Niedziela

Niedziela, trzeciego kwietnia 2005 roku. Będę ją pamiętać jako niedzielę przerwanej Mszy, bo ksiądz, który odprawiał ją rano w naszej kaplicy, zasłabł i musiał na kilkanaście minut odejść od ołtarza, a myśmy czekali nieruchomo, w skupieniu.

17.04.2005

Czyta się kilka minut

Potem był Anioł Pański z Rzymu, pierwszy Angelus bez Jana Pawła II, kiedy nagle, niemal odruchowo uklękłam obok telewizora i przyrzekłam zrobić wszystko, żeby moja własna śmierć była pogodna i dzielna, a jeżeli to będzie za trudne, to żeby mi pomógł.

A potem, w miarę jak dzień się wypełniał, ten straszny ciężar, który mnie dławił w ciągu minionych czterdziestu ośmiu godzin, zaczął się stawać lżejszy, lżejszy i w końcu niemal zniknął.

Poszłam na spacer nad Odrę, był piękny, wiosenny wieczór, drzewa jeszcze nagie, ale już zaczęły się odzywać pierwsze ptaki.

Ręce

Kiedy chodziłam nad Odrą, ciągle przypominałam sobie ręce Papieża. Nie twarz, nie uśmiech, ale właśnie ręce. Pewne, opiekuńcze, mocne. W ostatnich latach coraz słabsze, biedne, nieporadne, nie mogące utrzymać rozdygotanej kartki papieru. I ten ostatni, rozdzierający moment sprzed tygodnia, kiedy gest rąk musiał zastąpić głos, który nie mógł się już wydobyć.

Potem myślałam o naszych rękach. Że nie zostały puste. Że trzymamy w nich wiele ważnych rzeczy, potężny bagaż. Tyle niedoczytanych do końca encyklik, listów, książek. Tyle niedomyślanych do końca refleksji. Tyle niedotrzymanych postanowień. Tyle niewykonanych w porę gestów przyjaźni, pomocy i przebaczenia.

Miłosierdzie

Tak, to przecież Niedziela Miłosierdzia. Obok Wielkiego Nieobecnego pojawia się w moich myślach drobna, młoda zakonniczka, którą wyniósł na ołtarze i uczynił strażniczką kultu.

Wyłaniają się dwa wspomnienia. Rok 1994, Ruhango, spora wioska w Ruandzie. Proboszcz, polski palotyn, pokazuje mi w kaplicy znany obraz z promieniami, mówi o comiesięcznych nabożeństwach miłosierdzia, którym towarzyszą ważne znaki. W kilka dni później, w to samo miejsce obok Obrazu schroniła się grupa Tutsi, szukających ucieczki przed rzezią...

Rok 1996 - wchodzę do barokowego kościółka w miasteczku, którego nazwy już nie pamiętam, w stanie Pueblo w Meksyku. Na bocznym ołtarzu spora fotografia Faustyny, przetłumaczona na hiszpański koronka, a przed nimi wianek ze świeżych kwiatów. Wtedy właśnie zaczął się tam rozprzestrzeniać kult, któremu sprzyjał Ten, którego nazwano Papieżem Meksykańskim.

Jest wczesny wieczór, słońce zaszło, wszystko zabarwia się odcieniem fioletu. To będzie zupełnie inna noc niż dwie poprzednie. Miłosierdzie sprawiło, że umęczone ciało już nie cierpi i że rozpoczęła się wędrówka w Światło.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 16/2005