Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
...W naszym przypadku okazywanie jej w przestrzeni publicznej równa się wykluczeniu.
Sam język opisujący kwestie kobiece stanowi wyzwanie. Radykalnie feministyczny budzi niechęć, wyważony – przechodzi bez echa. Poszukiwanie złotego środka nie daje olśniewających efektów. Po drukowanych w „Tygodniku” jesienią artykułach o przemocy wobec kobiet usłyszeliśmy zarzuty, że upraszczamy złożone sprawy i jesteśmy nieczuli na niedolę męską. Kiedy kilka numerów później poruszyliśmy na łamach wyczekiwany „męski” temat, żaden z panów zgłaszających wcześniej pretensje nie podjął dyskusji, co może dowodzić, że największy lęk budzi w nich poszerzany przez kobiety horyzont świadomości.
„Szklane sufity”, „miękkie podłogi”, „ruchome schody” mimo twardych statystyk uznawane są za tematy zastępcze dla poważnych spraw gospodarczych. Jednocześnie poprawność polityczna wymusza werbalny szacunek wobec kwestii wyrównywania szans. Głupio pod tym względem odstawać od cywilizowanego Zachodu, ale w głębi ducha klasa rządząca ma w pogardzie realną sytuację kobiety. Choć zwiększa się liczba kobiet w parlamencie, nierzadko służą one za mięso armatnie, a partyjni liderzy dają sobie prawo do formułowania zdań w stylu Janusza Palikota, który uznał, że Wanda Nowicka „chyba chce być zgwałcona”. Powraca pytanie o natężenie przemocy w przeciętnej rodzinie, skoro w ten sposób elita porywa się na edukację 38-milionowego narodu...
Są wprawdzie jaskółki: w 2011 r. weszła w życie ustawa żłobkowa. Zmienia się powoli wewnętrzna struktura rodziny. Żony dzielą się z mężami fartuszkiem gospodyni domowej, coraz więcej mężczyzn bierze urlop rodzicielski, chcąc uczciwie partycypować w obowiązkach wychowawczych. Na zorganizowanej kilka dni temu „Lekcji czytania dla najmłodszych” – akcji organizowanej przez Fundację Tygodnika Powszechnego – pojawiło się z dziećmi więcej ojców niż matek; rzecz nie do pomyślenia jeszcze 10 lat temu. Powoli zaczyna się też respektować fakt, że kobieta może dokonać wyboru miejsca rodzenia, włącznie z jej własnym domem.
To jednak krople wody w oceanie problemów. Polka AD 2013 zdobyła już bolesną wiedzę, że jeśli sama o siebie nie zawalczy, to państwo ją zostawi na lodzie. Kobiety tracą stanowiska po zakończonych urlopach macierzyńskich. Zajmujemy pierwsze miejsce w Europie w ilości umów śmieciowych, niegwarantujących świadczeń socjalnych. Jako samotna matka, od kilku lat funkcjonująca w ten sposób na rynku pracy, doświadczam chronicznego lęku przed brakiem ekonomicznej stabilizacji.
Raz na kwartał pojawia się ferment wywołany kryminalną sprawą spod znaku Madzi z Sosnowca. Szuka się wtedy winnych, cyrk medialny trwa swoje pięć minut, a system, który częściowo się do tragedii dokłada, ma się świetnie, umocniony w swojej wadliwości.
Kiedy sześć lat temu rodziłam córkę, sądziłam, że doczeka ona lepszych czasów. Dziś już wiem, że optymistyczną prognozą dla mojej wnuczki jest myślenie o Polsce jako przyjaznym jej miejscu. Działania na rzecz poprawy losu kobiet to praca u podstaw, warto ją zacząć od własnego ogródka. Dziewczynek nie wychowywać do bezwzględnej podległości, nie obarczać czarną domową robotą, a uprzywilejowanych braci w tym czasie nie wysyłać z piłką na boisko. Pielęgnować zdolność mówienia „nie” – ta partykuła może nawet ochronić ich życie. Reagować na seksistowskie elementy w szkolnych podręcznikach, gdzie uczennice przedstawiane są jako stworzone do wyszywania makatek, a uczniowie są orłami w matematyce. I rzecz kluczowa: nie sprowadzać kobiecości do atrakcyjności seksualnej, idącej w parze ze zdolnością do przedłużania gatunku.