Na tureckim kazaniu

Na prezentację w Parlamencie Europejskim raportu o Turcji, przewodniczący Komisji, Romano Prodi, i komisarz ds. rozszerzenia wspólnoty, Günter Verheugen, przybyli oddzielnie. Wśród ponad 40 ekip telewizyjnych oczekujących ich przyjazdu, natychmiast rozniosła się pogłoska, że politycy pokłócili się o Turcję. Nic bardziej błędnego.

17.10.2004

Czyta się kilka minut

W przedstawionej izbie rekomendacji podjęcia rokowań akcesyjnych z Turcją, Prodi i Verheugen byli zgodni: Unia stoi na tak solidnych fundamentach, że zasadą solidarności może objąć także kraj na wskroś muzułmański o odległej od zachodniej kulturze, którego wschodnie granice ocierają się o Irak, Iran i Syrię.

Spotkanie Komisji Europejskiej, na którym zatwierdzono ostateczną wersję raportu, poprzedzające jego przedstawienie w PE trwało ponad cztery godziny. Verheugen, zwolennik akcesji Turcji i szybkich z nią negocjacji, stawiał czoło sceptykom, którzy - jak komisarz ds. rolnictwa, Austriak Franz Fischler - żądali dodatkowych klauzul bezpieczeństwa, a przede wszystkim zapewnienia, że wynik rokowań z Turcją - bez względu na ich długość - będzie otwarty. Inni postulowali, by przed podjęciem rokowań Turcja uznała formalnie Republikę Cypru. Aby zapobiec szerokiej migracji jej ludności, na stole pojawiło się zadanie wprowadzenia restrykcji, ba - stałych ograniczeń w dostępie do unijnego rynku pracy. Także zmiana udziału Turcji w korzystaniu z funduszy pomocowych stała się jednym z warunków zgody na podjęcie negocjacji. Verheugen groził w końcu wycofaniem swojego raportu, jeżeli 6 października nie uzyska zgody komisarzy. Perspektywa ogłoszenia tej historycznej decyzji przez nową Komisję podziałała mobilizująco: po 41 latach zabiegów o członkostwo, Turcja usłyszała “tak".

Turcja - tak, Ukraina - nie

Dla Elmara Broka, chadeckiego deputowanego z Niemiec i przewodniczącego Komisji Spraw Zagranicznych PE, decyzja też jest historyczna, ale zła. Według niego, i większości chadeckiej frakcji, Turcja nie spełnia politycznych kryteriów członkostwa, zaś jej niski poziom rozwoju gospodarczego zakończy się bankructwem UE. Brok nie wierzy, że Unia poradzi sobie z Turcją, zwłaszcza że musi przezwyciężyć skutki niedawnego rozszerzenia i szykującego się wejścia Bułgarii, Rumunii i Chorwacji.

Brok i jego koledzy przypominają, że UE jest wspólnotą wartości odmiennych od dominujących w Turcji. Hans-Gert Pöttering, szef grupy Europejskiej Partii Ludowej (chadecy) przyznał, że w jego ugrupowaniu są różne stanowiska w sprawie przyjęcia Turcji (popiera ją choćby włoski eurodeputowany polskiego pochodzenia Jaś Gawroński), ale w jednej kwestii wszyscy są zgodni - jeżeli Turcja zostanie członkiem UE, będzie to już inna Unia. Inna pod względem demograficznym i geograficznym. Pöttering obawia się jednak i czegoś więcej: “Nie jesteśmy z gumy ani balonem, który można nadmuchiwać według uznania. Unia ma granice i trzeba je jasno określić".

Na ile jasno? Na tyle, by np. Ukraina wiedziała, gdzie jej miejsce i na co może liczyć. - Tego właśnie się obawialiśmy - mówi Jacek Saryusz-Wolski, poseł PO w Parlamencie Europejskim i jeden z wiceprzewodniczących Komisji Spraw Zagranicznych. - Sprawa Turcji odsunie na bok przyszłość Ukrainy we wspólnocie.

