To jest najgłębsza kopalnia biedy.

- Czy te wyobrażenia mają wpływ na kształt ustawy emerytalno-rentowej?

- Tak i można to zaobserwować podczas dyskusji politycznych, jakie wybuchają za każdym razem, gdy próbuje się coś w niej zmienić. Politycy walczą o dochody emerytów i rencistów, uruchamiając ich strach i wykorzystując rozpowszechniony wizerunek starości naznaczonej biedą. Wolą się oburzać “oszczędnościami na emerytach" niż poznać statystyki, z których wynika, że osoby żyjące z emerytury nie są narażone na tak wielkie ryzyko, jak inne rodziny w Polsce.

- Tym razem jednak politycy chyba odrobili lekcję. Po kolejnej odsłonie planu Hausnera, emerytury i renty będą podnoszone nie jak do tej pory co roku, ale dopiero, gdy inflacja z kolejnych lat - od ostatniej podwyżki - przekroczy 5 proc. Nie rzadziej jednak niż co dwa lata. Do 2010 r. oszczędności budżetu państwa z tego tytułu mają wynieść ponad 16 mld złotych. Podwyżki będą rzadsze i niższe, bo emeryci i renciści mogą zacisnąć pasa?

- Na nowych rozwiązaniach skorzystają osoby, których świadczenia należały do tzw. starego portfela. Powstał on na początku lat 90., gdy parlament z powodu braku pieniędzy w budżecie obniżył tzw. kwotę bazową, od której naliczano emerytury, i świadczenia oczywiście obniżyły się. Dla pozostałych nowa ustawa jest mniej korzystna, ale, co ważne, świadczenia wciąż będą chronione przed inflacją. Podwyżki będą jednak rzadsze, o ile, na co mam nadzieję, inflacja nie będzie wyższa w kolejnych latach niż 5 proc.

- Co to znaczy?

- Każdy 1 proc. inflacji obniża siłę nabywczą przeciętnej emerytury i renty o ponad 10 złotych. Jeśli inflacja będzie wynosić np. 3 proc. w skali roku, oznacza to utratę podwyżki w wysokości ponad 30 złotych miesięcznie (kwota zależy od wysokości świadczenia). Osoby otrzymujące minimalne świadczenie straciłyby przy trzyprocentowej inflacji blisko 17 złotych miesięcznie. To nie jest mało. Pamiętajmy jednak, że strata zostanie w pełni nadrobiona w następnym roku, kiedy wypłaci się podwyżkę rekompensującą utratę siły nabywczej w kolejnych dwóch latach. Gdy inflacja przekroczy 5 proc. w skali roku, musimy to odebrać jako komunikat: “Inflacja jest za wysoka, emerytury i renty tracą zbyt dużą część siły nabywczej - powinna być podwyżka".

Polacy przywiązali się do waloryzacji świadczeń raz do roku, ale przypomnijmy sobie inflację sprzed kilku lat. Wtedy nawet roczne opóźnienie oznaczało dużo większe straty.

- Czy bierze się pod uwagę różnice w potrzebach rodzin emeryckich i innych?

- Oczywiście że tak. Najpierw jednak musimy sobie uświadomić pewną zależność: wyliczenie wskaźnika wzrostu cen, powszechnie nazywanego inflacją, opiera się na przeciętnej strukturze konsumpcji. Inflacja zaś zmniejsza siłę nabywczą naszych zarobków i świadczeń, wpływając na to, jak żyjemy i co kupujemy.

Nietrudno się zorientować, że struktura wydatków rodzin emeryckich różni się od reszty: są to przecież na ogół rodziny bez dzieci, nie narażone na wydatki inwestycyjne, mające za to np. wydatki związane z leczeniem. Trudno wyliczać wskaźnik inflacji w oparciu o indywidualną strukturę konsumpcji każdej rodziny, ale można obliczyć wskaźnik wzrostu cen dla rodzin emerytów i rencistów, opierając się na przeciętnej strukturze wydatków tych rodzin. Taka filozofia podyktowała nowe rozwiązania w ustawie emerytalno-rentowej. Podwyżki będą dokonywane w oparciu o wskaźnik wzrostu cen, jaki odczuje przeciętna rodzina utrzymująca się głównie z emerytury lub renty. Chyba że będzie on niższy od wskaźnika przeciętnego dla wszystkich rodzin, wtedy obowiązywać będzie ten drugi. To szeroki parasol ochronny rozciągnięty nad emerytami i rencistami.

