Myślenie według miłości

Zainteresowanie religią nie słabnie, wręcz przeciwnie: już albo za chwilę myśl religijna będzie przyciągała wielu ludzi dzięki temu, że w odróżnieniu od puddingu z idei, jaki się zrobił w ostatnich kilkunastu latach, religia ma jakieś kontury, kościec, konsekwencje, jest jakaś.

14.09.2003

Czyta się kilka minut

Pisanie o tym, jak “duszpasterzować" w warunkach zmian kulturowych może sugerować, że autor wie, co robić. Tymczasem autor, jak wielu innych księży, ma swoje wątpliwości. Zobligowany przez Katolicki Uniwersytet Lubelski, aby wygłosić “słowo" na ten temat w czasie corocznych Dni Duszpasterskich, postanowiłem wcześniej porozmawiać z przyjaciółmi: Jerzym Sosnowskim, ks. Leszkiem Niewiadomskim, o. Wiesławem Dawidowskim i Szymonem Hołownią. Potwierdzili oni intuicję, że ewangelizowani powinni być nie tylko niewierzący, poszukujący, zagubieni, rozmaici “ekspostkatolicy", ale także przyzwoici, wytrwali wierni. Kto bowiem myśli, że jego wiara jest niewzruszona i że na wszystko zna odpowiedź, ten w swoim życiu wewnętrznym tkwi w miejscu.

Założenie poniższych refleksji jest jednak zawężone: oto ksiądz (a może także świecki katecheta) mówi do “czarnej owcy", poszukującego, zagubionego, “ekspost" - a nie do człowieka, który zyskał łaskę spokoju wiary. Oczywiście czasownik “mówić" traktuję szeroko - bo nie tylko o kazania chodzi. Wiadomo, że czasem ewangelizuje się nawet miną, z jaką maszeruje się przez przykościelny placyk. Rozważania swoje podzieliłem na sześć punktów, zdając sobie sprawę, że nie wyczerpię tematu.

1. “Ukazywać Jezusa jako tego, który pomaga w rozwiązywaniu konkretnych problemów życiowych, a nie żąda jedynie dostosowywania się do określonych norm".

A więc Chrystus - Wielki Terapeuta. O takiej wizji Jezusa pisał niedawno o. Wiesław Dawidowski omawiając książki Anselma Grüna (“TP" nr 34/03). Myśl św. Augustyna o Jezusie, dobrym Samarytaninie - mocno zakorzeniona w teologii Ojców Kościoła - doskonale przystaje do naszych czasów. Z tym wiąże się nasze rozumienie chrześcijaństwa. Otóż chrześcijaństwo nie może sprowadzać się do moralnego kodu albo czynienia wyłącznie dzieł miłosierdzia. Bp Rino Fisichella twierdzi, że nasza liturgia, katecheza, wspomniane już dzieła miłosierdzia, pozbawione osobistego doświadczenia Chrystusa będą magią, gnozą i czystą filantropią. Trzeba najpierw prowokować do pytań o sens naszej egzystencji, a z tego wyjść do pytań o sens Chrystusa dla mojego życia.

Byłoby idealnie, gdyby życie i normy były w stosunku do siebie “kompatybilne". Dekalog - mówił ktoś w audycji radiowej - to rodzaj instrukcji obsługi świata. Będziesz przestrzegał - maszyna się nie zatnie, wszystko będzie działało, jak należy. Dostrzegamy jednak konfliktowość naszego życia i norm, których chcielibyśmy przestrzegać. Świat nas zaskakuje, pędzi coraz szybciej. Jerzy Sosnowski widzi tu dwa - jak to określa - jadowite problemy. Pierwszy: kiedy mówimy o “niekompatybilności" naszego życia i naszych norm, nie mamy pewności, czy to spostrzeżenie nie posłuży nam do usprawiedliwienia jakiegoś draństwa. Jeśli natomiast usłyszymy, że “Jezus pomoże nam rozwiązać problemy życiowe, a nie żąda jedynie dostosowania się do określonych norm" - a zatem, że oczekuje On od nas raczej twórczości niż posłuszeństwa - otworzy to przede nami zarówno drogę do świętości, jak do kiepskości. Tak to już bywa z zaufaniem: jest bezradne wobec nadużyć, choć prawdą też jest, że wielu ludzi mobilizuje. Krótko mówiąc: pierwszy jadowity problem brzmi, czy Kościół jest gotów zaufać człowiekowi i czy człowiek jest godny zaufania.

