Nasi sprzymierzeńcy

Kiedy drzewa stracą liście, widać, ile zła im wyrządzamy. Wszystkich, którzy przejęli się felietonem pani Józefy Hennelowej "Mniej niż margines" ("TP" nr 25/06), zachęcam, by właśnie wtedy przyjrzeli się mazowieckim drogom. Niegdyś rząd smukłych topoli włoskich, krzywych wierzb sumiennie przycinanych na wiosnę czy białych pni brzóz wyznaczał widoczną z daleka linię drogi. Są jeszcze takie szosy na Pomorzu czy Lubelszczyźnie, bywają i na Mazowszu, ale z roku na rok coraz ich mniej. Zamiast tego spotykamy trzy warianty (czasami dochodzi czwarty): monotonna linia drogi bez śladu drzew; kaleki z byle jak uciętymi konarami i ranami niezabezpieczonymi przed grzybami; świeżo ścięte i powalone okazy, czekające na poćwiartowanie i wywleczenie ciągnikiem korzeni; nagie "słupy" pozbawione konarów (czy mają odrosnąć, czy też rzeź odroczono?). Ten ostatni tekst pojawia się masowo w miasteczkach w całej Polsce, np. w Łaskarzewie na Mazowszu, Opolu Lubelskim, Bolkowie na Śląsku. Najpopularniejszy jest wariant drugi, nazywany "kosmetyką drzew". Wielu mieszkańców tak zeszpeconych ulic dało się przekonać, że teraz jest "porządnie", gdyż nie trzeba sprzątać liści. Śpią spokojnie, bo do tej pory żyli w strachu, że jakaś gałąź może spaść na ich głowę albo samochód. Nikt nie zwraca uwagi, że konary wycina się przypadkowo, nierzadko pozostawiając te bardziej krzywe albo usychające, że tak okaleczone drzewo zaatakują choroby albo szkodniki i że jest ono po prostu brzydkie.

Są i rozwiązania radykalniejsze. Przy drogach lokalnych o małym natężeniu ruchu, np. Jeruzal-Lipiny, Cegłów-Rudnik (Mazowsze), Obsza-Tarnogród (Lubelszczyzna), a przykłady można mnożyć, leżą setki powalonych zdrowych brzóz, klonów, topoli. Czy można to jakoś uzasadnić, podobnie jak oszpecenie topoli rosnących wzdłuż Wału Miedzeszyńskiego w Warszawie? Nie zagrażały samochodom ani ludziom, były zdrowe. W Pułtusku harmonię historycznego krajobrazu między zamkiem a rzeką kilka lat temu bezmyślnie zakłócono, okaleczając rosnące tam drzewa. Nieuzasadniona wycinka pojedynczych, ale okazałych drzew rosnących na miedzach, łąkach, nieużytkach wygląda z kolei na próby zmierzenia się z rzekomym wrogiem: utniemy mu dwa-trzy konary, może uschnie i problem (jaki?!) będzie rozwiązany? Kiedyś stare lipy otaczały równie stare kościoły. Dziś zamiast nich świątynię często obiega schludny chodniczek wyłożony kostką Bauma lub, w mniej radykalnej wersji, wysokie pnie starych drzew, które - pozbawione konarów - nie przypominają ani lipy, ani kasztanowca. Po niedawnym pożarze wieży pałacowej w Wilanowie rozważa się wycięcie imponujących magnolii, by następnym razem straż pożarna miała lepszy dostęp do wieży. To równie skrajny przykład prewencji, jak wycinanie drzew przydrożnych, o które może się rozbić samochód, albo dużych drzew, które mogą się złamać w czasie wichury. Nie można wykluczyć tragicznego wypadku, ale otacza nas dużo więcej realnych zagrożeń.

W Mrozach Południowych (woj. mazowieckie) między polami uprawnymi od ponad 70 lat znajdowała się enklawa drzew liściastych (głównie dębów, brzóz i grabów) z kilkoma sosnami - siedlisko m.in. wilg, słowików, gołębi grzywaczy. W połowie kwietnia niemal wszystkie zdrowe drzewa ucięto na wysokości metra nad ziemią, a potężne dęby spiłowano przy ziemi. Tak poczynał sobie właściciel działki, dla którego las był jedynie balastem. Dla mieszkańców wsi Świdry koło Łukowa (woj. lubelskie) podobnym ciężarem wydaje się być skupisko przeogromnych lip, bo mówią z nadzieją: "W przyszłym roku będą wycięte, ponieważ zdarzają się tu wypadki".

Kiedy szrotówek pozbawi nas kasztanowców, a jemioła topoli i brzóz (na południowym wschodzie Polski zaatakowała już nawet sady owocowe), kiedy stracimy - jak Austria, Szwajcaria czy Włochy - większość modrzewi, będzie za późno na jakiekolwiek akcje ochrony drzew. Już teraz na tak ruchliwych arteriach Warszawy jak ulice Sikorskiego czy Sobieskiego nie zdają egzaminu lipy, uważane za drzewa odporne na zanieczyszczenia. Natomiast administracja na warszawskich Stegnach wycięła na ulicy Sewastopolskiej korony obficie kwitnących co roku bzów. Na szczęście, skuteczne okazały się protesty mieszkańców. Drzewom nie służą też zimowe akcje posypywania jezdni solą; z młodych topoli włoskich posadzonych w ubiegłym roku wzdłuż ulicy Belwederskiej nie przeżyło z tego powodu ani jedno drzewko!

Ściana drzew jest niezbędną osłoną przed wiatrem, śniegiem nawiewającym z pól, palącym słońcem czy hałasem i spalinami. Zadziwiające, jak wiele sił i pieniędzy potrafimy zaangażować w walkę z naszymi sprzymierzeńcami.

MARIA KANIEWSKA (Warszawa)

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 32/2006