Ładowanie...
Nadzieja dla milionów
Nadzieja dla milionów
Nieczęsto donosimy o wydarzeniach, które mogą ulżyć dwóm miliardom ludzi. Właśnie tylu mieszkańcom regionów zagrożonych malarią daje nadzieję opisana w ubiegłotygodniowym numerze „Science” nowa metoda likwidacji przenoszących jej zarodźce komarów. To najlepsza od dawna wiadomość z frontu walki z tą chorobą – ale i zjawiskiem społecznym, które w niektórych miejscach świata utrudnia lub wręcz uniemożliwia rozwój.
W ostatnich latach próbowano różnych sposobów likwidacji komarów: zabijano ich larwy, osuszano stawy, nad którymi się rozmnażają, ingerowano nawet w ich życie seksualne – efekty były ograniczone. Teraz jednak naukowcy z Uniwersytetu Marylandu (USA) i Instytutu Nauk o Zdrowiu (Burkina Faso) poszli o krok dalej: zmodyfikowali genom grzybów Metarhizium pingshaense, które w naturze infekują komary. Zrobili to tak, aby po przedostaniu się do organizmu komara grzyb produkował toksynę wytwarzaną w naturze przez pewien gatunek jadowitego pająka z Australii. Aby przetestować metodę w warunkach jak najbardziej zbliżonych do naturalnych, w Burkina Faso pod wielkimi namiotami zbudowano nawet „fałszywą” wieś. Wtarte w ciemny materiał zarodniki grzyba zadziałały jak broń biologiczna – zaraziły trzy czwarte komarów. To wystarczyło, by w ciągu zaledwie 45 dni wyginęła ich niemal cała populacja (z 1,5 tys. osobników przeżyło tylko 13). Grzyb zabił wyłącznie komary, oszczędzając inne owady.
Do ewentualnego zastosowania metody na terenach zamieszkanych droga jeszcze długa, jednak wyniki testu (wraz z pilotażowymi programami szczepień dzieci, które kilka tygodni temu ruszyły w Malawi, Ghanie i Kenii) oznaczają, że nauka znów jest w ofensywie. Skuteczność moskitier oraz spryskiwania pomieszczeń środkami owadobójczymi – najpopularniejszych i najtańszych metod profilaktyki – zaczęła być bowiem ostatnio coraz bardziej kwestionowana. Jak się okazało, komary potrafiły uodparniać się na działanie pestycydów, a nawet modyfikować swoje zwyczaje (np. częściej żerować na zewnątrz pomieszczeń mieszkalnych). Według Światowej Organizacji Zdrowia w 2017 r. na malarię zmarło 435 tys. ludzi – mniej więcej tylu mieszkańców ma Gdańsk. Zdecydowana większość ofiar żyje w Afryce Subsaharyjskiej; tu choroba jest wciąż odpowiedzialna za co czwartą śmierć dziecka.
Jednak malaria to nie tylko problem zdrowotny. Dziś choroba występuje głównie w państwach rozwijających się, o mniejszych dochodach (z innych terytoriów, np. południa Europy lub Stanów Zjednoczonych, pozbyto się jej stosując przez wiele lat kosztowne metody – m.in. odpowiedniej irygacji pól uprawnych). Niektóre badania dowodzą, że spowalnia rozwój całych społeczności i regionów. Choć dorosłych zabija znacznie rzadziej niż dzieci, lokalnie, zwłaszcza w pobliżu dużych zbiorników wodnych, może np. paraliżować rolnictwo. Straty gospodarcze, jakie przynosi państwom afrykańskim, mierzone są w miliardach dolarów. Wciąż też otwarte – choć czasem niepotrzebnie zadawane w klimacie spiskowym – pozostaje pytanie, czy gdyby malaria nie była chorobą „biednego Południa”, tak długo musielibyśmy czekać na skuteczną metodę jej likwidacji. ©℗
Autor artykułu

Napisz do nas
Chcesz podzielić się przemyśleniami, do których zainspirował Cię artykuł, zainteresować nas ważną sprawą lub opowiedzieć swoją historię? Napisz do redakcji na adres redakcja@tygodnikpowszechny.pl . Wiele listów publikujemy na łamach papierowego wydania oraz w serwisie internetowym, a dzięki niejednemu sygnałowi od Czytelników powstały ważne tematy dziennikarskie.
Obserwuj nasze profile społecznościowe i angażuj się w dyskusje: na Facebooku, Twitterze, Instagramie, YouTube. Zapraszamy!
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]