Nie tak obcy w moim domu

Dlaczego młody Syryjczyk nie chce walczyć za swój kraj? Co pcha Afgańczyków do porzucenia dorobku życia dla niepewnego losu migranta? Ci, którzy przyjęli uchodźców pod swój dach, nie muszą zadawać już sobie takich pytań.

06.09.2021

Czyta się kilka minut

Rodzina uchodźców z Syrii z panem Tomaszem Wilgoszem (w niebieskiej koszuli).  Oława, wrzesień 2015 r. / MIECZYSŁAW MICHALAK / AGENCJA GAZETA
Rodzina uchodźców z Syrii z panem Tomaszem Wilgoszem (w niebieskiej koszuli). Oława, wrzesień 2015 r. / MIECZYSŁAW MICHALAK / AGENCJA GAZETA

Tego głosu nie da się pomylić z innym. – Już daję żonę – odpowiada, gdy się przedstawiam i mówię, że chcę pisać o ich życiu z Madiną. Głos jest rozpoznawalny, ale nawet sława aktora nie pomogła Maciejowi Stuhrowi przekonać licznych właścicieli, by wynająć (za stawki rynkowe) mieszkania dla samotnej matki z Czeczenii i jej dwójki dzieci. – Ostatecznie wynajęła je znajoma bliskiej znajomej, kiedy Madina wyprowadziła się od nas – mówi Katarzyna Błażejewska-Stuhr.

Katarzyna i Maciej przyjęli rodzinę Madiny dzięki znajomości z grupą „Dzieci z dworca Brześć” prowadzoną przez Marinę Hulię. – Chciałam robić coś konkretnego dla danej rodziny. Najpierw zabraliśmy Ediego, syna Madiny, na weekend. Potem na kolejny. A dalej to już samo poszło – tłumaczy Katarzyna.

I dodaje: – Następnie zaprosiliśmy samą Madinę. Pomyślałam, że matka po takich przejściach powinna poznać przyjaciół i osoby, które zapraszają jej syna. Ostatecznie zżyliśmy się, gdy w pewnej bardzo trudnej sytuacji zaopiekowaliśmy się Edim. Przekroczyliśmy granicę spotykania się tylko w weekendy.

Moment krytyczny nastąpił, gdy Madina otrzymała nakaz opuszczenia kraju. Wówczas Katarzyna została pełnomocniczką rodziny i pomogła w uzyskaniu przez nich pozwolenia na pobyt. Zaraz potem zaczął się lockdown. – Madina z dnia na dzień straciła pracę. Oczywiste było dla nas, że zabieramy ją do siebie – mówi Katarzyna.

Tomasz Wilgosz z Oławy i Anna Alboth z Berlina przyjęli Syryjczyków w 2015 r.

– Nie bałem się uchodźców. Jedyna obawa, jaką miałem, to czy damy radę – tłumaczy Tomasz. Wraz z rodziną zaoferował mieszkanie rodzinie syryjskiej (dziadkowie, dwóch synów oraz żona i dziecko jednego z nich) w podwrocławskiej Oławie w lipcu 2015 r. Wówczas, tuż przed kampanią wyborczą, do Polski przyleciała grupa chrześcijan dzięki pomocy Miriam Shaded i jej fundacji. – Wtedy nastroje społeczne wobec uchodźców były jeszcze w Polsce pozytywne, ale bardzo szybko zaczęły się zmieniać. Do dziś nie mogę tego pojąć, jak to się stało – przyznaje Tomasz, dodając, że z pewnością nie podjąłby innej decyzji.

– Wydaje mi się, że mamy wszystko, co daje nam szczęście, stabilną pracę i perspektywy na przyszłość. Mieliśmy nawet dodatkowe mieszkanie, które akurat stało puste, i to był chyba taki zewnętrzny impuls. Mamy też dojrzewające dzieci, które się nam przyglądają. Kiedyś może zapytają: tato, a co ty wtedy zrobiłeś? – tłumaczy Tomasz.

