Nad rzeką, która jest

Mniej w tym wywiadzie rzece o kinie, więcej o literaturze, o książkach, na podstawie których powstały filmy autora "Dwóch księżyców". Przy okazji, jakby mimochodem, reżyser opowiada o sobie.

29.09.2009

Czyta się kilka minut

W pierwszej chwili poczułem się oszukany. Dlaczego pierwsza książka o Andrzeju Barańskim, moim ulubionym reżyserze, jest taka brzydka? Nieporęczny format, paskudna okładka, kiepski papier (podobno ekologiczny), żadnych zdjęć. W miarę czytania poczułem jednak ulgę. Wszystko w porządku. Trzeba tylko zapomnieć o okładce i uważnie posłuchać tego, co Andrzej Barański ma nam do powiedzenia.

Wydany w ubiegłym roku w identycznym układzie graficznym wywiad rzeka z Andrzejem Żuławskim wywołał w polskim środowisku filmowym (ale czy także czytelniczym?) chwilową burzę. Samemu Żuławskiemu niewiele to pomogło, gdyż nawet najbardziej radykalne pokrzykiwania pod adresem kolegów nie były w stanie dodać splendoru obiektywnie nieoglądalnym już dzisiaj filmom autora "Trzeciej części nocy".

Na szczęście rozmowom Piotra Mareckiego z Andrzejem Barańskim żaden skandal nie grozi. Kino Andrzeja Barańskiego wydaje się impregnowane na upływ czasu: mody, zawiłości historyczne, aktualnie obowiązujące style. Gdybym potrafił zaprojektować idealną okładkę książki poświęconej twórczości tego reżysera, narysowałbym po prostu wyspę. Wyspę bez robinsonowego przepychu: niedużą, z małym zadbanym poletkiem, kilkoma pachnącymi floksami i wesołym motylkiem bielinkiem. Filmy Andrzeja Barańskiego są dla mnie właśnie wyspą. Uśmiechniętą wyspą polskiego kina.

Z Barańskim trzeba jednak bardzo uważać. Zbyt łatwo przychodzą do głowy upraszczające jego dorobek epitety. Że jest piewcą prowincji, koryfeuszem małych ojczyzn, trubadurem prostoty. Określenia te, w wielu przypadkach uzasadnione, są tylko pierwszym etapem zrozumienia wyjątkowości statusu tego artysty. Andrzej Barański był, jest i będzie artystą skomplikowanym, zaskakującym i nietuzinkowym. Próba ogarnięcia jego ogromnego dorobku, w którego skład wchodzą fabuły, filmy telewizyjne, spektakle Teatru TV, krótkie metraże, dokumenty i animacje, jest wyzwaniem. Trudno byłoby znaleźć nazwisko reżysera równie jak on wszechstronnego, i - co może okazać się niespodzianką - tajemniczego. "Jesteśmy w Arkadii z problemami socjalnymi - mówi o swoim kinie. - Zapewne nie omijały one arkadyjskich pastuszków".

Kino Andrzeja Barańskiego, począwszy od debiutanckiego arcydzieła - filmu "W domu" (1975), to świat małych ojczyzn, wsi i miasteczek, gdzie rodzą się ciche, ale wcale nie mniej przez to bolesne dramaty i namiętności. To świat, który ma zapach ogórków kiszonych i świeżych pomidorów z ogrodu panny Malwiny z "Dwóch księżyców" (1993) albo lekko ubłoconej dekadencji w "Horrorze w wesołych bagniskach" (1995). Barański zamienia literaturę (Czycz, Choromański, Kuncewiczowa) w zgrzebną codzienność bez neoromantycznego sztafażu, w której najważniejsze jest proste, dobre życie. Przyzwoitość. Ale przecież twórca "Braciszka" (2007) jest także reżyserem antypodów stylistycznych i znaczeniowych. Z nikim się nie kojarzy, nie przynależy do żadnej formacji. W znakomitych filmach krótkometrażowych, animacjach, filmach telewizyjnych i kinowych, Barański ma zawsze świadomość konkretnego medium. W taki sposób wybiera literacki materiał, po czym wymyśla dlań ekwiwalent obrazowy, żeby widz mógł skupić się na twarzy, emocji. Na szczególe. Przecież nawet pozornie prościutki "Braciszek" znacząco przekraczał sferę ludyczności, folkloru religijnego, bożych świątków, do których został przypisany. Nieprzypadkowo muzyczne tło opowieści o bracie Alojzym stanowiły kompozycje Benedetta Marcella, Jana Sebastiana Bacha, Karla von Dittersdorfa czy Antonia Vivaldiego, a sceny w klasztorze przywodziły na myśl malarstwo Borisa Kustodiewa.