Drugi problem wygląda, zdaniem Sosnowskiego, następująco: Kościół, jak wiadomo, jest mistycznym ciałem Chrystusa, ale też instytucją. Otóż zdanie, że “Jezus pomoże nam rozwiązać problemy życiowe, a nie żąda jedynie dostosowania się do określonych norm", znacznie lepiej rymuje się z pierwszym członem powyższej definicji. Instytucja oczekuje przestrzegania norm. Nie może pozwolić swoim członkom na zbyt dużą “aktywność interpretacyjną", pod groźbą zdemontowania swojej instytucjonalności. A zatem realizacja pierwszego punktu może przywracać to, co być może zaczęło się gubić w naszym katolicyzmie, mianowicie żywą wiarę, powiew Ducha (wieje, kędy chce), pewien aspekt “mistyczny". Pytanie brzmi jednak (i chyba nie bez powodu jest zwierciadlanym odbiciem poprzedniego): czy człowiek jest gotów zdobyć się na żywy kontakt z Chrystusem nie wycofując swojego zaufania do instytucji i nie mówiąc sobie, że z Panem Bogiem może sobie porozmawiać w ogóle bez pośredników?

Księża, którzy - bywało - straszyli niekiedy Panem Bogiem, nie powinni proponować Go teraz jako cudowne panaceum na wszystkie kryzysy. Chodzi mi o to, że w praktyce kaznodziejskiej gubimy czasami podstawową prawdę, a sprawą fundamentalną jest powiedzieć np. młodym ludziom, że Bóg nie jest tylko instytucją, punktem odniesienia, siłą i mocą, ale że nade wszystko jest Osobą. Odkryć, że Bóg jest Osobą! Najpierw powinna być świadomość, że On jest Osobą, że ma uczucia, że kocha, że tęskni. Później można wchodzić z Nim w relacje. To jest, moim zdaniem, fundament, który ludzie dziś mogą zrozumieć, bo sami mają doświadczenie relacji, więc mogą sobie jakoś to uzmysłowić. Ważna jest świadomość, że postać Chrystusa nie jest wymysłem kilku nawiedzonych uczniów; nie jest efektem mitologizacji historii. Osoba i dzieło Jezusa z Nazaretu to przejaw Bożej ingerencji w ludzki świat. To pokazanie, że Bóg bierze na siebie ludzką kondycję, ze wszelkimi jej konsekwencjami - nieszczęściem, cierpieniem, głodem. Jest Bogiem bliskim, ale zasadniczy powód wcielenia polega na tym, że - jak mówili Ojcowie Kościoła - Bóg staje się człowiekiem, by człowiek stał się Bogiem.

Zapytałem swojego świeckiego przyjaciela, czy Jezus pomaga mu rozwiązywać jego ludzkie problemy. Odpowiedział, że nie wie. Ale jedno jest dla niego pewne: On zaprasza człowieka do robienia rzeczy niemożliwych. I co najważniejsze, tylko człowieka na to stać.

W kontekście pierwszego punktu warto jeszcze zaznaczyć konieczność odchodzenia od jednostronnego akcentowania teoretycznych dogmatów i zasad moralnych (moralizatorstwo) na rzecz uczenia życia duchowego jako umiejętności obcowania z Bogiem w konkrecie życia. Dogmatyka katolicka jest przeraźliwie słabo znana (wśród katolików, więc tym bardziej wśród niewierzących). Może nie byłoby źle temu przeciwdziałać. Dominuje przypuszczenie, że o dogmatyce i sporach wokół niej mówi się ludowi rzadko, żeby nie mącić w słabych głowach. Więc znów wraca problem zaufania. Tymczasem zainteresowanie religią przecież nie słabnie, wręcz przeciwnie: już albo za chwilę wielu ludzi będzie przyciągała myśl religijna dzięki temu, że w odróżnieniu od puddingu z idei, jaki nam się zrobił w ostatnich kilkunastu latach, religia ma jakieś kontury, kościec, konsekwencje, jest jakaś. A więc od egzegezy do katechezy - pokazać, że najtrudniejszy dogmat i najbardziej wstrzemięźliwe przykazanie jest mimo wszystko żywe, że jest dla żywego i normalnego człowieka. Powtarzam zatem: pokazać związek dogmatyki z konkretem życia!

2. “Postawienie w centrum Adoracji Jezusa w Eucharystii. To źródło prawdziwego życia. Tam wszędzie, gdzie jest Adoracja, są żywe wspólnoty, a tam, gdzie nie ma, już umarły lub umierają".

