Ale jest też dobra strona tego rozczarowania: reakcja globalnej społeczności naukowej pokazała, że procesy odpowiadające za weryfikację naukowych odkryć działają doskonale.
Koreański zespół, kierowany przez Sukbae Lee i Jin-Hoon Kima, pod koniec lipca udostępnił w otwartym serwisie arXiv.org dwie nierecenzowane prace, które przekonywały, że materiał znany jako LK-99 jest nadprzewodnikiem. I to nie byle jakim – jego niezwykłe właściwości miały objawiać się w temperaturach przekraczających 100 stopni Celsjusza i w „normalnym” ciśnieniu atmosferycznym. Gdyby okazało się to prawdą, czekałaby nas technologiczna rewolucja. Taki materiał pozwoliłby na stworzenie nowej generacji superszybkich komputerów, budowę tanich elektrowni fuzyjnych, lewitujących pociągów czy linii energetycznych, które bez strat mogłyby przesyłać prąd na drugi koniec świata.
Marzenie prysło w ciągu kilku tygodni. Naukowcy z całego świata przystąpili do prób powtórzenia koreańskich eksperymentów. Pomogło to, że odkrywcy opisywali swoją metodologię oraz procedurę produkcji materiału. Z doniesień zespołów z Chin, USA czy Niemiec wyłania się spójny obraz: czysty LK-99 nie jest nadprzewodnikiem, ale wręcz... izolatorem.
To, co Koreańczycy wzięli za nadprzewodnictwo, było najprawdopodobniej zjawiskiem magnetycznym wynikającym z zanieczyszczenia materiału siarczkiem miedzi.
Nikt nie zarzuca koreańskim badaczom próby celowego wprowadzenia świata w błąd. Wszystko wskazuje na to, że opublikowali swoje wyniki w dobrej wierze – popełnili jednak błędy. Te zostały błyskawicznie wychwycone przez innych naukowców. I tak właśnie powinna działać nauka.
Jej globalny system jest zdolny do błyskawicznego korygowania badawczych błędów jednostek. Nawet gdy w grę wchodzą gigantyczne pieniądze. A to, w dobie ataków na naukę płynących ze strony środowisk antyszczepionkowych czy klimatycznych denialistów, może nawet jest cenniejsze od nowego nadprzewodnika. ©