Natychmiastowe spełnienie

Robert Mapplethorpe, mistrz klasycznych portretów, akt?w i martwych natur, przeszedł okres fascynacji polaroidem. Od zabawy z byle jakimi, natychmiastowymi zdjęciami zaczęła się jego przygoda z fotografią.

29.07.2008

Czyta się kilka minut

Zdjęcia z polaroidu /fot. jaqian/flickr.com/CC2.0 /
Zdjęcia z polaroidu /fot. jaqian/flickr.com/CC2.0 /

Niewielkie pudełeczko wyblakłych już dziś polaroid?w - kiedyś strasznie się z nich wyśmiewałam. Wiele lat temu m?j mąż, przed wsp?lną wyprawą na pustynię w stanie Utah, nabył przypominający dziecinną zabawkę aparat. "Natychmiastowe spełnienie - oświadczył, triumfalnie pstrykając pierwsze zdjęcie. Potem zaś z ironicznym uśmiechem i lekką pogardą patrzył, jak pakuję do plecaka siermiężnego nikona i rolki filmu. Szydził - i poniekąd miał rację - że ich wywołanie jak zwykle zabierze mi kilka kwartał?w, na koniec zaś okaże się, że spośr?d kilkuset zdjęć zadowolona jestem z jednego. Albo i to nie.

Był wczesny maj. Na pustyni kwitły kaktusy. To chyba najpiękniejsze miejsce na ziemi, jakie kiedykolwiek widziałam. Przebywanie w tej ogromnej, budzącej pokorę przestrzeni, wśród gigantycznych czerwonych skał, graniczyło z przeżyciem mistycznym. Uważałam - do dziś zresztą zdania nie zmieniłam - że robienie na owej pustyni polaroidowych fotek zakrawało na świętokradztwo. Pech jednak chciał, że moje "prawdziwe", robione z nabożeństwem zdjęcia przepadły gdzieś jak kamień w wodę. Zdaje się, że rzeczywiście nigdy ich nie wywołałam. Koniec końców z pustynnej wyprawy pozostało tylko kilkanaście świętokradczych pstrykawek Miłośnika Natychmiastowego Spełnienia.

***

Przypomniałam sobie o nich ostatnio, odwiedziwszy w nowojorskim Whitney Museum niewielką wystawę polaroid?w Roberta Mapplethorpe’a. Ciężko w to uwierzyć, ale ?w mistrz klasycznych, perfekcyjnych w każdym calu portretów, akt?w i martwych natur - zdawać by się mogło, że kto jak kto, ale on musiał być nieprzejednanym wrogiem takiego fotograficznego fast foodu - przeszedł przez okres fascynacji polaroidem. Tak naprawdę od zabawy z byle jakimi, natychmiastowymi migawkami zaczęła się jego przygoda z fotografią.

Jako student w słynnym nowojorskim Pratt Institute Mapplethorpe dużo rysował i malował. Tworzył też kolaże. Kiedyś musząc udokumentować jakiś mocno nie-przyzwoity projekt - na początku lat 70. oddanie takiego filmu do wywołania w normalnym laboratorium raczej nie wchodziło w grę - pożyczył od kolegi aparat Polaroid. Na zwrot zabawki właściciel musiał czekać pięć lat - do momentu, kiedy przyjaciel artysty, Sam Wagstaff, ofiarował mu wspaniałego hasselblada.

Zanim do tego doszło, Mapplethorpe wykonał owym pożyczonym polaroidem p?łtora tysiąca fotografii. Na wystawie w Whitney zaprezentowano sto (ściśle rzecz biorąc ich kopie - bo polaroidowy papier to bardzo nietrwałe medium). Sklep z nocnikami, prysznic, telefon, paczka papieros?w, para but?w, wz?r na materacu - znakomita większość migawek przyszłego fotografa perfekcjonisty to przypadkowe, efemeryczne urywki codzienności. Nie ma w nich nic nadzwyczajnego. Moja czteroletnia c?rka robi czasem podobne. Na wystawie było też kilka zdjęć, których małej dziewczynce pokazać bym nie chciała - Mapplethorpe, homoseksualista, który nie krył swych sadomasochistycznych zamiłowań, lubił prowokować. Tyle tylko że dziś, czterdzieści lat później, w Nowym Jorku trudno kogokolwiek czymkolwiek zaszokować.

Nie zrobiła też na mnie wrażenia większość portretów - przyjaciół, kochanków, przypadkowo spotkanych ludzi. Ale choć daleko im do tych p?źniejszych, robionych najczęściej w studiu, widać wyraźnie, że Mapplethorpe nowym dla siebie medium był zafascynowany. Eksperymentował nie tylko z perspektywą czy kadrem, ale przede wszystkim z własnymi emocjami. Jak napisała w katalogu kuratorka wystawy, Sylvia Wolf, dla Mapplethorpe’a przygoda z polaroidem była ważnym etapem rozwoju artystycznego, poznawaniem nowego języka - uczył się fotograficznego patrzenia. Paradoksalnie, spontaniczność, na kt?rą pozwala to medium - owo magiczne natychmiastowe spełnienie - sprzyja jakiejś szczeg?lnej wrażliwości i intymności.