W kinie Barańskiego Historią był zawsze los. Dramatyczny ludzki los ukazany na tle zawirowań przede wszystkim psychologicznych, a dopiero na dalszym planie - obyczajowych czy politycznych. Typowy bohater kina Barańskiego to zawsze everyman, tyle że zobaczony jak gdyby przez szkło powiększające. Obserwujemy jego twarz codzienną, ale także obraz wewnętrzny: emocje, przeczucia i predylekcje niewidoczne dla oczu. Niezapomniany film Barańskiego z 1981 roku "Niech cię odleci mara" (1982) pokazywał w ten sposób grozę stalinizmu, a historia jednej "Kobiety z prowincji" (1984) stawała się przejmującą kroniką polskiego losu.

Taka skupiona i, co bardzo ważne, zawsze znakomicie opowiedziana historia, opiera się w kinie Barańskiego na wiwisekcji szczegółu. Z pietyzmem ukazany znak czy detal - na przykład obrus z ceraty, tykający zegar lub wiszące na ścianie monidło - nie tylko nadaje everymanowi kinogeniczną wyjątkowość, ale także decyduje o wyjątkowości dzieła Barańskiego. Zdziwiony dystans niewidzialnego narratora każe przyglądać się finezyjnym przedmiotom układającym się w efekcie w psychologiczny podmiot.

W filmach fabularnych Andrzeja Barańskiego forma zazębia się z treścią, a treść - czyli emocje bohatera - nadają rytm całości. Ten rytm bywa uwodzicielski, kiedy Barański opowiada o kruchości i sile relacji damsko-męskich ("Nad rzeką, której nie ma", 1991), ale najczęściej staje się polifonią rozbebeszoną. Piękną partyturą, w której ktoś złośliwie ukradł klucz wiolinowy, poprzestawiał nuty i zostawił tylko nieładne dźwięki. A jednak ta sama fatalna partytura robi duże wrażenie, brzmi znajomo. Doskonale rozumiemy przecież tęsknotę Stańczakowej (Krystyna Janda w filmie "Parę osób, mały czas", 2005) za szczęściem, które kiedyś było bardzo blisko, ale od dawna jest daleko.

Piotr Marecki postanowił przyjrzeć się filmom Barańskiego poprzez książki, twierdząc nie bez słuszności, że autor "Dwóch księżyców" jest jednym z niewielu polskich reżyserów konsekwentnie przywiązanych do literatury. A zatem kluczowe dzieła Barańskiego - "Kobietę z prowincji" czy "Niech cię odleci mara" poznajemy poprzez Waldemara Siemińskiego, "Horror w wesołych bagniskach" przez Michała Choromańskiego, a "Kawalerskie życie na obczyźnie" - przez Jakuba Wojciechowskiego. W czternastu rozdziałach, ułożonych w achronologicznym układzie, przyglądamy się pisarzom, dzięki którym powstały filmy Andrzeja Barańskiego. Być może cierpi na takim autorskim wyborze samo kino (w gruncie rzeczy niewiele dowiadujemy się już o filmach), zyskujemy natomiast znajomość wielu niezmiernie ważnych, charakterystycznych dla kina Barańskiego detali.

Przy okazji, jakby mimochodem, Barański opowiada o sobie. O dzieciństwie, młodości, dojrzałości. Daremność wielkich marzeń budowanych na skalę socjalistycznych możliwości nie przeszkadzała nigdy zachwytowi. Nieprzypadkowo w tomie co pewien czas powraca temat tygodnika "Przekrój"; kolekcjonowany przez Barańskiego latami, stał się dlań szkołą gustu, dobrego smaku, ciekawej literatury. To właśnie z "Przekroju" wywodzili się autorzy, których później adaptował - Jan Stoberski, Stanisław Czycz - a rysunki Daniela Mroza w dużym stopniu zaważyły na plastycznym myśleniu reżysera w obrębie sztuki animacji. "»Przekrój« tworzył snobizm na dobre rzeczy" - mówi Barański. I dodaje, że dzisiaj bardzo takiego snobizmu brakuje.