Kiedyś powiedział mi znajomy, że nie uznaje podziału na ludzi wierzących i niewierzących, ale na tych, którzy się modlą i tych, którzy się nie modlą. Początkowo pomyślałem, że to kolejne efektowne powiedzonko, ale potem zrozumiałem, że chodziło mu o autentyzm przeżywania wiary. Wedle Jerzego Sosnowskiego pomysł, że w kawałeczku specjalnego rodzaju pieczywa kryje się Bóg i zarazem Ktoś, kto dwa tysiące lat temu żył jako człowiek, jest wstrząsający. Pomysł, że na domiar wszystkiego można przed nim klęknąć i z nim pogadać, to szok, po którym już nigdy nie powinno się być tym samym człowiekiem, co przedtem.

Tymczasem zbyt często ulegamy przesadnej racjonalizacji. Jakbyśmy się speszyli, że nie pasujemy do nowoczesności, i założyli kostium Trzeźwego Inżyniera. Ludzie pragną transcendencji, a kojarząc Kościół wyłącznie z bardziej lub mniej zrozumiałymi nakazami moralnymi, szukają często transcendencji poza nim.

Adoracja nie odbywa się przed abstrakcyjnym Najświętszym Sakramentem. Stajemy przed Ciałem Boga, które uzdrawia nasze ciało. Podejmujemy mistyczną tęsknotę współczesnego świata. Pamiętajmy: młodzież dzisiaj - wbrew pozorom - szuka ciszy, wewnętrznej harmonii. Współczesna kultura szuka ciszy. Nie musimy zatem zagłuszać adoracji śpiewami i gitarami w obawie, że będzie nudno. Nie bójmy się, że będzie cisza. Adoracja to nie modlitewność książeczkowa, to nie recytacje.

Na Zachodzie upadły wspólnoty, które odeszły od adoracji. Renesans przeżywają natomiast te, w których stanowi ona centrum duchowości (np. Verbe de Vie czy Emmanuel). Jednocześnie podkreślmy rolę kapłaństwa w utrzymaniu i ożywianiu wspólnot, które nie są tylko po to, żeby sobie pośpiewać czy pogadać przy kawie.

3. “Przejście od negatywnej wizji rzeczywistości do pozytywnej. Nie akcentować przede wszystkim zła współczesnego świata (to prowadzi jedynie do jeszcze większego zapadania się w zło), lecz dobro (to umacnia w dobru i pozwala w konsekwencji przezwyciężać zło, o którym należy mówić, ale bez tonu katastroficznego, »piekielnego«)".

Punktem wyjścia jest przykazanie miłości Boga i bliźniego. Powiedzmy jednak szczerze: zbyt często Kościół - szczególnie młodym ludziom - kojarzy się z kreśleniem czarnej wizji rzeczywistości. Tak, jakby zapominał, że w ręku posiada Dobrą Nowinę, jakby nie wierzył w zapewnienie Zbawiciela, że bramy piekielne go nie przemogą. Jasne, że świat, w którym żyjemy, nie jest najlepszy z możliwych, ale może być dzięki nam trochę lepszy. Myślę, że głównym problemem jest zgoda człowieka na siebie. Spełnienie tego warunku - mądrego umiłowania siebie - otwiera drogę do miłowania bliźniego. Poza tym w piętnowaniu zła świata istnieje jakaś łatwizna: oto definiuje się jako zło coś, w czym zło i dobro są splątane (może zresztą na ogół są), i w rezultacie odrzuca się nie tylko to, co godne odrzucenia, ale i to, co zacne.

Np. Jerzy Owsiak. Owszem, przeżywa jakieś niezdrowe oszołomienie sukcesem - mówiąc trywialnie, odbiła mu palma, jak sam to określił w rozmowie z ks. Andrzejem Dragułą (“TP" nr 28/03). Ale nie można z niego robić szatana wcielonego. Przyznam, że nie do końca rozumiem ideę polskiego “Woodstocku" w Żarach, ale przecież Owsiak uczynił i czyni wiele dobra; zawsze zachęcałem do aktywnego uczestnictwa w Wielkiej Orkiestrze Świątecznej Pomocy i zamierzam to robić dalej, jeśli w styczniu odbędzie się kolejna edycja.

Potępianie zła współczesnego świata zwalnia w subtelny sposób z niepokoju sumienia. Skoro zło jest wokół nas, nie ma go w nas. W oblężonej twierdzy przycupnęły anioły, które za murem i za fosą widzą tylko diabła.

