Najlepsi polscy komiksiarze minimaliści: Świdziński, Dębski, Mazur

Komiksy polskich minimalistów łączy maksyma zapożyczona od Sławomira Mrożka – mniej znaczy lepiej.

19.03.2024

Czyta się kilka minut

Jacek Świdziński, Festiwal, 2023, Wydawnictwo Kultura Gniewu // materiały prasowe
Jacek Świdziński „Festiwal”, 2023 r., Wydawnictwo Kultura Gniewu // Materiały prasowe

Rozpoczynając przygodę z komiksem mamy do wyboru kilka ścieżek: możemy przepaść w opowieściach z Mirmiłowa, z wypiekami na twarzy śledzić przepychanki superbohaterów zza oceanu lub zaczytywać się w relacjach z wojaży Thorgala. Jednak po kilku etapach komiksowej edukacji w miłośnikach opowieści obrazkowych rodzi się zwykle chrapka na eksperymenty. Wówczas sięgają nieśmiało po tytuły polskiego komiksu niezależnego (tzw. niezalu): punkowe ziny Łukasza Kowalczuka, niepokorne satyry Krzysztofa Owedyka, czy też fantazyjne opowieści Tomasza Grządzieli. Ale u szczytu wspinaczki po stopniach obrazkowego wtajemniczenia znajduje się komiks minimalistyczny – forma opanowana do perfekcji przez Jana Mazura, Jakuba Dębskiego i Jacka Świdzińskiego. 

Dlaczego? Scott McCloud w albumie „Stworzyć komiks”, kompendium komiksiarskiego rzemiosła, zauważył, że uproszczone rysunki nie wymagają znajomości kodów kulturowych, a ich sens jest czytelny bez wgryzania się w konwencje i gatunki. Im mniej szczegółów, tym większa przestrzeń dla wyobraźni, a niedopowiedzenia kompensowane są przez wspomnienia i projekcje. 

To prawda, że czytelników przyzwyczajonych do rysunków Grzegorza Rosińskiego plansze minimalistów mogą przyprawić o zakłopotanie. Nie dość, że czarno-białe, to jeszcze pozbawione teł. Bohaterowie, którzy u takich twórców jak Bogusław Polch wyglądaliby niczym wyjęci z podręcznika do anatomii, w „Incelu” Mazura stają się zlepkiem geometrycznych figur i pociągniętych od linijki kresek. 

O ile więc niektórzy komiksy minimalistyczne zwykli nazywać „bazgrołami” albo „antyreklamą polskiej powieści graficznej”, o tyle liczne nagrody (w tym literackie!) stanowią, szczęśliwie nie jedyny, dowód ich jakości: patyczaki trafiły pod strzechy niedawno, ale ich historia sięga złotych czasów polskiego komiksu prasowego.

PRL w obrazkach

Dla współczesnego czytelnika nawet „Ogniem i mieczem, czyli Przygody szalonego Grzesia” – jeden z popularniejszych tytułów międzywojnia – wyglądać może na minimalistyczny. Pierwsze polskie seriale komiksowe często prezentowały się skromnie, ale wynikało to nie tyle z twórczej strategii, ile oszczędności. 

W powojennej Polsce o kształcie komiksu prasowego decydowali przede wszystkim rysownicy związani z tygodnikiem „Przekrój”. To właśnie pod redakcją Mariana Eilego Sławomir Mrożek stworzył „Polskę w obrazach” – przełomowy cykl dokumentujący oraz komentujący peerelowską rzeczywistość.

Zanim Mrożek zajął się dramatem, swoje zainteresowanie absurdem przekuwał w humorystyczne rysunki. Za pomocą prostych form plastycznych drążył narodowe mity, przedrzeźniał aparat propagandowy oraz naigrywał się z fasady Polski Ludowej. Drwił także z samego siebie. W jednym z jego komiksów zrozpaczony ludzik zadaje pytanie: „Dlaczego narysował mnie Sławomir Mrożek, a nie Leonardo da Vinci?”.

„Przekrojowy” satyryk – swoje obrazkowe felietony publikujący także w latach 80. w „Tygodniku Powszechnym” – był rzemieślnikiem, wiedzącym, jak za pomocą skromnych środków opowiadać dowcipy. Nie stosował wielu ozdobników, gdyż zdawał sobie sprawę, że mogłyby odwrócić uwagę czytelników od clou jego utworów – efektownej puenty. Zarówno „Polskę w obrazach”, jak i „Polaka w Paryżu” uznać można za kamienie milowe w rozwoju polskiego komiksu minimalistycznego, a Mrożka nie bez kozery nazwać patronem rodzimych minimalistów.