Widać to wyraźnie na kilku portretach Patti Smith - poetki i artystki punk rocka, kt?ra w owym czasie zaczynała karierę. Z całej wystawy to właśnie jeden z jej portretów podobał mi się najbardziej. Siedzi na podłodze z podkurczonymi nogami, obejmując rękoma kolana. Jest urocza, delikatna, filigranowa. Jednocześnie jednak z jej młodzieńczej twarzy - ma przepiękne, wielkie oczy - bije jakaś siła i determinacja.

We wczesnej młodości Smith była kr?tko kochanką Mapplethorpe’a, potem, aż do momentu, gdy w 1989 roku zmarł na AIDS, bliską przyjaci?łką i modelką. Często razem pracowali. Z braku pieniędzy przez pewien czas dzielili zresztą pok?j w legendarnym Hotelu Chelsea, w kt?rym mieszkało, tworzyło, piło i zażywało kokainę wielu nowojorskich pisarzy i artyst?w.

W odr?żnieniu od większości os?b, kt?re pozowały Mapplethorpe’owi - najczęściej nawet bliskich przyjaci?ł nie lubił fotografować wielokrotnie - Patti Smith robił zdjęcia często. Kilka p?źniejszych, gł?wnie tych studyjnych, trafiło potem na okładki jej płyt i poetyckich tomik?w. Zdjęciu, kt?re tak podobało mi się na tej wystawie, daleko do perfekcji, jest nawet odrobinę nieostre. A mimo to ma w sobie coś, czego nie odnalazłam na wielu innych, wypracowanych i wymuskanych. W owej spontaniczności i efemeryczności jest coś wzruszającego.

***

"Dlaczego nie mogę zobaczyć od razu?" - miała jakoby dopytywać się w latach czterdziestych kilkuletnia Jennifer Land, obserwując fotograficzne poczynania swego ojca. Edwin Land, inżynier i wynalazca, kt?ry dziesięć lat wcześniej opatentował wykorzystywaną m.in przez wojsko technologię polaryzacji światła, zamiast dostarczać skomplikowanych wyjaśnień, skonstruował dla córki niewielką kamerę. Tradycyjny film zastąpił w nim kliszą pokrytą specjalną emulsją, kt?ra pod wpływem temperatury zmieniała kolory. Dzięki temu Jennifer mogła "zobaczyć od razu". Był rok 1944.

Cztery lata p?źniej, po wprowadzeniu rozmaitych modyfikacji, pierwsze aparaty pod nazwą "Polaroid" trafiły do sprzedaży. Choć cena była wysoka - 95 dolar?w (dziś, po uwzględnieniu inflacji, byłoby to około 850 dolarów) - model 95 rozszedł się jak świeże bułeczki w ciągu zaledwie kilku tygodni. Od tamtej pory firma Polaroid, kt?ra w 1949 roku jako jednego z konsultant?w zatrudniła znanego amerykańskiego fotografa Ansela Adamsa, wprowadzała coraz to nowsze, lepsze modele, rozmaite rodzaje filmu czy papieru. Aparaty pozwalające "zobaczyć od razu" zyskały ogromną popularność - najpierw w Stanach, potem w Europie i Kanadzie. Wykorzystywane były nie tylko do cykania rodzinnych fotek, ale także w policji, w zakładach pracy, instytucjach i urzędach, w automatach do zdjęć paszportowych. Pokochali je projektanci mody i wielu artyst?w (m.in Chuck Close czy William Wegman), kt?rzy podobnie jak Mapplethorpe w spontanicznym medium odkrywali nowe możliwości.

***

Dziś na całym świecie średnio co minutę ludzie wykonują około miliona zdjęć - 478 mld fotek rocznie. Ale polaroidowe aparaty straciły rację bytu. Natychmiastowego spełnienia dostarczają wszechobecne cyfr?wki i telefony kom?rkowe. Ważne i nieważne momenty można nie tylko do woli uwieczniać, ale za sprawą kilku zaledwie kliknięć natychmiastowo posyłać w drugi koniec globu. Tylko w tym roku sprzedanych ma zostać blisko miliard wyposażonych w minikamery telefon?w kom?rkowych. Kilka miesięcy temu Polaroid ogłosił, że kończy niebawem swą działalność. Zajrzałam niedawno do naszego pudełka z kiepskimi pustynnymi fotkami. Poblakłe, ze zniekształconymi kolorami, wyglądają jeszcze bardziej kiczowato niż 10 lat temu. Pomyślałam, że powinnam zrobić kopie.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Ur. 1969. Reperterka, fotografka, była korespondentka Tygodnika w USA. Autorka książki „Nowy Jork. Od Mannahaty do Ground Zero” (2013). Od 2014 mieszka w Tokio. Prowadzi dziennik japoński na stronie magdarittenhouse.com. Instagram: @magdarittenhouse.

Artykuł pochodzi z numeru TP 31/2008