Bardzo wiele z tego “złego, współczesnego świata" do diabła wcale nie musi należeć, np. muzyka rockowa. W młodości uwielbiałem “Doorsów", do dziś od czasu do czasu słucham ich niezwykłych utworów. Tymczasem dowiedziałem się, że w jednej z diecezji powstała lista zespołów zakazanych, grzesznych, wręcz szatańskich; lista przeznaczona dla katechetów. Znaleźli się na niej “Doorsi", a nawet “Pink Floyd". Dzieje się to w czasach, kiedy Papież przełamuje archaiczne stereotypy przyjmując Boba Dylana. Poza tym pamiętajmy, że diabeł może zająć się tym, co zostało odepchnięte przez nas, katolików, i zrobi to z lubością.

Akcentowanie zła świata rodzi lęk, że nas zniszczą, wykupią, odbiorą tożsamość i suwerenność. Kto się boi, nie będzie zdolny poczuć, czym jest radość wiary i życia. Lęk oznacza smutek, samotność, zawiedzione marzenia i desperackie próby szczęścia, skazane na porażkę, bo szczęście nie nawiedza desperatów. Lęk obezwładnia, a jednocześnie potrafi być agresywny i fanatyczny. Ludziom lęku - mimo dobrej woli - nie wychodzą usiłowania wiary, nadziei i miłości. Nie pomoże nawet charyzmatyczny guru, który zawsze pojawi się w takiej sytuacji. To ks. Józef Tischner napisał kiedyś, że najgorszy byłby katolicyzm, w którym panowałaby teologia lęku i duszpasterstwo męki. Optymistycznie zauważał jednak, że katolicyzm defensywy, który ma zawsze jeden skutek (mnożenie liczby wrogów), ulega powolnemu załamaniu. Co skądinąd stanowi kolejne wyzwanie duszpasterskie, bo przecież za tym wszystkim stoi konkretny człowiek.

“Ja jestem Drogą, Prawdą i Życiem". Żeby Go spotkać na Drodze, w Prawdzie i w umiłowaniu Życia. Także w radości.

4. “Traktowanie nowych zjawisk kulturowych nie jako kolejnych przypadków moralnego upadku, ale jako znaków czasu, które zapraszają do otwarcia nowych horyzontów i podjęcia refleksji, włącznie z rozumieniem najbardziej fundamentalnych prawd".

Pesymista w tym punkcie powiedziałby, że nie ma jednolitej definicji kultury, bo nie ma już definicji czegokolwiek. Jeśli tak jest i poruszamy się po omacku, to na pewno Tischnerowskie “myślenie według wartości" jest drogą wyjścia z zaklętego kręgu. Powierzchowne kokietowanie wiernych zewnętrzną, niewnikliwą aprobatą dla modnych dzieł czy trendów byłoby oczywiście kompromitacją - tym bardziej, że są wśród nich zjawiska niemożliwe do zaakceptowania. Jerzy Sosnowski z przekąsem zauważył jednak, że nie ma lepszej ilustracji zjawiska “buntu mas" niż współczesna sztuka kościelna. Jak pisał Ortega y Gasset, człowiek masowy wie, że jest przeciętny i ośmiela się żądać, by tę jego przeciętność potraktować jako obowiązującą powszechnie normę. Kiedyś, do końca XVIII w. Kościół “narzucał" światu trendy estetyczne. W następnym stuleciu sztuka wzięła rozbrat z religią, zresztą pewnie z winy obydwu stron. A co mamy dzisiaj? Sztuka kościelna ma być taka, żeby ją zaaprobował “lud Boży". A “lud Boży", jak to lud, uwielbia także kicz. Obyśmy nie nabrali podejrzeń, że jeśli jakieś dzieło nie jest kiczem, od Złego pochodzi. Pytanie: czy nasze dystansowanie się od nowych zjawisk kultury nie wyrasta z tej właśnie mentalności?

Kolega opowiadał mi, że już w 1980 roku słyszał księdza, zresztą wykładowcę z seminarium, który twierdził, że “Brzezinę", arcydzieło Andrzeja Wajdy, należałoby spalić do ostatniej kopii, bo to szatańsko demoralizujący film. Dziś możemy powiedzieć, że to tylko brak wykształcenia, prymitywna wrażliwość... Tylko? Czy refleksy tamtej postawy nie dają znać o sobie dziś? Jest oczywiście wiele przykładów pozwalających z nadzieją patrzeć w przyszłość - wymieniłbym choćby działalność ks. Waldemara Sondki z Łodzi (Teatr “Logos") czy ks. Krzysztofa Niedałtowskiego z Gdańska.

5. “W stosunku do człowieka przejście od »mentalności podejrzeń« do »mentalności wiary w dobroć«. Wszak człowiek został stworzony na obraz Boga i żaden upadek nie może tego zmienić".