Anna Alboth dopiero co wróciła z wakacji w 2015 r., gdy do Berlina trafiło 60 tysięcy Syryjczyków. Wraz z mężem i dwiema córkami podróżowali bardzo dużo i lekcją, którą wynieśli z tych wojaży, była przede wszystkim gościnność. – Nawet w odległych zakątkach świata oddawali nam nie tylko salon, ale nawet własne sypialnie: tylko po to, by było nam wygodniej – tłumaczy Anna.

– Gdy wróciliśmy, Berlin był pełen dzieci, kobiet i mężczyzn śpiących na ulicach. Dlatego nawet się nie zastanawialiśmy nad tym, czy kogoś przyjąć, czy nie. Od razu wiedzieliśmy, że oddamy dwa pokoje uchodźcom – mówi Anna Alboth.

Początkowo myśleli wraz z mężem o przyjęciu rodziny z małymi dziećmi, w wieku ich córek. – Szybko się jednak okazało, że berlińczycy byli bardzo szybcy w udzielaniu pomocy takim rodzinom. Bez dachu nad głową pozostali głównie młodzi samotni mężczyźni, których myśmy się nie bali – dodaje Anna.

Przyjęli trzech Syryjczyków, właściwie prosto z ulicy. Dwójka została z nimi na dwa miesiące, a jeden – Akil – aż na dwa lata. – To był dla mnie wyjątkowy czas, mogłam zadawać im wszystkie pytania, które rodzą się zwykle, gdy czytamy o migracji. Dlaczego młody chłopak z Afganistanu zostawia wszystko i idzie przez 4000 km? Dlaczego młody Syryjczyk nie walczy o swój kraj? Albo zostawia swoją siostrę czy żonę? Dzięki temu, że chłopaki mieszkali z nami, zostali członkami rodziny, mogłam ich o to wszystko pytać. To był dla mnie – i dla nas wszystkich, męża i dziewczynek – ogromny przywilej, by poznać sytuację tych osób tak blisko – twierdzi Anna.

Do rodziny weszli również uchodźcy z Tadżykistanu, których pod swój dach przyjęła rodzina Marcina Święcickiego. – Mieliśmy czysto humanitarną motywację. Moja żona powiedziała, że jeśli można pomóc, to trzeba pomóc – tłumaczy Święcicki.

Wszystko zaczęło się od wywiadu, którego udzielił w listopadzie 2016 r. kontrolowanej już wówczas przez PiS TVP Info po tym, jak rząd odstąpił od ustaleń unijnego programu relokacji uchodźców. Dziennikarz zapytał go wówczas, czy przyjąłby pod swój dach uchodźców. „Przyjmowaliśmy już Gruzinów i Ukraińców. Jesteśmy gotowi przyjąć też muzułmanów ze strefy wojny. Mamy dom. Dzieci się już wyprowadziły, dlatego jest trochę luzu i nie byłoby z tym problemu” – odparł wówczas związany z opozycją Święcicki.

Po tym wywiadzie zwróciła się do niego Fundacja Ocalenie i zapytała, czy podtrzymuje deklarację. W ten sposób do domu Święcickich wprowadziła się para dziennikarzy – Tadżyków: Sandżar i Sitora. Nie uciekali wprawdzie przed wojną, ale przed prześladowaniem. – Reżim tadżycki chciał zmusić Sitorę do posłuszeństwa, bo pracowała w telewizji. Sitora była w ciąży, zagrożono jej, że może nie urodzić tego dziecka, jeśli nie przystanie na warunki. Gdyby nie pomoc mieszkaniowa i wstawienie się za nimi, Sandżar i Sitora mogliby zostać wydaleni. – Na szczęście mają już prawo stałego pobytu. Sitora urodziła córkę, więc mamy przyszywaną wnuczkę – uśmiecha się Święcicki.

Problemy? – Serwowali nam tadżyckie potrawy. Najśmieszniej było, jak był ksiądz po kolędzie, myśmy śpiewali katolicką kolędę, ich znajoma nuciła prawosławną, a oni pieśń muzułmańską. Teraz są częścią naszej rodziny – mówi Święcicki.

