Nasze świąteczne ucztowanie

Aż się nie chce powtarzać odwiecznych (dodajmy – daremnych) ubolewań, że święta Bożego Narodzenia (Bożego!) zmieniły się u nas w święta obżarstwa.

05.12.2016

Czyta się kilka minut

 /
/

​Ubolewał nad tym niegdyś w „Tygodniku” Kisiel, ubolewają od czasu do czasu kaznodzieje. Cieszą się tym producenci jadła. Kiedy ludzie na co dzień nie dojadali, świętowanie polegało także na najedzeniu się do syta, na sięganiu po potrawy niedostępne w zwyczajne dni, np. mięso. Kiedy przestali nie dojadać, wprowadzili do rytu świętowania rozkosze podniebienia. Do tego dodali, gdy chodzi o Boże Narodzenie, podtekst religijny, czy raczej rytualny. Szokiem było ogłoszenie w 2003 r. przez naszych biskupów, że w Wigilię nie obowiązuje „wstrzemięźliwość od pokarmów mięsnych”. Mięso na wieczerzy wigilijnej?! Toż to jawne odstępstwo od wiary ojców!

Jest, jak jest – i w naszym katolickim piśmie piszemy dziś o jedzeniowych obyczajach Polaków, również tych bożonarodzeniowych. A mnie powraca na pamięć śp. prof. Andrzej Grzegorczyk i wydarzenie z maja 2008 r. Tego roku wręczenie Medalu św. Jerzego odbywało się w auli Instytutu Fizyki Politechniki Warszawskiej. Tak jak zwykle, po części oficjalnej, było skromne przyjęcie. Catering na miarę naszych możliwości, wspartych jak zwykle przez któregoś ze szlachetnych fundatorów. Kiedy uroczystość zbliżała się do końca i goście zaczynali się rozchodzić, chociaż na stołach pozostało jeszcze sporo jadła, podszedł do mnie Andrzej Grzegorczyk i z przejęciem mówił, że coś jest nie w porządku, bo wokół nas wielu ludzi nie ma co jeść, a my tu się smakołykami objadamy. Prosił, wręcz się domagał, by przynajmniej to, co pozostało, dać tym głodnym ludziom. Okazało się, że firma cateringowa nie ma prawa do takich akcji. Coś jednak sami przekazaliśmy. Teraz już zawsze na takich oficjalnych przyjęciach wraca wspomnienie Andrzeja Grzegorczyka, który – nie przesadzam – cierpiał, patrząc na nasze, pożal się Boże, ucztowanie, gdy obok nas są ludzie głodni.

Informacja, że rocznie z głodu umiera od 13 do 18 mln ludzi, że w ciągu jednego dnia ok. 75 tys., w ciągu jednej minuty ok. 35 osób, że 826 mln ludzi na świecie cierpi z powodu głodu i niedożywienia – z czego 792 mln w krajach rozwijających się oraz 34 mln w krajach uprzemysłowionych – obezwładnia. Cokolwiek byśmy zrobili, zawsze to będzie zaledwie kroplą w oceanie. Świadomość, że obok, w moim mieście, na ulicach, którymi chodzę, są ludzie, którzy głodują, że człowiek, który mnie prosi o pomoc, który przychodzi do miejsc, w których się rozdaje posiłki dla bezdomnych, który po prostu stoi przy sklepie spożywczym i na mnie patrzy, nie ma co jeść i za co kupić jedzenia, jest głodny, osłabiony głodem – albo się nie mieści w głowie, albo zmusza do zrobienia czegoś z jego głodem.

Na szczęście są klasztory, są parafie, są miejsca, w których – lepiej lub gorzej – każdego zjawiającego się głodnego nakarmią. I w naszej redakcji są dni, kiedy kuchnia zapełnia się młodymi kolegami i koleżankami, a wieczorem wyjeżdża z niej kocioł gorącej zupy dla bezdomnych.

Najczęściej jest jednak tak: są jacyś „oni”, którzy karmieniem głodnych się zajmują. Zresztą – pocieszamy siebie – może ten głodny to pijak, może lekkoduch, sam sobie jest winien. A może nie głodny, lecz naciągacz... A on stoi w zniszczonym ubraniu i butach nie od pary, chyba trawiony gorączką. Nie ma odwagi prosić. Stoi i na nas patrzy.

Nie mam zamiaru opowiadać tu nowej wersji „Dziewczynki z zapałkami”, ale wierzcie mi, beznadziejnie głodni są blisko, ludzie starzy, w sile wieku i dzieci. Nie mam też zamiaru komukolwiek psuć świątecznych radości stołu, ani nie uważam, że wszyscy powinniśmy w wigilijny wieczór biec na dworzec z kociołkiem zupy rybnej dla głodnych. Jestem jednak pewien, że wszyscy musimy się dzielić z głodnym, żeby w końcu nie było u nas głodnych. Można samemu głodnego nakarmić, można skorzystać z pomocy tych, którzy wiedzą, jak to robić i to robią, by przekazać dary.

Warto też, oglądając świąteczne reklamy, wdychając smakowite zapachy, patrząc przez szyby na ludzi siedzących w dobrej restauracji, wejść w skórę człowieka głodnego, który wie, że ten świat dokoła jest dla niego światem zawsze niedostępnym.

Bóg się rodzi, żeby nam powiedzieć: byłem głodny, a wy nakarmiliście mnie. Czy nie nakarmiliście? ©℗

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Urodził się 25 lipca 1934 r. w Warszawie. Gdy miał osiemnaście lat, wstąpił do Zgromadzenia Księży Marianów. Po kilku latach otrzymał święcenia kapłańskie. Studiował filozofię na Katolickim Uniwersytecie Lubelskim. Pracował z młodzieżą – był katechetą… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 50/2016