I jeszcze jedno. Dotychczas podwyżki emerytur i rent, poza wzrostem cen, zależały jeszcze od wzrostu płac realnych w gospodarce. Był to jednak raczej symboliczny udział w owocach wzrostu gospodarczego, bo wynosił tylko 20 proc. Jeśli więc płace realne wzrosłyby o 2 proc., do przeciętnej emerytury czy renty doliczono by z tego tytułu około 4 zł. Zlikwidowano to, choć, przynajmniej w dłuższym okresie czasu, możemy na tym stracić.

Jeżeli, miejmy nadzieję, czeka nas okres wzrostu gospodarczego, którego źródłem będzie wzrost wydajności pracy, co przełoży się na wzrost płac realnych, różnice między dochodami osób pracujących a dochodami osób utrzymujących się z emerytury bądź renty będą się pogłębiać. Długofalowo ta zmiana nie ma więc uzasadnienia. Dobrze, że chronimy emerytury i renty przed inflacją, ale jeśli gospodarka rozwijałaby się i poziom życia rósł, powinny z tego korzystać także rodziny emerytów i rencistów.

- Może się więc zdarzyć, że dopiero co wprowadzone zmiany nie obejmą dzisiejszych 40- czy 50-latków?

- Wszystkim by się marzyło, żeby reguły gry i to jeszcze w takiej dziedzinie były stałe. Zmiany wymusił jednak ogromny deficyt finansów publicznych, gdy emerytury i renty pochłaniały 13 proc. dochodu narodowego (to dużo w porównaniu z innymi krajami), który, miejmy nadzieję, nie będzie permanentny. W krótkim czasie nie powinno to zresztą dotkliwie wpłynąć na poziom świadczeń, ponieważ, przynajmniej na razie, wzrost gospodarczy w Polsce nie wpływa silnie na tempo wzrostu płac.

Jestem daleka od twierdzenia, że zmiany w waloryzacji są korzystne dla emerytów i rencistów. Ich dochody są jednak chronione przed inflacją, a to niemało. Emerytury w Polsce są niskie, ale trafiają na ogół do gospodarstw domowych jedno- lub dwuosobowych, więc ryzyko ubóstwa nie jest wysokie. W gorszej sytuacji są raczej renciści. Trzeba też pamiętać, że emerytury i renty są stałym źródłem dochodów - zawsze dotrą. To sytuacja nieporównywalna z warunkami życia osób bezrobotnych czy zagrożonych utratą pracy.

Widać, jak nieprawdziwe jest nasze wyobrażenie o ludziach starych, rzekomo uzależnionych od innych. Oni są samodzielni ekonomicznie, m.in. dlatego, że ich dochody, choć skromne, są stałe, pewne i chronione przed inflacją. Takiej stabilności nie mają pracownicy. Tym bardziej bezrobotni.

- Emerytów traktowano zawsze dość szczególnie, także dlatego, że jest to poważna siła polityczna. Czy ostatnie zmiany są symptomem głębszych przemian, przesunięcia zainteresowania w kierunku np. osób korzystających ze świadczeń socjalnych?

- Zgodziłabym się z tą sugestią, choć na pewno nie był to jedyny czynnik, który wypaczył strukturę naszych wydatków socjalnych. Wciąż nie starcza środków np. na przeciwdziałanie bezrobociu czy pomoc dla rodzin wielodzietnych, ale nie może ich zabraknąć dla emerytów i rencistów. Ci ostatni to 9-milionowy, dobrze zorganizowany elektorat uważnie śledzący wszystkie rozwiązania i łatwo odnoszący ich sens do życia domowego. Ludzie bez pracy czy niepełnosprawni też tworzą lobby, ale nie tak liczne i mniej wpływowe.

To zresztą charakterystyczne dla polskiej polityki społecznej: sporo decyzji podejmuje się pod wpływem lobbingu różnych grup. Np. działalność Państwowego Funduszu Rehabilitacji Osób Niepełnosprawnych podlegała do niedawna silnym wpływom pracodawców zatrudniających osoby niepełnosprawne. Lobbing zresztą może być korzystny. To przecież dzięki niemu organizacje pozarządowe uzyskały w końcu ustawę, która, mimo różnych mankamentów, daje im szansę rozwoju i pełnienia ważnych funkcji społecznych. Polityka powinna brać pod uwagę opinie grup, których dotyczy. Lobby nie musi być złe, ale nie wszystkie argumenty są równie istotne i wiarygodne. Na tym też polega polityka: umiejętności wyboru rozwiązań dobrych i odrzucania złych. Parlament, mimo podziałów i zbliżających się wyborów, uchwalając zmianę w systemie emerytalno-rentowym wybrał to, co dobre, a przynajmniej najmniej szkodliwe społecznie.

IRENA WÓYCICKA jest ekonomistką i kierownikiem badań społecznych w Instytucie Badań nad Gospodarką Rynkową. W latach 1991-93 była wiceministrem pracy i polityki socjalnej.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 31/2004