Nawróceni w świecie korporacji

Są młodzi, odnoszą sukcesy, mogliby mieć wszystko. Wolą pomagać sobie i innym.

11.10.2015

Czyta się kilka minut

 / Fot. Jonathon Williams / GETTY IMAGES
/ Fot. Jonathon Williams / GETTY IMAGES

Spotykają się regularnie i gadają. Straszne rzeczy potrafią mówić (straszne, bo szczere). To jedna z idei ich grupy – żeby swoimi problemami, czarnymi myślami dzielić się ze sobą, wspólnie je przepracowywać.

Inny pomysł: pomagać. Na przykład uchodźcom, dla których zebrali 20 tys. zł, i których zaprosili do swojego miasta.
W niedzielę można ich spotkać w kościele na poznańskich Jeżycach. Przychodzą na mszę do ks. Radosława Rakowskiego, który patronuje całej grupie. Zwykle siedzą w jednej ławce, ramię przy ramieniu. Kilkunastu dorosłych chłopów, a mówią, jakie to fajne tak ze sobą posiedzieć.

„Nawiedzeni” – mówią o nich niektórzy.

Do grupy – którą sami nazwali „Dwunastką” – niełatwo się dostać. Castingów nie robią. Nowi członkowie muszą najpierw przyjść, posłuchać, pogadać. Przekonać się, czy to dla nich dobre.

Na początku, dwa lata temu, było ich dwunastu. Dziś jest dwudziestu jeden. Samych facetów, ponieważ, jak mówią, o rzeczach, które poruszają, nie da się mówić w towarzystwie kobiet.

Są młodzi, przystojni, odnieśli w życiu sukces. Kilka lat temu przeżyli nawrócenie. Trzech z nich zgodziło się o tym opowiedzieć.

Michał, biznesmen, 25 lat: olśnienia nie było
Dołączył w maju ubiegłego roku. Na początku było zaskoczenie: w „Dwunastce” spotkał ludzi, których o wiarę by nie posądzał. Kumpli z Poznania, którzy sami się kiedyś dziwili, jak to w ogóle można chodzić do kościoła, do spowiedzi. A teraz szczęśliwi, zaangażowani.

– To było dla mnie mocne świadectwo – mówi teraz Michał. Wpada do ks. Radka w biegu, jak do kumpla, pogadać. – Bo zobaczyłem, że ludzie, którzy kiedyś byli mocno sceptyczni, teraz zmienili podejście. Przekonałem się, że może warto spróbować. Wiadomo, łatwiej dogadać się z ludźmi, którzy nadają na tych samych falach.

Wcześniej Kościół był dla niego nudny, oderwany od rzeczywistości. Jako dziecko chodził na msze, bo rodzice mu kazali. Mszy nie przeżywał, nie słuchał kazań. „Wszystko i tak zależy ode mnie” – tak sobie myślał. Kolejne szkoły kończy z wyróżnieniem. Cztery lata studiuje w Holandii. Licencjat robi z biznesu międzynarodowego, magisterkę – z marketingu strategicznego. Konsekwentnie zmierza do sukcesu. Jego celem jest dobre życie, czyli fajna praca i pieniądze. Zresztą status społeczny jest dla niego czymś ważnym do dziś.

– Teraz wiem, że żyłem lekko, niczym się nie przejmowałem – mówi. – No, może tylko tym, żeby wszystko potoczyło się tak, jak sobie zaplanowałem.

W wolnym czasie są imprezy. Alkohol, przygodne znajomości. No i wiadomo – to Holandia. Od czasu do czasu pali skręta. Na rozluźnienie, do nauki i pracy. W końcu przychodzi moment, że codziennie budzi się ze stresem. Życie pod presją robi swoje.

Decyduje jeden moment. – Kolega, który był już w „Dwunastce”, podszedł do mnie i, nie znając mnie w ogóle, dokładnie opisał, jak się czuję, co mnie boli i czego mi brakuje – opowiada Michał. – Ta jego intuicja i znajomość ludzi zrobiła na mnie wielkie wrażenie. No i jeszcze to, że powiedział: „Bóg ci pomoże”.

Ma wrażenie, że „Dwunastka” jest jak rodzina. Że chłopaki są w niej szczęśliwi. I że to nie żadna sekta, tylko normalni ludzie, ze zwykłym życiem. Nie doświadcza „olśnienia”, jakiegoś jednego momentu, w którym „to” przychodzi. – To się działo stopniowo, płynnie – mówi. Rzucił palenie, odstawił trawkę. Ma dziewczynę, własną firmę z branży IT. – Pytasz, co mi daje wiara? Spokój ducha. Codziennie sobie myślę: „Robię swoje, nie ma sensu się przejmować, wszystko się jakoś ułoży”.

W internecie ludzie piszą: nawrócenie to jest kalkulacja. Zrzucenie z siebie odpowiedzialności za własne życie. Michał mówi: – Ja z żadnej odpowiedzialności nie zrezygnowałem. Staram się pracować, być lepszym człowiekiem. O, chociażby taki miesiąc trzeźwości. Od półtora roku każdego sierpnia, na każdym grillu piję tylko herbatkę.

Wojciech, menedżer, 24 lata: nadstawiam drugi policzek
– Najlepsze jest to, że się nawzajem wspieramy – mówi Wojtek. – Jak któryś z nas się przeprowadza albo jak u któregoś trzeba coś naprawić, dzwonimy do siebie. Nawet na imprezy chodzimy razem.

