Nie przyszedł potępiać

Kilkanaście miesięcy temu wybrałem się do siedziby jednego z dzienników na debatę o potrzebie ateizmu we współczesnym świecie. Jedna z panelistek poczyniła uwagę, że właściwie Bóg jest świetnym towarem, który może się nieźle sprzedać. Zamiast zarabiać wykładami z filozofii, równie dobrze można to robić tekstami o miłości Boga do ludzi. Jeśli w państwie wyznaniowym zabrakłoby więc miejsca na uprawianie filozofii, to zawsze znajdzie się jakieś alternatywne źródło utrzymania.

17.03.2009

Czyta się kilka minut

Ta uwaga nieco mnie ubodła. Przecież sam częściowo żyję dzięki sztuce nieudolnego posługiwania się słowem mówionym i pisanym. Poczułem się postawiony pod pręgierzem. Ale wznosząc się - z niemałym trudem - ponad własną wrażliwość na krytykę, pomyślałem, że ta uszczypliwość objawia pewną prawidłowość: wielkie tematy biblijne zdają się być dziś oderwane od życia. Codziennie poruszamy się przecież wśród ludzi, dla których zdanie: "Tak Bóg umiłował świat, że Syna swego Jednorodzonego dał, aby każdy, kto w Niego wierzy, nie zginął, ale miał życie wieczne" może znaczyć tyle samo co obietnica, że jutro wygram kumulację Dużego Lotka.

Nie wystarczy więc przypominać ludziom o Bożej miłości do świata, aby zwrócili się ku Bogu. Z łatwością fechtujemy wytrychami i kalamburami słownymi jak "życie wieczne", "grzech", "uświęcenie", "przebóstwienie". I nie chodzi mi bynajmniej o problem języka religijnego. Odnoszę się do pewnego rodzaju zarozumiałości duchowej cechującej ludzi głęboko wierzących. Świat, do którego idziemy z przesłaniem Dobrej Nowiny, wyczuwa tę zarozumiałość i wzrusza ramionami: "Jakie życie wieczne?! Jakie zmartwychwstanie i inne mrzonki?! Niech już lepiej każdy stara się żyć najlepiej, jak tylko potrafi, a to już wystarczy za całe zbawienie.

Abstrakcyjna nauka o Bożej miłości nadaje się jedynie na rekolekcje dla pobożnych zakonnic. Jeśli istnieje już jakieś zbawienie, to pochodzi ono z tego, że zbawiamy się sami".

Nocna rozmowa Nikodema z Jezusem, którą zapisał św. Jan, dziś mogłaby właśnie tak wyglądać. Bo dramat Nikodema to dramat świata. Od wieków usiłujemy właściwie opisać nasze życie i jego cel. Za pomocą własnego rozumu staramy się ustalić zasady, jak mamy żyć obok siebie, by nie stać się sobie obcymi, usiłujemy znaleźć dla siebie kierunek i sens życia. Czasem postrzegamy świat jako dobry, czasem jako zły. Z łatwością wydajemy sądy o ludziach. Ale im częściej tak czynimy, tym bardziej wykrzywiamy obraz Boga, o którym Jezus mówi, że "nie posłał swojego Syna na świat po to, aby świat został przez Niego potępiony, ale zbawiony".

Myślę sobie, z zachowaniem wszelkich proporcji, że także i my zostaliśmy posłani do świata nie po to, aby go potępiać, ale pomagać, na ile potrafimy, w ponownym odkryciu Boga. Reszta jest darem.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 12/2009