Na karuzeli

Małżeństwa cywilne i wolne związki - w prawie kanonicznym określone mianem niesakramentalnych - funkcjonują na marginesie Kościoła lub, równie często, zupełnie poza nim.

04.04.2004

Czyta się kilka minut

Tylko niewielka część próbuje znaleźć miejsce w tzw. duszpasterstwach rozwiedzionych, które zresztą działają tylko w kilku miejscach w Polsce. Niektórzy czują się odrzuceni, inni w pokorze akceptują stanowisko Kościoła, jeszcze inni podejmują - często udane - próby unieważnienia poprzednich małżeństw przed sądami diecezjalnymi.

Chrystus i Samarytanka

Pierwsza niedziela miesiąca. W popołudniowej Mszy w kościele księży pallotynów przy ul. Skaryszewskiej w Warszawie uczestniczy najwyżej 30 osób. Większość z nich w średnim wieku. Ta Msza nie różni się od innych aż do chwili, gdy uczestnicy zwykle przystępują do Komunii. Nikt z tu obecnych nie może otrzymać rozgrzeszenia i przystąpić do sakramentu Eucharystii. I oni, i celebrujący liturgię ks. Jan Pałyga znają powód. Po kolei podchodzą i klękają na stopniach ołtarza, a kapłan czyni hostią znak krzyża nad ich pochylonymi głowami.

Przychodząc do niego po raz pierwszy, opowiedzieli mu historie swoich poplątanych ścieżek i nieudanych małżeństw. Pytają: dlaczego Kościół nie pobłogosławi ich obecnym związkom, także wtedy, kiedy w takiej sytuacji znaleźli się nie z własnej winy, bo przecież to małżonek odszedł? Przywołują postać żyjącej “w wolnym związku" Samarytanki, której Chrystus jednak nie odtrącił.

Chrystus i was nie odtrąca, ani Kościół was nie odtrąca - tłumaczy im od lat, wciąż na nowo, ks. Pałyga.

W niedzielę 14 marca ks. Krzysztof Świtoń, salwatorianin, poprowadził w tym kościele rekolekcje dla osób żyjących w związkach niesakramentalnych. Od 1 do 4 marca podobne rekolekcje odbywały się w kościele jezuitów przy ul. Rakowieckiej w Warszawie. Uczestniczyło w nich kilkaset osób.

W kancelarii, liczącej 5 tys. osób parafii św. Wincentego Pallotiego w Warszawie, zgromadzono informacje o 120 niesakramentalnych rodzinach. W 23-tysięcznej jezuickiej parafii św. Andrzeja Boboli w związkach takich żyje ok. 30 proc. parafian.

Monika i Zbyszek

Od sześciu lat w wolnym związku, rodzice dwuletniej córki.

Po raz pierwszy zobaczyła go w redakcji katolickiego radia, w którym pracowała. Zaintrygował ją jego wygląd, wiek (był starszy) i głos. On też ją dostrzegł. Wiedział, że była po studiach i świetnie mówi po angielsku. Dobrze im się rozmawiało. Zaczęli spędzać z sobą coraz więcej czasu.

Wtedy opowiedział jej więcej o sobie: że jest 19 lat starszy, po rozwodzie, że ma córkę niewiele młodszą od niej. Nie krył, że to z jego winy rozpadło się małżeństwo: - Moja była żona nigdy później nie związała się z żadnym mężczyzną. Wzięliśmy rozwód, wyjechałem do Warszawy, żadne z nas nie zastanawiało się nad tym, żeby próbować unieważnić nasze małżeństwo przed sądem kościelnym. Dla mnie ta sprawa nie miała zresztą większego znaczenia.

Nie miał zamiaru z nikim się wiązać. Wiedział, że związki rozpadają się, kiedy pojawiają się obowiązki. Odpowiadało mu kawalerskie życie mężczyzny po czterdziestce: - Bałem się, nie chciałem jej w to wciągać - mówi Zbyszek.

- Gdyby był żonaty, nigdy nie zaangażowałabym się w ten związek - tłumaczy dziś Monika.

Po kilku miesiącach zaczęli razem mieszkać. On zachował jeszcze kawalerkę, żeby dać sobie możliwość odwrotu. Po każdym zbliżeniu z nim Monika szła do spowiedzi, ale stan łaski nie trwał długo. W pewnym momencie uświadomiła sobie, że chce być ze Zbyszkiem na stałe.