Cofnijmy się o pięć lat. Wojtek nie pielęgnuje w sobie takich wartości jak wsparcie. Jest studentem pierwszego roku. Wszystko może, nic nie musi. Nie ma hamulców – jak sam przyzna po latach. Są imprezy, nowe koleżanki. – Patrzyłem na świat przedmiotowo i cynicznie – opowiada. – Nie miałem głębszych refleksji. Nie zastanawiałem się nad tym, czy jestem dobry, tylko nad tym, jak więcej konsumować.

W końcu poznaje dziewczynę. – To Alicja zaprowadziła mnie do kościoła – mówi Wojtek. – Chociaż wydawało mi się, że jestem wierzący, to wtedy przekonałem się, że całe życie brakowało mi w tym wszystkim jakiejś pogłębionej myśli, refleksji. Dostałem ją w „Dwunastce”.

W przypadku Wojtka też nie było olśnienia, jednego momentu, w którym wszystko się zmieniło. Pamięta pierwszą spowiedź: trwającą godzinę, intensywną, wręcz męczącą fizycznie. Jego nawrócenie to był proces trwający rok.

– Chodziłem do kościoła i rozmawiałem z Alicją – mówi Wojtek. – Ona pochodzi ze wsi, wyniosła z domu tradycyjne wartości. Pierwszy raz w życiu spotkałem taką kobietę. Taką czystą, wyciszoną. Piękną pod względem duchowym. I to było dla mnie wyzwanie, także pod względem seksualnym. Wcześniej sobie takiej sytuacji nie wyobrażałem. Pięć lat bez seksu? Dziś, kiedy o tym rozmawiamy, to sami się dziwimy, jak nam się to mogło udać. A pokusy były.

Co mu daje wiara?

Wojtek się zastanawia, co on daje z siebie innym. – Kiedyś może miałem takie wrażenie, że coś nade mną czuwa. Dziś już chyba tego nie czuję. Po prostu staram się żyć tak, żeby innym nie wchodzić w drogę. Nawet jak wiem, że moje powinno być na wierzchu, to odpuszczam. Mam kolegę, który zawsze wie wszystko najlepiej. I ja mu zawsze przyznaję rację, wycofuję się – uśmiecha się Wojtek.

Życie „młodego nawróconego” bywa dziś trudne – przyznaje. Pracuje w dużej firmie, w której odpowiada za eksport i promocję marki. Dużo podróżuje, spotyka ludzi. Bywa, że nie mogą zrozumieć: taki młody i taki „nawiedzony”?

– To takie podszczypywanie – mówi. – „Po co ci to wszystko?”, „przecież tam i tak nic nie ma”... Nawet mojemu bratu nie bardzo podoba się mój wybór. Ale na szczęście z nikim przez to nie zerwałem relacji.

Adam, twórca marki odzieżowej, 24 lata: na Borneo szczęścia nie ma
– Nawet z rodziną nie mam tak dobrych relacji jak z grupą – twierdzi Adam. – Podczas rozmów na spotkaniach możemy wyrzucić z siebie wszystkie brudy. Dlatego to tak ważne, by była to męska grupa. Kiedy w otoczeniu pojawia się kobieta, facet już na taką szczerość się nie zdobędzie.

O czym rozmawiają? O kłopotach w relacjach z ludźmi, trudnej walce ze słabościami, z grzechem. – Czasem trudno nam się do tego przyznać – opowiada Adam. – Ale wiemy, że możemy to wspólnie przepracować.

Trzy lata temu było go stać na daleką wycieczkę. Na pomoc innym już nie bardzo. – Moje życie duchowe to były góry i doliny – przyznaje. – Raz wydawało mi się, że wierzę, potem przychodziło zwątpienie. Moje życie było miałkie, bezpłciowe. A relacje z ludźmi niezdrowe, oparte na fałszu.

Co jest wtedy dla Adama ważne? Kariera, pieniądze. I wyjazdy. W najdalsze zakątki świata. Adam szuka podniet. – Myślałem, że szczęście to zaspokajanie swoich potrzeb – mówi dziś. – Że jak siedzę sobie na Borneo, to wtedy jest szczęście. A to nie było szczęście, tylko hedonizm.

Łaskę – jak mówi – otrzymał trzy lata temu. Od przyjaciół dowiedział się, że jeden z ich wspólnych kumpli jest opętany. Adam nie chciał w to uwierzyć, w głowie mu się to nie mieściło. – Odpychałem to jak najgorszy zabobon – mówi. – No gdzie demony w XXI wieku?

Wtedy nadarzyła się okazja, żeby pojechać na rekolekcje ojca Johna Bashobory. Wybrał się ze sceptycyzmem. Dziś twierdzi, że to tam zobaczył nawrócenia i sam poczuł to samo.

– Nie umiem tego inaczej wytłumaczyć. Po prostu uwierzyłem – mówi. – To, co mam dzisiaj, jest lepsze. Zawsze porównuję to do jedzenia hamburgera. Kiedy go jemy, jest przyjemne. Ale po dziesięciu latach stajemy przed lustrem i widzimy grubasa. Kiedy przerzucimy się na zdrowe sałatki, na fast foody zaczniemy patrzeć z obrzydzeniem.©


Dziękuję ks. Radosławowi Rakowskiemu za pomoc w pracy nad artykułem.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Reporter, z „Tygodnikiem” związany od 2011 r. Autor książki reporterskiej „Ludzie i gady” (Wyd. Czerwone i Czarne, 2017) o życiu w polskich więzieniach i zbioru opowieści biograficznych „Himalaistki” (Wyd. Znak, 2017) o wspinających się Polkach.

Artykuł pochodzi z numeru TP 42/2015