Religia nie miała znaczenia też dla Tomasza Wilgosza. Przyjąłby zarówno chrześcijan, jak i niewierzących czy muzułmanów. – Zawsze fascynowała mnie wielokulturowość. Skoro taki jest świat, tak został stworzony, to powinniśmy się poznawać, przenikać, łączyć, dialogować. Przez rok mieszkałem w Taizé z ludźmi z wszystkich kontynentów, innych kultur, innych Kościołów. Bardzo dużo nauczyłem się słuchając, przyglądając, pracując w takim otoczeniu – mówi.

Jak przyznaje Wilgosz, jest jedno pytanie, które często lubi sobie zadawać: „Dlaczego urodziłem się w zasobnym kraju europejskim – w Polsce? Co by było, gdybym przyszedł na świat w Birmie, Sudanie czy Afganistanie? Czy w obliczu śmierci nie marzyłbym o ucieczce do lepszego kraju? A jednak żyję tutaj. Czy nie mogę się podzielić odrobiną swojego luksusu?”.

O wyzwaniach związanych z ramadanem i różnicami kulturowymi wspomina Katarzyna Błażejewska-Stuhr. – Jestem tolerancyjną osobą, ale czasem były trudniejsze momenty. Dla mnie, jako dietetyka, jedzenie jest bardzo ważne. Już nie wspominam o ich poście, ale na co dzień jadamy zgoła inne produkty, w zupełnie inny sposób. Co więcej, to są osoby żyjące bardzo wspólnotowo, są bardzo blisko ze sobą. Ja nie jestem ze swoimi przyjaciółkami w tak ciągłych relacjach. Różnice dotyczyły też dzieci, podejścia do roli mężczyzny w rodzinie. U nas nie ma znaczenia płeć dziecka, a u nich ma. Ale pomimo to mieszkanie z Madiną i jej dziećmi było fantastycznym doświadczeniem – mówi Katarzyna.

Błażejewska-Stuhr wspomina też moment, w którym zachowanie Czeczenki wychodziło poza stereotypy. – W czasie strajków kobiet Madina zadzwoniła do mnie z pytaniem, czy może iść na protest – było w tym dużo szacunku do naszego zdania na ten temat. Imponowało mi też to, że jako osoba wychowana w tradycyjnej kulturze poszła na strajk w imię walki o prawa kobiet – mówi Katarzyna.

Dla Anny Alboth najtrudniejsze było to, że jej lokatorzy nie potrafili przyjąć bezinteresownej pomocy. – Cały czas chcieli coś robić, gotować, sprzątać itd. Czułam się z tym źle, bo oni nie musieli niczym zasługiwać na ten pokój. Znoszenie tej wdzięczności było dla mnie najtrudniejsze – przyznaje.

Co więc należałoby zmienić, żeby Polacy się nie bali?

Dla Tomasza Wilgosza ważne jest wsparcie lokalnej społeczności oraz komunikacja. – Problemy zdarzają się codziennie, nawet po sześciu latach – przyznaje. – Ale jeżeli czegoś nie rozumiemy albo uważamy inaczej, udaje nam się rzeczowo rozmawiać i to wyjaśniać. Natomiast takich sytuacji jest coraz mniej. Nasza rodzina jest już samodzielna i, co mnie smuci, już mnie nie potrzebują – dodaje.

Syryjczycy z Oławy dostali duże wsparcie od znajomych Tomasza, mają możliwość wyjazdu na wczasy do ks. Jacka Dziela i prowadzą restaurację. Carmen urodziła córkę, drugi syn ożenił się i sami pomagają uchodźcy, który oczekuje na przyznanie statusu.

Marcin Święcicki ma podobną opinię i wierzy, że siła gościnności leży w lokalnych społecznościach. – Ludzi, którzy chcieliby przyjąć uchodźców, jest więcej, ale rząd nam przeszkadza. Chcą ich przyjąć parafie, tak jak powiedział papież Franciszek. Przecież jedna rodzina na parę tysięcy ludzi to nic. Europa sobie poradziła, ludzie się zmobilizowali i dali radę. Czemu my w Polsce mielibyśmy sobie nie dać? – mówi Święcicki.