Brak możliwości przystępowania do komunii był dla niej perspektywą przerażającą: - Od czasów oazy sakrament Eucharystii był ważny w moim życiu - wyjaśnia. - Kiedy dziś analizuję wszystko na chłodno, myślę, że zrezygnowałabym z tego związku.

Jednak teraz taka możliwość nie wchodzi w rachubę: wspólnie kupili mieszkanie, ale przede wszystkim są rodzicami dwuletniej córki.

Trafili do księdza Pałygi. Opowiedzieli, że jest im razem dobrze, ale żyją w ciągłym poczuciu winy, ze świadomością, że ich miłość jest grzeszna. O obawach, że z powodu tego związku nie zostaną zbawieni...

- To ostatnie przyjął ze śmiechem. Powiedział nam, że jest już stary i pewnie pierwszy umrze, więc wstawi się za nami - wspominają.

Wkrótce po rozmowie zdecydowali się być “białym małżeństwem": wyrzeczenie się seksu to jeden z kilku, ale najważniejszy warunek, jaki ludzie w ich sytuacji “kanonicznej" muszą spełnić, aby otrzymać rozgrzeszenie: - Trudno opowiedzieć, co czułam, kiedy po spowiedzi przyjmowałam ze Zbyszkiem komunię. Chciało mi się skakać, śpiewać, byłam szczęśliwa. Chciałam, żeby to szczęście trwało jak najdłużej.

Minęło kilka tygodni. Może dwa miesiące. Znów pojawili się u ks. Jana, chcieli podjąć kolejną próbę. Powiedział im, żeby nie próbowali robić nic na siłę, że przed 60--tką rzadko się udaje.

Zbyszek: - Był czas, kiedy buntowałem się przeciw temu, jak traktuje nas Kościół. Monika nie rozbiła przecież mojego małżeństwa, moja żona wybaczyła mi, dziś utrzymujemy już poprawne relacje. Myślałem tak: morderca dostaje rozgrzeszenie, kiedy wyraża skruchę, ale ja sypiam z kobietą, którą kocham i która jest matką mojego dziecka - i nie mogę dostać rozgrzeszenia. Dlaczego? Dziś mam w sobie więcej pokory. Akceptuję stanowisko Kościoła, choć z bólem.

Monika: - Może to zabrzmi paradoksalnie, ale od kiedy zrezygnowaliśmy z prób bycia “białym małżeństwem", nasze życie religijne stało się bogatsze. Nie możemy liczyć na to, że sakrament nas wzmocni. Staram się unikać wszystkich, nawet powszednich grzechów, na które wcześniej nie zwracałam uwagi.

Niedawno była żona Zbyszka wyszła z propozycją wystąpienia do sądu diecezjalnego w kwestii unieważnienia ich małżeństwa. Zbyszek nie ukrywa, że w ich sytuacji takie rozwiązanie byłoby najlepsze dla wszystkich.

Znak od Boga

W marcu 1983 r. w kruchcie kościoła świętego Jakuba w Gdańsku ojciec Jan Dudak powiesił osiem własnoręcznie spisanych ogłoszeń informujących o rekolekcjach. Zaprosił na nie ludzi rozwiedzionych, żyjących w wolnych bądź cywilnych związkach. Tych, którzy z powodu skomplikowanej sytuacji rodzinnej byli z Kościołem “na bakier". A czasem daleko się od niego oddalili.

O. Dudak, nieżyjący już kapucyn, myślał o tym problemie już dawno, jednak postanowienie zorganizowania rekolekcji podjął po wizytach duszpasterskich, gdy odwiedził dziesiątki, setki osób w takiej sytuacji. Poprosił o zgodę ówczesnego biskupa Lecha Kaczmarka.

Pierwszego dnia rekolekcji w kościele pojawiło się 450 osób. Wiosną 1984 r. - już 600. Część z nich nawiązała stały kontakt z rekolekcjonistą. Starał się być ich kierownikiem duchowym.

