Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Diagnozując naszą relację do Słowa Bożego, tak naprawdę skrutuje naszą wiarę – i to u samego korzenia. Wiara przecież rodzi się ze słuchania.
Przypowieść o Siewcy oraz jej objaśnienie przez Jezusa zanotowali wszyscy Synoptycy. Dobrze jest przeczytać z uwagą wszystkie trzy relacje (Mt 13, 1-9. 18-23; Mk 4, 1-9. 13-20; Łk 8, 4-8. 11-15).
Siewca sieje Słowo – czytamy. U św. Mateusza (i tylko u niego) owo Słowo jest jednak nazwane „Słowem Królestwa” (grec. Logos tes Basileias). Jest więc nam dane nie tylko jako informacja – celem Siewcy nie jest tylko to, byśmy więcej „wiedzieli”. Siewca nie jest jedynie Nauczycielem. Jest także Panem/Królem. Przyjęcie Jego Słowa dokonuje się w nas wtedy (i na tyle), gdy (na ile) poddajemy się Jego władzy. To ważna deklaracja ze strony Jezusa-Siewcy: chce panować w naszym życiu przy pomocy Słowa. Nie przez przemoc czy kontrolę, nie na drodze zdominowania (wręcz przytłoczenia) nas swoją wszechmocą. Dzięki Słowu.
Jednak w jaki sposób Jezus może uzyskać nad nami władzę poprzez Słowo?
Precyzyjnej odpowiedzi udzielają Mateusz i Łukasz. Otóż dzieje się tak wówczas, gdy „Słowo Królestwa” zostanie zasiane w naszym sercu (zob. Mt 13, 19 i Łk 8, 15). Chodzi więc nie tylko o zrozumienie Słowa, choć samo w sobie jest bardzo ważne. Prawdziwe Jego przyjęcie dokonuje się dopiero wtedy, gdy przylgniemy do Niego sercem – kiedy utożsamimy się z Nim wewnętrznie, kiedy Je pokochamy (Grzegorz Wielki: „kto nie kocha prawdy, jeszcze jej nie rozumie”). Wiemy dobrze: mogę doskonale rozumieć Słowo i wcale się Mu nie poddać. Nie muszę Go przyjąć do serca – mogę stawić Mu opór. Właśnie dlatego nierzadko się mówi, że to najdłuższa droga, jaką Słowo ma do pokonania w swoim zbawczym działaniu. To prawda, że aby do nas dotrzeć, musi pokonać odległość 20, a czasami ponad 30 stuleci. Musi przebić się przez wszystkie bariery różnic kulturowych, językowych, mentalnościowych. Wszystko to jednak nic w porównaniu z tą najszczególniejszą drogą – z naszego rozumu do serca.
Tym bardziej że samo pokonanie tej drogi przez Słowo nie gwarantuje jeszcze plonu w nas. Najlepiej pokazuje to przypadek Słowa posianego na ziemi skalistej. To obraz ludzi, których Mateusz i Marek opisują trudnym do przetłumaczenia greckim terminem proskairos (Mt 13, 21; Mk 4, 17 – tu liczba mnoga: proskairoi). W polskich przekładach czytamy zwykle: „niestały”. Św. Hieronim oddaje to słowo łacińskim temporalis (est temporalis, sed temporales sunt). Mówi więc, że chodzi o człowieka, który w swoim życiu nastawiony jest tylko na obecną chwilkę. Interesuje go wyłącznie „tutaj i teraz”. Mogę coś przyjąć na teraz. Może jeszcze na jutro lub na kilka dni. Przeraża mnie jednak jakakolwiek decyzja, która mogłaby wnieść w moje życie trwałe konsekwencje – nie na dziś, ale na całe życie, na wieczność. Taka perspektywa mnie paraliżuje...
Carpe diem! – mówił na progu Chrystusowej ery Horacy (zm. 8 p.n.e.). Dziś taką mentalność papież Franciszek opisuje terminem „kultura tymczasowości” (albo „prowizorka”). Kiedy poddajemy się tej kulturze, i sami stajemy się „tymczasowi”, Słowo nie ma czasu, by zapuścić w nas korzenie. Nie chcemy, by je zapuściło, gdyż to oznaczałoby w naszym życiu fundamentalną zmianę perspektywy: z doraźnego zaspokojenia na życie wieczne.
Dlatego, jak przekonuje nas – znów precyzyjnie – św. Łukasz (i tylko on): plon przynoszą ostatecznie jedynie ci, którzy zatrzymują Słowo w dobrym sercu dzięki wytrwałości (cierpliwości, stałości, grec. hypomene).©