W sporach o Turcję Ukrainę wymieniają tylko Polacy, więc można się obawiać, że intensywność sprawy tureckiej zniechęci UE do przyjęcia Ukrainy. Wezwanie Marcina Libickiego (PiS), by rokowania z tym krajem zaczęły się nie później niż z Turcją, bo Ukraina “leży w całości na kontynencie europejskim", przeszło na sali bez echa. - Ukraina jest ważna dla Unii i dlatego zabiegać będziemy o specjalne z nią stosunki, ale o członkostwie mówić nie możemy - Pöttering już zarysował granice wspólnoty. - Zbliżyliśmy się niebezpiecznie do momentu, w którym musimy określić, gdzie Europa się kończy. Inaczej, projekt wspólnoty rozleci się jak domek z kart.

- To bzdura, że Unia będzie inna - szef socjalistów w PE, Martin Schulz, nie obawia się tureckich kolegów w izbie. - To nie Unia będzie inna, ale Turcja, właśnie dzięki Unii. Ponieważ to nie będzie zwyczajne rozszerzenie, potrzebny jest stały monitoring tureckich wysiłków i rzetelność oceny sytuacji tego kraju. Poza tym negocjacje wcale nie muszą prowadzić automatycznie do członkostwa.

Jaki jest więc sens całego przedsięwzięcia? - Coś, co ucieka uwadze wielu polemistów: rozszerzenie strefy stabilności i pokoju na kontynencie. Z Turcją będzie łatwiej niż bez niej. Europejska wspólnota wartości naprawdę nie jest sprzeczna z islamem - zapewnia Schulz.

Raport, nie laurka

Podjęcie rokowań z Turcją wymaga decyzji szefów unijnych rządów. Choć spotkają się dopiero 17 grudnia w Brukseli, ich decyzja wydaje się przesądzona. Problemy mogą się pojawić przy uzgadnianiu terminu rozpoczęcia negocjacji. Polityczny kalendarz wspólnoty zachęca, by był to koniec przyszłego roku, a nie - jak chciał tego Verheugen i liczne grono zwolenników Turcji w UE - początek wiosny. Na przesunięcie daty naciskał do ostatniej chwili prezydent Jacques Chirac. Nie on jeden obawia się, że sprawa turecka wzmocni przeciwników integracji i pierwszą ofiarą eurosceptyków będzie Konstytucja, poddana pod ocenę w narodowych referendach. Chirac chce rozpocząć negocjacje w grudniu 2005 r., już po referendum we Francji.

Niezależnie od terminów, komisarz Fischler i tak jest zdania, że przyjęcie Turcji do UE to zły pomysł. Może się powieść - i zobaczymy, że islam jest do pogodzenia z państwem prawa i demokracją - ale, co bardziej prawdopodobne, zakończy się fiaskiem, bo “Turcja nie jest europejska i nigdy taka nie będzie, a już na pewno nie za 10-15 lat". Wątpi on w skuteczność tureckiej demokracji, młodej i niedoświadczonej (struktury państwowe powierzchownie przypominają europejskie). Obawia się silnego wpływu wojskowych. Poza tym ponad 40-letnie zbliżanie Turcji do Zachodu nie przyniosło większych efektów. By nie dolewać oliwy do ognia, Fischler pominął sprawy finansowe. Gdyby bowiem w polityce decydujący był rachunek, Turcja musiałaby pozostać za drzwiami na zawsze.

Fischler przedstawił opinię w specjalnym liście adresowanym do kolegów-komisarzy. Wzywał ich do szczerej rozmowy, ale niewiele z tej zachęty wyszło - wielkiej debaty, poza wymianą uwag na posiedzeniach Komisji, nie było. Veheugen, podobnie jak w przypadku ostatniego rozszerzenia, turecki projekt potraktował osobiście i prestiżowo. Jego zespół starał się, by relacje w raporcie były obszerne, dokładne i szczere, ale z założeniem, że mają podmurować perspektywę podjęcia negocjacji. Grzechem to nie jest. Każdy raport spełnia jakieś zadania, a ten - taka jest logika politycznych zdarzeń - postawić miał wreszcie turecką kropkę nad europejskim i.

