Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Ta uwaga nieco mnie ubodła. Przecież sam częściowo żyję dzięki sztuce nieudolnego posługiwania się słowem mówionym i pisanym. Poczułem się postawiony pod pręgierzem. Ale wznosząc się - z niemałym trudem - ponad własną wrażliwość na krytykę, pomyślałem, że ta uszczypliwość objawia pewną prawidłowość: wielkie tematy biblijne zdają się być dziś oderwane od życia. Codziennie poruszamy się przecież wśród ludzi, dla których zdanie: "Tak Bóg umiłował świat, że Syna swego Jednorodzonego dał, aby każdy, kto w Niego wierzy, nie zginął, ale miał życie wieczne" może znaczyć tyle samo co obietnica, że jutro wygram kumulację Dużego Lotka.
Nie wystarczy więc przypominać ludziom o Bożej miłości do świata, aby zwrócili się ku Bogu. Z łatwością fechtujemy wytrychami i kalamburami słownymi jak "życie wieczne", "grzech", "uświęcenie", "przebóstwienie". I nie chodzi mi bynajmniej o problem języka religijnego. Odnoszę się do pewnego rodzaju zarozumiałości duchowej cechującej ludzi głęboko wierzących. Świat, do którego idziemy z przesłaniem Dobrej Nowiny, wyczuwa tę zarozumiałość i wzrusza ramionami: "Jakie życie wieczne?! Jakie zmartwychwstanie i inne mrzonki?! Niech już lepiej każdy stara się żyć najlepiej, jak tylko potrafi, a to już wystarczy za całe zbawienie.
Abstrakcyjna nauka o Bożej miłości nadaje się jedynie na rekolekcje dla pobożnych zakonnic. Jeśli istnieje już jakieś zbawienie, to pochodzi ono z tego, że zbawiamy się sami".
Nocna rozmowa Nikodema z Jezusem, którą zapisał św. Jan, dziś mogłaby właśnie tak wyglądać. Bo dramat Nikodema to dramat świata. Od wieków usiłujemy właściwie opisać nasze życie i jego cel. Za pomocą własnego rozumu staramy się ustalić zasady, jak mamy żyć obok siebie, by nie stać się sobie obcymi, usiłujemy znaleźć dla siebie kierunek i sens życia. Czasem postrzegamy świat jako dobry, czasem jako zły. Z łatwością wydajemy sądy o ludziach. Ale im częściej tak czynimy, tym bardziej wykrzywiamy obraz Boga, o którym Jezus mówi, że "nie posłał swojego Syna na świat po to, aby świat został przez Niego potępiony, ale zbawiony".
Myślę sobie, z zachowaniem wszelkich proporcji, że także i my zostaliśmy posłani do świata nie po to, aby go potępiać, ale pomagać, na ile potrafimy, w ponownym odkryciu Boga. Reszta jest darem.