Trzy lata później, we wrześniowe popołudnie 1987 r., do kancelarii jezuickiej parafii św. Andrzeja Boboli przy ul. Rakowieckiej w Warszawie zapukało dwoje ludzi. Powiedzieli, że mieszkają na terenie parafii, ale przez 11 lat byli poza Kościołem. Od 17 lat żyją w związku niesakramentalnym, kilka lat temu dowiedzieli się o poświęconej rodzinie adhortacji papieskiej “Familiaris consortio" i o tym, że Kościół ich nie odrzucił. Opowiedzieli, że przyjęli warunki, pod jakimi Kościół pozwala im przystępować do komunii, że wyrzekli się seksu. Przynieśli z sobą sierpniowy numer miesięcznika “Powściągliwość i praca" z wywiadem z księdzem Janem Dudakiem, w którym opowiadał o swoim duszpasterstwie.

Kilka dni później do kancelarii przyszła kolejna para, potem następna. O. Jan Paciuszkiewicz, który z nimi rozmawiał, uznał to za znak. Podczas niedzielnych ogłoszeń przeczytał komunikat, że jeśli zgłosi się więcej par w podobnej sytuacji, którym zależy na zachowaniu więzi z Kościołem, zorganizuje dla nich dzień skupienia. W listopadzie wraz z jedenastoma parami pojechał do Podkowy Leśnej do Domu Przymierza Rodzin. Tam przeżył jedno z największych zaskoczeń w kapłańskim życiu. “Myślałem, że jadę na peryferie Kościoła, a pod koniec rekolekcji powtarzałem za Chrystusem: nie widziałem tak wielkiej wiary w Izraelu" - pisał po latach. Uczestnicy rekolekcji zaczęli się spotykać. Pojawiali się nowi.

W tym samym czasie podobne spotkania w parafii św. Wincentego Palottiego na warszawskiej Pradze zaczął prowadzić ks. Jan Pałyga: - Uczestnicy pierwszych rekolekcji spytali mnie, czy otrzymają rozgrzeszenie - wspomina. - Kiedy powiedziałem, że to sprawa na potem, że muszą najpierw spełnić pewne warunki, że najważniejsze jest, żeby nie utracili związku z Kościołem i Chrystusem, większość więcej się nie pojawiła. Zrozumiałem wtedy, że popełniłem błąd. Bo oni przychodzą z myślą, że udział w rekolekcjach automatycznie ich “rozgrzesza", jak odpust zupełny. Następnym razem skoncentrowałem się na problemie przebaczenia oraz uzdrowienia relacji i uczuć. O trudnej nadziei, stanowisku Kościoła w tej sprawie, powiedziałem dopiero na koniec.

Z czasem podobne duszpasterstwo ruszyło w Poznaniu i Lublinie, dziś działają także w Krakowie, Bydgoszczy, Gliwicach, Sosnowcu i Szczecinie. Duszpasterstwa osób żyjących w związkach niesakramentalnych są jednymi z wielu tzw. duszpasterstw specjalistycznych. Nie dziwią. Księża nie omijają już rodzin podczas kolędy, dzieciom z nieformalnych związków nie utrudnia się chrztu, choć w kartotekach parafialnych przy nazwiskach rodziców nadal znajdują się zapisy: “kc" (kontrakt cywilny), “z przeszkodami" lub “bez przeszkód".

O tym, z jak poważnym problemem duszpasterskim będzie musiał zmierzyć się Kościół, świadczą liczby. Rocznie w Polsce na nieco ponad 200 tys. zawartych małżeństw rozpada się około 40 tys., czyli mniej więcej co piąte. Znaczna część z małżonków oprócz kontraktu cywilnego zawarła też związek sakramentalny. Co piętnasta para w Polsce żyje w związku nieformalnym (wśród ludzi młodych, zwłaszcza w dużych miastach, odsetek jest znacznie wyższy, w niektórych środowiskach przybierając formę wręcz powszechną). Według szacunków pallotyńskiego Instytutu Statystyki Kościoła w naszym kraju jest 86 tys. tzw. rodzin partnerskich (bez dzieci) i 110 tys. z dziećmi, w sumie - prawie 200 tys. Tylko w archidiecezji szczecińsko-kamieńskiej w związkach niesakramentalnych żyje 16 tys. rodzin. W Warszawie są parafie, w których liczba takich związków przekracza 40 proc.