Ten punkt jest częściowo odpowiedzią na wcześniejsze pytanie o zaufanie do człowieka. Dla wielu osób wielkim autorytetem jest o. Wacław Hryniewicz i jego “pedagogia nadziei". Oto człowiek, paradoksalnie, jest gotów do znacznie wnikliwszego rozrachunku z samym sobą i znacznie głębszego żalu, jeśli przestaje myśleć o Bogu jako o zwierzchniku wszystkich śledczych świata. Myśl o piekle wyzwala postawę obronną. Brak tej myśli - co wcale nie oznacza, że piekła nie ma - każe zdjąć z siebie pancerz.

Tu znów szczerzą zęby niebezpieczeństwa. “Mentalność wiary w dobroć" irytuje czasem łatwością i naiwnością, trochę jak ta kobieta z anegdoty, którą Jerzy Sosnowski wykorzystał na łamach “Gazety Wyborczej" w zakończeniu dyskusji o niebezpieczeństwie nihilizmu: na wiadomość o każdym kolejnym absztyfikancie córki mówiła: “Tak? To cudownie...". Więc może nie ma co przesadzać. Dobitna ocena faktów, wydarzeń, postępków czasem dobrze robi duszpasterzowi. Ksiądz nie musi być “cieplusi", musi być uważny. Ale z pewnością nie ma być podejrzliwy.

Człowiek traci zaufanie do Kościoła także wtedy, gdy ksiądz zachowuje się w stosunku do niego jak sprzedawca w Domach Centrum w minionym ustroju; odstraszają go również te wszystkie świątobliwie nienaturalne odruchy, natarczywe uśmiechy i jedna odpowiedź na wszystkie pytania: Jezus cię kocha. Pamiętajmy także, że dziś mamy społeczeństwo wystraszonych monad, które muszą poczuć, że ktoś się nimi indywidualnie interesuje. Sprzedawcy mercedesa to wiedzą, dlaczego nie mieliby wiedzieć księża, którzy mają do zaoferowania o tyle więcej? Trzeba ludzi przekonać, że nawet jeśli czegoś nie wiedzą, upadną, zrobią coś nie tak, to nie koniec świata, ale może początek zupełnie nowej jakości.

6. “Głębsze przejście od jansenistycznej wizji Boga do wizji Boga miłosiernego, który rozumie słabość człowieka i pragnie po prostu pomóc. Wszak Jezus podkreślał, ze przyszedł nie po to, aby potępiać, ale zbawiać".

Wzbudzanie lęku przed Bogiem, a następnie tłumaczenie, że Bóg jak dobry ojciec przytuli i z tego lęku uleczy - to schizofreniczny mechanizm, który tu i ówdzie jeszcze pokutuje w duszpasterstwie. Metoda kuszenia lękiem jest stosowana zazwyczaj przez jednostki słabe lub takie, które nie mają innych argumentów.

Z jednej strony Bóg, który nie stawia wymagań, jest trochę jak Bóg, który nie sprawia cudów - z biegiem czasu przestaje być ludziom potrzebny. Z drugiej zaś Bóg jansenistów jest dyktatorem, przeciwko któremu trudno się nie buntować. Jerzy Sosnowski napisał: “Myśl, że złamanie reguł, których łamać się nie powinno, nie czyni z życia jednej wielkiej ruiny nie do uratowania; myśl, że Bóg, który jasno formułuje swoje oczekiwania, może zarazem wybaczyć, że Go zawodzimy; wreszcie myśl, że nie ma automatyzmu, który skazuje nas na zło, jeśli raz zło uczyniliśmy - te myśli przynoszą ogromną ulgę i pozwalają (mam nadzieję) wykorzystać do zacnych działań energię, która bez nich poszłaby na rozpamiętywanie przeszłości". Bóg nie jest dyktatorem. Ks. Józef Tischner pisał: “To nie jest tak, że oficer staje przed regimentem i rozkazuje. Przykazanie nie jest (...) prośbą ani tym bardziej groźbą. Przykazanie jest istotną mową miłości. Tylko miłość rozumie mowę przykazań i tylko ona potrafi się nią posługiwać".

Myślę, że jako księża powinniśmy towarzyszyć drugiemu człowiekowi w jego wędrówce w poszukiwaniu Boga. Zresztą taka wędrówka także nas utrzymuje w życiowej dynamice.

Ks. Andrzej Luter, kapłan diecezji łowickiej, prowadzi pracę duszpasterską w środowisku dziennikarskim. Publicysta “TP" i “Więzi".

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 37/2003