Raport Verheugena nie jest dla Turcji laurką: wylicza braki w reformach, krytykuje praktykę prawną i wady systemu prawnego, gorszą sytuację kobiet, brak wolności w działalności związków zawodowych, nierówną pozycję Kurdów i wspólnot chrześcijańskich. Raport stwierdza też, że wszystko to musi być skorygowane przed podjęciem negocjacji. Jeżeli Turcja nie spełni warunków, Komisja negocjacje przerwie. Ukłonem pod adresem sceptyków jest brak konkretnej daty podjęcia i zakończenia rokowań oraz stwierdzenie, że mogą zakończyć się niczym. Większość ekspertów szacuje, że negocjacje potrwają 12-15 lat, a realną datą przyjęcia Turcji jest rok 2019.

Turcja - blisko pola starcia

Rzetelność raportu nie budzi wątpliwości. Wywołuje je zastosowana wobec Turcji taktyka: obiecuje jej coś, czego może nie otrzymać. Sugerowany czas trwania rokowań - 15 lat, to maraton, przy tym nierealistyczny. Perspektywa cofnięcia procesu zbliżenia przez np. negatywny wynik referendum w jakimś kraju UE w sprawie wejścia Turcji, jest i groźna, i politycznie nieodpowiedzialna. Celem negocjacji musi być, jak zawsze, pełne członkostwo i nie mogą one trwać przez okres jednej generacji.

Żaden z ubiegających się ostatnio krajów nie spełniał w chwili przyjęcia kryteriów członkostwa (stąd okresy przejściowe), nie spełniają ich zresztą same państwa członkowskie (choćby wprowadzanie prawa unijnego do krajowego) - tę samą miarę trzeba stosować wobec Ankary. Poza tym, decyzja w tej sprawie jest de facto polityczna i powinien ją definiować dalekosiężny interes wspólnoty.

Dzięki Turcji, Unia powiększy przestrzeń politycznej aktywności. I odpowiedzialności. Jest to bez wątpienia frontowe państwo w jasno już określonych konfliktach początku tego stuleciu. Najpoważniejszy - zderzenie otwartej i świeckiej kultury z fundamentalistycznym islamem, przenikające wiele obszarów życia publicznego. Starcie wizji państwa prawa, wolności i tolerancji z wizją ograniczonych praw, zamknięcia i skrępowania. W tym asymetrycznym konflikcie Europa musi mieć Turcję po swojej stronie. Jeden z najważniejszych europejskich argumentów - wolność i otwartość kultury, bez względu na religijne korzenie, jest w tym konflikcie jedną z najważniejszych broni masowej argumentacji.

Byłoby wielkim złudzeniem twierdzić, że w tym konflikcie Turcja na zawsze pozostanie neutralna. Ostatnie raporty zachodnich służb specjalnych donoszą o wzmacnianiu się antyeuropejskich i antyzachodnich nastrojów we wszystkich państwach muzułmańskich. Z przyczyn religijnych zrywane są kontakty, odmawiane wizyty, upadają wspólne projekty gospodarcze. Turcja jest niebezpiecznie blisko tego pola starcia, ale daje Europie jakąś gwarancję, że można powstrzymać te nieprzyjazną jej falę. Dlatego, albo Turcja wejdzie do otwartej kulturowo Europy, albo stanie się jedną z podpór wojującego islamu. Interes wspólnoty jest oczywisty...

Kulturowa odmienność Turcji, nad którą ubolewają przeciwnicy integracji, Europę tylko wzbogaci. Do Unii należy już przecież Grecja, cywilizacyjnie z Ankarą spokrewniona. Chociaż na ulicach wielu zachodnich miast dominują tureckie chusty, nie oddają one prawdy o Turcji. Jej europejska część ze Stambułem ma elitę, jaką spotykamy w Genewie czy Paryżu.

- Nikt nie twierdzi, że będzie łatwo - mówi Cem Özdar, deputowany Parlamentu Europejskiego tureckiego pochodzenia, urodzony w Niemczech. - Ale jaka jest alternatywa? Unia nie tylko wzbudziła w Turcji wielkie nadzieje, wymusiła też zmiany. To jest inne państwo niż choćby 10 lat temu i zapewniam, że będzie zmieniać się nadal.

MAREK ORZECHOWSKI jest korespondentem TVP w Brukseli.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 42/2004