Żadne z nas nie żałuje

Z jedną z takich par spotykam się wieczorem w ich mieszkaniu. Godzą się na szczerą rozmowę - pod warunkiem, że nie podam nawet ich prawdziwych imion. Są razem od 20 lat. Wspólnie wychowują dwójkę dzieci: 16-letnią córkę i 8-letniego syna. Oboje po rozwodach, obojgu udało się uzyskać unieważnienie małżeństw przed sądem kościelnym. Formalnie nie ma przeszkód, żeby zostali małżeństwem.

Ona: - Kiedy go poznałam, byłam dwa lata po rozwodzie. Był kawalerem. Planowaliśmy ślub, ale nie zgodzili się jego rodzice. Nie wiem, dlaczego nie potrafił im się wtedy przeciwstawić. W końcu był dorosły!

On: - W moim domu zawsze rządziła matka.

Ona: - Z powodu jego matki nasza znajomość się zakończyła. Na pożegnanie powiedziałam mu: nie wyobrażam sobie, żebyś mógł być moim mężem, ale chciałabym mieć z tobą dziecko. Kiedy to mówiłam, nie wiedziałam jeszcze, że jestem w ciąży. Rozstaliśmy się.

On: - Ożeniłem się wkrótce potem z przypadkowo poznaną dziewczyną. Kiedy braliśmy ślub, była w ciąży. Nasze małżeństwo trwało może pół roku, po kolejnej awanturze zabrałem rzeczy i po prostu wyniosłem się. Moje dwie córki dzieli kilka miesięcy różnicy wieku, ale się nie znają, widziały się chyba tylko raz w życiu na rodzinnym pogrzebie. Młodszej prawie nie znam. Z jej matką, a moją byłą żoną, mam jak najgorsze stosunki. Nie wiedziałem, że byłaś w ciąży ani że urodziłaś naszą córkę. Spotkaliśmy się przypadkiem, kiedy byłem już rozwiedziony. Zaczęliśmy poznawać się od początku. Tym razem to mnie bardziej zależało na związku.

Ona: - Nasze rodziny nigdy nie zaakceptowały tego związku.

On: - Z tego powodu matka nie rozmawiała ze mną aż do dnia swojej śmierci.

Ona: - Nasze katolickie rodziny pisały do nas listy, że opętał nas szatan, próbowały odebrać nam córkę, przez wiele lat zatruwały nam życie. Jednak żadne z nas nie żałuje tego, co zrobiliśmy.

Wiele osób dziwi się, kiedy dowiadują się, że J. i M. nie są małżeństwem. “Jak to? - pytają. - właściwie dlaczego?"

Oni tłumaczą tak: - Po pierwsze, oboje mamy nie najlepsze doświadczenie z małżeństwa, a po drugie - to dla nas korzystniejsze finansowo. M. jest przecież matką samotnie wychowującą dzieci.

Oni: - Nie wydaje się nam, że robimy coś złego. Uważamy, że żyjemy w zgodzie z Bożymi przykazaniami. Co niedziela jesteśmy w kościele, choć oczywiście nie możemy przystępować do Komunii świętej. Nigdy nie próbowaliśmy być “białym małżeństwem", bo przecież Pan Bóg stworzył człowieka wraz z jego płciowością. Wydaje nam się, że Kościół jest wobec ludzi w naszej sytuacji zbyt surowy. Słowa “Co Bóg złączył, człowiek niech nie rozłącza" odnoszą się także do nas, bo to, że jesteśmy razem po tylu przejściach, nie jest przecież dziełem przypadku. Ale ostatnio zaczynamy coraz częściej rozmawiać o ślubie. Może weźmiemy go, kiedy młodsza córka będzie szła do pierwszej komunii?

Opowieść Anny

Ma za sobą osiem lat w wolnym związku. Półtora roku temu wzięła kościelny ślub. Opowiada: - Wychowałam się w domu, który określa się zwykle mianem katolickiego. Mój ojciec co niedziela biegał do kościoła. Poza tym był czterokrotnie żonaty.