Brak pomocy osobom wnioskującym o ochronę międzynarodową i przepędzanie ich z granicy białoruskiej jest dla niego wyrazem słabej organizacji państwa. – Dobrze prowadzone państwa chlubią się tym, że są różnorodne, różnorodność jest świadectwem potęgi. Uczmy się od nich – mówi.

Obrazem słabości jest stan polityki migracyjnej (a właściwie jej brak) oraz to, jak wyglądają procedury przyznawania ochrony międzynarodowej osobom o nią wnioskującym. Tak przynajmniej wynika ze słów Katarzyny Błażejewskiej-Stuhr, która towarzyszyła Madinie w całym procesie. – One są po prostu bez sensu – mówi. – Wywołują trudne emocje, zarówno w osobach przesłuchiwanych, jak i w tych, które przesłuchują. Żal mi urzędników, którzy biorą na swoje barki te historie. Są trybikiem w maszynie. Najgorsze jest to, że to nie od nich zależy decyzja. Decydują przecież osoby, które nie widzą, nie poznają uchodźców.

Urzędnicy i sądy podejmujące decyzje o przyznaniu ochrony międzynarodowej rzadko biorą pod uwagę ludzki kontekst sprawy. Z drugiej strony naciski ze strony znanych osób zwykle działają. Dlaczego? Bo nadają ludzką twarz sprawie, pokazują, komu i co grozi, jeśli dana osoba zostanie deportowana. Taka osoba już nie budzi lęku.

Pytam moje rozmówczynie, co zrobić, by przestać odczuwać strach względem uchodźców.

Anna Alboth: – Ważne jest to, żeby nie generalizować. Gdy ktoś mi mówi, że boi się uchodźców, to wtedy pytam: czy boisz się trzyletniego Muhammada na granicy, czy raczej 18-letniej Parwany z obozu w Grecji? Kogo konkretnie się boisz? Czy poziom twojego życia zmienił się na gorsze przez uchodźcę? Czy uchodźca zrobił ci jakąś krzywdę?

Bywa, że rozmówcy przyjmują strategię powoływania się na słowa znajomych z Europy Zachodniej lub doniesienia medialne: – Mówią mi, że wujek im opowiada, jak to w Brukseli jest niebezpiecznie. Więc wtedy z uporem pytam: czy tobie coś złego się stało z rąk uchodźcy? To, że ciocia coś powiedziała, nie oznacza, że to jest informacja, na której warto się opierać.

Jednocześnie Anna podkreśla, że ważne jest, by racjonalizować pojawiający się strach. – Jeśli się czegoś naprawdę boisz, choć tego nie doświadczyłeś, to może jednak warto się zastanowić: skąd zatem ten strach? Może ktoś cię zmanipulował, nakręcił? Ludzie mają prawo się bać, bo strach wynika z braku wiedzy i braku doświadczeń.

Podobnego zdania jest Katarzyna Błażejewska-Stuhr, która uważa, że kluczowe jest spotkanie z uchodźcą. – Zrozumienie, że ucieka, pozostawia wspomnienia, rodzinę, dom i trafia do miejsca, w którym niewiele osób jest mu przychylnych. Takie doświadczenie powoduje, że lód topnieje natychmiast. Myślę, że lęk i niechęć bierze się z nieświadomości – mówi Katarzyna.

***

W 2019 r. wnioski o ochronę międzynarodową złożyło ogółem 4100 osób, w tym 2700 po raz pierwszy. Warunki nadania ochrony międzynarodowej spełniały w sumie 272 osoby. W 2020 r. wnioski złożyło zaledwie 2800 osób, z czego niemal 400 otrzymało decyzje pozytywne (w tym 81 obywatelek i obywateli Białorusi). Wskutek szantażu migracyjnego Łukaszenki liczby te wzrastają – Straż Graniczna poinformowała, że tylko w sierpniu zatrzymała ponad 900 osób, nie precyzując jednak, czy wydała zgodę na przekroczenie granicy, czy zastosowała nielegalną procedurę siłowego przepędzenia osób wnioskujących o ochronę (tzw. pushback).©

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru Nr 37/2021