Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
We wskazanym dniu, odziany przyzwoicie, lecz skromnie, półtorej minuty przed wyznaczonym terminem pojawiłem się w hallu komisariatu. Dyżurna, której wręczyłem otrzymany papierek, uprzejmym ruchem wskazała mi jeden ze stojących tam foteli prosząc, bym cierpliwie zechciał zaczekać, i podniosła słuchawkę. Obok mnie siedziała już jakaś para nie sprawiająca wrażenia osób ani poszkodowanych, ani zaniepokojonych. Wkrótce pojawił się przede mną młody człowiek w policyjnym uniformie, lecz z gołą głową, który zaprosił mnie do jednego z pokoi. Zajęliśmy miejsca z obu stron biurka. Policjant wziął do ręki leżące przed nim papiery i zaczął je czytać głośno i wyraźnie:
"Skarga
Ja, Jean Bienaymé, zamieszkały przy ulicy Maître Albert, 8 stycznia bieżącego roku o godzinie 9.30 wieczorem, odbywałem jak zwykle spacer z moim psem rasy pudel. Przechodząc ulicą de la Bucherie minąłem księgarnię pod szyldem Dobosz. Zaledwie oddaliłem się kilka metrów, gdy wyszedł z niej mężczyzna pochodzenia europejskiego, wzrostu metr siedemdziesiąt pięć, w wieku lat 70-ciu, trzymający w ręku jakiś przedmiot i zbliżywszy się do mnie szybkim krokiem oblał mnie od ramienia po spodnie i buty, jakimś płynem bezbarwnym i bezwonnym, po czym wrócił do księgarni".
Kończąc lekturę policjant patrząc na mnie z uwagą spytał, co mam do powiedzenia w tej sprawie.
Zacząłem od tego, że jakkolwiek mój wzrost wynosi zaledwie metr sześćdziesiąt dziewięć, to rzeczywiście ja jestem postacią z opisanej sceny. Pana Bienaymé, którego nazwisko dopiero w tej chwili mam okazję poznać, widzę przez wielkie okna księgarni każdego ranka, a także wieczorem, jeśli zdarza mi się w niej dłużej zostać. Miałem okazję dobrze się przyjrzeć jego sylwetce (jest wyższy ode mnie), a także mogącej budzić sympatię twarzy i dyskretnej elegancji jego ubioru, bowiem zwykł za każdym razem zatrzymywać się przed moją wystawą, nigdy jednak na nią nie patrząc. Zdałem sobie sprawę, że po każdym takim przejściu, po murku pod oknem wystawy spływa świeża strużka, tworząc niewielką kałużę na chodniku. Pod księgarnią jest należąca do niej piwnica. Dawniej trzymałem w niej zapasy książek. Obecnie nieprzyjemny zapach w piwnicy uniemożliwia korzystanie z niej.
- Pudel nigdy nie korzysta z rynsztoku? - spytał policjant.
- Nigdy! Dwadzieścia kroków dalej na placyku, z którego rozchodzą się uliczki de la Bucherie, Du Haut Pavé, Des Grands Degres i Frédéric Sauton, rośnie pięć drzew widocznych z moich okien. Nie zauważyłem nigdy, by pan i pies tam się zatrzymywali. 8 stycznia, zamierzając już zamknąć księgarnię, byłem przy jej drzwiach i zobaczyłem, że pies wykonuje na moich oczach to, co zwykle. Cofnąłem się, chwyciłem butelkę po wodzie mineralnej Volvic wypełnioną czystą wodą z kranu, wybiegłem i jednym ruchem wylałem znaczną część jej zawartości na psa. Lałem wodę wyłącznie na psa, nie mogę jednak wykluczyć, że mimo mego wyraźnego zamiaru parę kropel mogło ochlapać prawą nogę pana Bienaymé.
- Czy przez cały czas butelka pozostawała w pana ręce? Czy nie rzucił pan nią w psa?
- Nie. Butelkę trzymałem przez cały czas w mojej prawej ręce i wróciłem z nią do księgarni.
- Czy doszło między panami do jakiejś wymiany zdań?
- Pan Bienaymé wykrzyknął kilka gniewnych słów, raczej słów niż zdań, pod moim adresem, które pozostawiłem jednak bez odpowiedzi.
- Czy skończyło się na samych słowach?
- Pan Bienaymé wykonał również nieprzyjazne gesty w moim kierunku, ale ja po wylaniu wody natychmiast się cofnąłem. On zrobił parę kroków w moją stronę, nie doszedł jednak do samej księgarni.
- Nie nastąpił zatem żaden fizyczny kontakt między panami.
- Nie.
Teraz mój rozmówca, zmieniając ton, jakby chciał zaspokoić prywatną ciekawość, spytał, czy zdarzyło mi się po raz pierwszy użyć w ten sposób wody? Wyznałem, że już kiedyś oblałem ostrowłosego jamnika pewnej starszej damy, która od tego czasu spaceruje drugą stroną ulicy, a jamnik regularnie zrasza ścianę położonej naprzeciw mnie Galerii Nowoczesnego Malarstwa.
Mój rozmówca przesunął fotel w stronę klawiatury komputera. Pisał szybko, niemal nie namyślając się. Mniejszą sprawność wykazała drukarka, wyrzucająca kolejno dwie zmięte kartki. Po zmianie papieru wręczono mi do przeczytania dwustronicowy Protokół, przedstawiający w doskonałej, kartezjańskiej francuszczyźnie moją wersję wydarzenia z pewnym rozbudowaniem wątku pozbawionej użyteczności piwnicy i z życzliwym pominięciem wyznania recydywy. Ponieważ nie wyraziłem zastrzeżeń, wypadło mi podpisać każdą ze stron trzech kopii protokołu.
Odprowadzając mnie do drzwi gmachu mój rozmówca wyraził życzenie, by musiał się wyłącznie zajmować podobnymi sprawami.
Nazajutrz, tuż po otwarciu księgarni, znów wypadło mi schwycić butelkę po wodzie Volvic, by spłukać świeżą plamę na murze i chodniku.