Do 25 życia mówiłam o sobie, że jestem wierząca i praktykująca, mniej więcej regularnie. Kiedy miałam 25 lat świat zwalił mi się na głowę. Nie chcę o tym dokładnie opowiadać, w każdym razie wtedy powiedziałam sobie: jeśli Pan Bóg patrzył na to, co się ze mną stało i nie zareagował, to albo nie jest Bogiem Miłosiernym, albo też nie ma Go wcale. Nie rozstrzygnęłam dokładnie tej kwestii, w każdym razie od tego momentu zaczęłam żyć tak, jakby Go nie było.

W tym czasie wyjechałam z mojego miasta do Warszawy. Poznałam P. Był niewierzący i rozwiedziony. Zamieszkaliśmy razem, po pewnym czasie urodziła nam się córka. Nie ochrzciliśmy jej, nie braliśmy ślubu, decydując się na bycie w wolnym związku. Żadne z nas nie chodziło do kościoła.

Kłopot pojawił się, kiedy córka miała iść do szkoły. Trochę z lenistwa wybrałam tę, która była najbliżej. Była to szkoła katolicka. Dyrektor szkoły okazał się miłym człowiekiem, nie wypytywał o naszą sytuację, więc sama mu o niej opowiedziałam. Powiedział, że córka może być przyjęta do szkoły. Postawił jednak jeden warunek: dziecko powinno być ochrzczone.

Chrzest dziecka ze związku niesakramentalnego nie stanowi, przynajmniej w Warszawie, problemu i jest do załatwienia w każdej parafii. My jednak pojechaliśmy z tym problemem do ks. Jana Pałygi, którego polecili nam znajomi w podobnej sytuacji. Ksiądz nie był zdziwiony, raczej słuchał niż mówił, pokiwał głową i umówił nas na termin w kaplicy kościoła przy ulicy Skaryszewskiej. Mieliśmy kłopot ze znalezieniem odpowiednich chrzestnych: wśród moich znajomych rozwiedzeni byli już wszyscy, niektórzy nawet dwa razy.

W końcu córkę do chrztu podawali ludzie żyjący w separacji.

Była jeszcze inna konsekwencja spotkania z ks. Janem. Pewnego wieczora zapytałam P., czy zgodzi się na ślub w kościele. Zapytał: dlaczego? Powiedziałam tylko: “Bo cię o to proszę". Prawo kanoniczne przewiduje możliwość ślubu sakramentalnego z osobą niewierzącą. Ślub braliśmy już w naszej parafii. Zewnętrznie w naszych relacjach nic się nie zmieniło, ale dla mnie ma to wielkie znaczenie. Co niedziela jestem w kościele, wraz z córką przyjmujemy komunię. Kiedy myślę o spotkaniu z ks. Janem, jestem pewna, że Pan Bóg postawił go na mojej drodze. Ten sam Pan Bóg, w którego miłosierdzie zwątpiłam dziesięć lat wcześniej.

***

Niedawno ks. Jan Pałyga udzielił ślubu kościelnego parze, która przeżyła wspólnie 27 lat. - To była wzruszająca uroczystość, ci ludzie przeszli bardzo długą drogę - mówi.

Ta droga składa się zwykle z kilku etapów. Najpierw pojawia się religijny niepokój, wyrzuty sumienia. Potem przychodzi czas buntu, zerwanie z praktykami religijnymi, ucieczka w “wiarę prywatną", całkowite zerwanie z Kościołem. Po kilku latach zaczyna się powrót do korzeni wiary, do najważniejszych pytań, ludzie zaczynają gorączkowo szukać Boga. Odkrywają, jak ważne jest dla nich życie religijne i odczuwają dotkliwie jego ograniczenia w związku z sytuacją, w jakiej się znaleźli. Często trafiają wtedy na Skaryszewską lub Rakowiecką.

Zwykle to dobry czas, by uświadomić sobie, że ich poprzednie małżeństwa nie rozpadły się ot tak sobie, że zostawili za sobą trudne do naprawienia krzywdy.

- Wtedy dopiero zaczyna się droga powrotu do Chrystusa - mówi duszpasterz. “Chrześcijaństwo jest z zasady religią powrotu" - napisał ks. Pałyga w książce “Oni też chcą być wierni". “My ciągle z powodu ludzkiej słabości, w mniejszym lub większym stopniu odchodzimy od Boga i do niego wracamy. I w tej karuzeli najpiękniejszy jest powrót".

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 14/2004