Mimo wszystko trochę szkoda, że Piotr Marecki w tak niewielkim stopniu był zainteresowany aktorami, operatorami, a nawet reżyserskim warsztatem swojego rozmówcy - moim zdaniem jednego z najświetniejszych fachowców w polskim kinie. W książce chodzi przede wszystkim o literaturę, tyle że umieszczoną w kontekście sztuki filmowej: stąd powracające nazwiska i tytuły, stąd cudowne w swojej oryginalności zestawienia, na przykład kiedy Barański łączy Jakuba Wojciechowskiego z Mickiewiczem, a twórczość Edwarda Kozieła, autora "Kramarza", z Borgesem. "Według mnie obaj są bardzo dobrymi pisarzami", mówi szczerze, bez lęku o obrazę literackiego majestatu. Mimowolnie zrywa z utrwalonym kanonem, w tym, co mówi, nie ma jednak śladu prowokacji czy kokieterii. Barański tak samo szczerze zachwyca się prozą Kuncewiczowej, co stylem "Życiorysu własnego robotnika" Wojciechowskiego i finezją "Dzienników" Jadwigi Stańczakowej.

Zapytany o Czycza, nie celebruje formalnych talentów pisarza, mówi za to o jego delikatności, twierdząc, że w "Nad rzeką, której nie ma" przede wszystkim chciał ocalić opisany przez prozaika świat młodych ludzi, w którym nie było wulgaryzmów, chamstwa, przemocy: "Była choroba, była bieda, ale w podsumowaniu została tylko piękna pogoda". Rozmawiając na temat Kornela Filipowicza, mówi o wędkarstwie. Podoba mu się obrazek z leniwą rzeczką i cierpliwymi, milczącymi mężczyznami całymi godzinami stojącymi z wędką, ale już cel tych starań jest mu obcy. Barańskiemu żal wabionych i oszukiwanych ryb.

Na odpustowym stoliku, na którym Roman Kłosowski, bohater "Kramarza" (1990), rozkładał swoje dobra: piszczałki, modlitewniki, piłki na gumce, reżyser dostrzega malarski barok: "Gdyby malarz z równą starannością namalował każdy przedmiot, to by robiło duże wrażenie". Kiedy zaś rozmówca trochę bez sensu dowodzi, że wyrafinowany "Horror w wesołych bagniskach" według powieści Michała Choromańskiego był porzuceniem dotychczasowej poetyki reżysera, słyszy w odpowiedzi: "Los był dla mnie łaskawy, a ja byłem na tyle twardy, żeby robić swoje kino. Horror też jest mój, jest w nim moje poczucie humoru".

No właśnie: inteligencja, spokój, poczucie humoru - również dzięki tym wspaniałym cechom charakteru polska rzeczywistość w filmowym ujęciu Andrzeja Barańskiego staje się trochę mniej groźna, oswojona. Tak jakby Barański za Tadeuszem Różewiczem, swoim mentorem i przyjacielem, a przy okazji jednym z bohaterów książki, stale przypominał nam sławną sentencję z "Kartoteki", że "czasy są niby duże, ludzie trochę mali". Tyle że kolejność może być przecież dowolna. Małe czasy, mali ludzie, małe tęsknoty. Nie potrzeba dodawać im wagi. To, co małe, doskwiera równie mocno.

***

Podczas niespiesznej lektury książki wciąż zaznaczałem ołówkiem nieścisłości, uchybienia i braki. Widać niestety, że tom powstawał w pośpiechu, niektóre pytania powtarzają się zdecydowanie zbyt często, a wywiady świetnie skonstruowane (Stoberski, Czycz, Siemiński) sąsiadują z rozmowami odbębnionymi bez serca. Jednak nie zrobię użytku z zapisanej maczkiem krytycznej ściągi. W przypadku Andrzeja Barańskiego wydawnicze i redakcyjne grzechy stają się tylko drobnymi grzeszkami. Najważniejszy jest bohater. Jego osobowość, kultura, dowcip. I filmy.

Jeden z duchowych patronów twórcy "Nad rzeką, której nie ma", Marcel Proust, w pierwszym tomie swojego arcydzieła pisał: "Pamiętaj, masz piękną duszę, rzadkiej ceny, naturę artysty, nie pozwól, aby jej brakło tego, co najważniejsze". Artysta Andrzej Barański odzyskał stracony czas. Zapamiętał.

Piotr Marecki, Barański. Przewodnik Krytyki Politycznej [wywiad rzeka]

wstęp Dorota Masłowska, Warszawa 2009,

Wydawnictwo Krytyki Politycznej

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 40/2009

Artykuł pochodzi z dodatku „Książki w Tygodniku 40/2009