Zabawa z tradycją

Na twórczości Mrożka wychował się tegoroczny laureat Paszportu „Polityki” – Jacek Świdziński. Jego ojciec, malarz i grafik, miał zwyczaj przerysowywania obrazków satyryka dla rozluźnienia ręki. Młody Świdziński bacznie przyglądał się temu procesowi, wsiąkając w świat opowieści obrazkowych. Autora „Festiwalu” ukształtowały tak Mrożkowe karykatury, jak wertowane z zapałem komiksy superbohaterskie. Dlatego jego bibliografia obfituje w utwory łączące różne porządki, żeniące sztukę „wysoką” z popkulturą.

Najlepszym tego przykładem jest „Zdarzenie. 1908” będące rodzimym odpowiednikiem „Ligi Niezwykłych Dżentelmenów” Alana Moore’a i Kevina O’Neila, w którym postaci historyczne, takie jak Rasputin, Feliks Dzierżyński, Lew Tołstoj i Dersu Uzała trafiają na ślad nieprawdopodobnego eksperymentu, zagrażającego bezpieczeństwu Cesarstwa Rosyjskiego. W komiksie tym, reklamowanym jako faksymile dziennika podróży na Syberię, pobrzmiewają echa przygodowych powieści Juliusza Verne’a, pulpowych opowiadań spod znaku weird fiction oraz absurdalnych komedii Monty Pythona.

Świdziński opisuje skomplikowaną, fantastyczną rzeczywistość za pomocą skromnych środków. Ważniejsze od wizualnych fajerwerków są dla niego czytelność oraz komunikatywność. Nie znaczy to bynajmniej, że komiksy obsypanego nagrodami rysownika są sztampowe. Członek kolektywu awangardowych komiksiarzy Maszin znany jest z eksperymentów. Ich przedmiotem jest zarówno struktura narracyjna, jak i forma. Świdziński kombinuje z chronologią, przebiera w zwrotach akcji oraz opisuje wydarzenia z wielu perspektyw, a także bawi się układem i kształtem kadrów. 

Najbardziej fantazyjne w jego komiksach są jednak projekty postaci. Mimo że laureat Paszportu „Polityki” jest minimalistą, rysowane przez niego sylwetki nie przypominają patyczaków. Wręcz przeciwnie, bohaterowie „Zdarzenia. 1908”, „A niech cię, Tesla!” oraz „Wielkiej ucieczki z ogródków działkowych” przybierają nietuzinkowe kształty; różnorodnością dorównują mieszkańcom Doliny Muminków czy znanej z serialu „Pora na przygodę” Krainy Ooo.

W swoim najpoważniejszym dotychczas projekcie, obsypanym nagrodami „Festiwalu”, Świdziński udobitnia swoją niechęć do uniformizacji. Komiksowa kronika Światowego Festiwalu Młodzieży i Studentów z 1955 r. jest bogata stylistycznie. Rysownik swobodnie przeplata skrajnie różne inspiracje, odwołując się do estetyki socrealistycznej, reprodukując wykonane przez m.in. Wojciecha Fangora i Henryka Tomaszewskiego festiwalowe dekoracje oraz wracając do sprawdzonych w poprzednich komiksach rozwiązań. W całym tym pozornym rozbuchaniu autor pozostaje wierny minimalizmowi. Rezygnuje z teł, gdy nie zawierają ważnych informacji o miejscu akcji. Wyklucza wszelkie rekwizyty zagracające kadr. W jego utworach nie ma miejsca na sztafaż, każdy element znajdujący się na planszy ma cel – narracyjny lub światotwórczy.

Kuce z Bronksu „Impreza neispodzianka”, 2024 r. // Materiały prasowe

Bazgroły dwunastolatka

Wzorem Mrożka Świdziński wielokrotnie tworzył też komiksy dla prasy. Jego paski publikowane były w „Przekroju” i „Guardianie”. O ile prace komiksiarzy-minimalistów wciąż zdobią niejedno czasopismo, o tyle ich prawdziwą przystanią jest jednak internet. Komiksy minimalistyczne zaczęły pojawiać się tam na początku lat dwutysięcznych. Sieć sprzyjała oddolnym inicjatywom i niezależnym twórcom; stała otworem zarówno przed absolwentami ASP, jak i artystami-samoukami, udostępniającymi komiksy hurtem na forach, blogach oraz postawionych własnymi siłami stronach. Webkomiksy cieszyły się niemałą popularnością i przyciągały przed komputery rzesze czytelników. Jednym z twórców, który wykorzystał szansę związaną z gwałtownym rozwojem gatunku, był Jakub Dębski, znany jako Dem.

