Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Bo nie było tam żadnych nastrojów nostalgii ani rachunku sumienia. Było zwyczajnie miło, swojsko, familiarnie. Posłowie zakrzątani, rozgadani, robiący pamiątkowe zdjęcia, a dziennikarzy rój, i każdy ma co robić, za kim się uganiać, kogo zagadywać, co relacjonować. Odbiorca miał przed oczami obrazki ze świata, który właściwie sam sobie wystarcza, sam sobą się zajmuje, jedni potrzebni są drugim i jedni drugim wystarczają. Tak naprawdę to - zdawało się - mógłby nie istnieć świat poza tym budynkiem, a stamtąd długo jeszcze szłyby ożywione relacje.
Podobne wrażenie odnosiło się nieraz z programów poświęconych doraźnym tematom politycznym. Jak dobrze bawią się na nich politycy goszczący w studio i dziennikarze, gospodarze spotkania. Ile luzu, ile dowcipu. To nie żadna tam "troska o dobro wspólne", to raczej gra towarzyska. Gra, w której zresztą dziennikarz często albo nie potrafi egzekwować reguł, albo - nie chce. Bo skoro zaprosił kogoś, o kim już świetnie wie, że to polityk, który nie pozwoli mu na żadne niewygodne pytanie, a do powiedzenia ma tylko ataki na przeciwnika, to przecież nie może liczyć, że będziemy mu współczuli, gdy i tym razem nie zdoła nad swoim gościem zapanować. Że, co więcej, zapytamy o jego bezstronność...
Od paru dni jednak cała ta groteska latami już trwająca nabrała akcentów zbyt poważnych. Zdarzył się fakt tragiczny: usiłowanie samospalenia, w którym wszystko, poza losem desperata (ratują go w szpitalu) wymaga dociekliwych wyjaśnień i sprawdzenia. Posłyszeliśmy wezwania, by tragedii człowieka nie sprofanować wciąganiem jej w awanturę przedwyborczą. To było jak sygnał. Że natychmiast ruszyła do ataku opozycja polityczna od prawa do lewa - nikt się nawet nie dziwi. Ale niestety dziennikarze przodują pod niewinnym hasłem: co wy na to wezwanie? Gospodarze kolejnych programów niedzielnych tak właśnie każdy z nich zaczynali. A potem już się toczyło bez przeszkód. Końca - w chwili gdy to piszę - nikt nie zna.
Czy więc może już pora na medialny rachunek sumienia, choćby z poczucia przyzwoitości, rachunek, który dla uspokojenia możemy nazwać bilansem?