Dębski jest człowiekiem instytucją – youtuberem, autorem popularnego serialu internetowego „Kuce z Bronksu”, recenzentem filmowym „bez papierka”, twórcą bloga „Kinowy Ekspres” oraz komiksiarzem obecnym w sieci od kilkunastu lat. Tworzy za pomocą narzędzi cyfrowych, komputera i programów graficznych. Żartobliwie stwierdza w wywiadach, że naukę rysowania zakończył w wieku dwunastu lat. Rzeczywiście, na pierwszy rzut oka jego rysunki wyglądają jak bazgroły namazane niechlujnie na marginesie szkolnego zeszytu. To zresztą ulubiony przytyk krytyków twórczości Dębskiego.

Komiksiarz znany z tytułów takich jak „Duże Ilości Naraz Psów”, „Raptory” oraz „Magowie” jest rzemieślnikiem, który doskonale rozumie, jak za pomocą skromnych środków zilustrować gag. Kilka kresek wystarcza, aby odwzorować bujną mimikę i ożywioną gestykulację. Dość powiedzieć, że jak na stado statycznych patyczaków bohaterowie Dema sprawiają wrażenie wyjątkowo ruchliwych.

Podobnie jak Mrożek, Dębski spogląda na swój warsztat z pewną dozą pobłażliwości. Swoje komiksy okrasza autotematycznym humorem. Dla przykładu, w „Magach” para podglądaczy próbuje nazwać bawiącego się na dziedzińcu szkoły czarodziejów psa. Jeden z nich twierdzi, że to mops, drugi obstawia golden retrievera. Łatwo się pomylić, gdy w rzeczywistości pupil zbudowany jest z ośmiu kresek i dwóch kropek.

Dem kreuje wizerunek artysty niechlujnego i nonszalanckiego, ale starego wróbla na plewy nie nabierzesz – zarówno „Raptory”, jak i „Sosy” to albumy dokładnie przemyślane, w których zbzikowane dowcipy nakręcają nieprzewidywalną akcję. Owa nieprzewidywalność jest znakiem rozpoznawczym Dębskiego, mieszającego zainteresowanie popkulturą z talentem do tworzenia memów, opowiadania anegdot i konstruowania rozbrajających puent. 

Jan Mazur, „Koniec świata w Makowicach”, 2019 r. // Materiały prasowe

Smutni chłopcy

Jakub Dębski był jednym ze współzałożycieli NetKolektywu, grupy zrzeszającej autorów webkomiksów. Wśród jej członków znalazło się miejsce dla całej fury minimalistów. Najciekawszym z nich, najbardziej ortodoksyjnym, jest Jan Mazur. Zaczynał karierę jako scenarzysta, sam nazywa siebie „rysownikiem z przypadku”. W jego wykoncypowanych pracach nie ma jednak na przypadek miejsca.

Autor „Końca świata w Makowicach” kreśli geometryczne światy za pomocą linijki i krzywek; każde pociągnięcie ołówkiem wydaje się zaplanowane. Jego kadry są symetryczne i powtarzalne, ich liczba oraz kształt niemal nie ulegają zmianom. O ile u Dębskiego atrakcją są zmienność i nieprzewidywalność, o tyle siłą komiksów Mazura okazują się stałość oraz rutynowość. Arsenał narracyjnych zabiegów warszawskiego komiksiarza składa się z pauz, powtórzeń i odroczonych puent. Wszystkie te narzędzia służą do opowiadania historii o przeciekającym przez palce życiu, pogrążeniu w marazmie oraz nieznośnie nieefektownej codzienności.

Od „Przypadku pana Marka”, przez „Tam, gdzie rosły mirabelki”, po „Incela” – Mazur przygląda się osobom, które zostały wyjęte poza nawias tak społeczeństwa, jak i popkultury. Zwraca się ku nieśmiałym mieszkańcom osiedli z wielkiej płyty, blokersom skrywającym pod fasadą agresji wrażliwość oraz chłopakom szukającym remedium na chorobliwą niepewność w ekstremizmie.

Bibliografia niegdysiejszego członka NetKolektywu pęka w szwach od opowieści o everymanach niepasujących do żurnalowych wyobrażeń. Opisywanych przez Mazura bohaterów mijamy niemal codziennie, co więcej, czasem sami nimi jesteśmy. Wyrosły z „niezalu” autor z socjologicznym zacięciem przygląda się naszym troskom i lękom. Lektura jego patyczakowych tragifars pozostawia po sobie defetystyczny posmak. Nie tłumi go nawet wszędobylski dowcip, gdyż ten w wydaniu Mazura jest wyjątkowo cierpki, a uśmiech, który wywołuje, co najwyżej sardoniczny. Cóż, zawsze możemy zawrócić do Mirmiłowa.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru Nr 12/2024

W druku ukazał się pod tytułem: Patyczaki